DWUDZIESTOWIECZNI APOLOGECI JĘZYKA ŁACIŃSKIEGO:
THOMAS STEARNS ELIOT, CZESŁAW MIŁOSZ,
ZBIGNIEW HERBERT, BOLESŁAW MICIŃSKI
Aby pokazać, w jaki sposób łacina, niegdyś język całego cywilizowanego świata, znalazła się w defensywie, co doprowadziło ją do takiego stanu, że trzeba jej bronić - można by było posłużyć się bardzo różnymi faktami z dziejów Europy, poczynając od narodzin reformacji, a kończąc na Soborze Watykańskim II. Część z tych faktów musiałaby jednak pochodzić z czasów zwanych "narodzinami nowoczesności" lub bardziej stereotypowo "przełomem romantycznym". Mimo że nikt wówczas otwarcie nie podważał roli łaciny w kulturze, przełom ów polegał na wymianie niemal całego słownika europejskiej cywilizacji. Wystarczy przypomnieć, że słowo "tradycja" zostało wówczas zastąpione przez "postęp", słowo "naśladowanie" przez "oryginalność"... Za symboliczny początek tych gwałtownych przemian uznać można datę oznaczającą pierwsze wydarzenie epoki nowoczesnej, czyli rewolucję francuską. Właśnie w owym przełomowym roku 1789 Fryderyk Schiller wygłosił w Jenie swój inauguracyjny wykład, w którym stwierdził między innymi, że celem historii jest nieustanny postęp, a nie powielanie dawnych wzorów. Jak zauważył Odo Marquard, od tego momentu "z potrzeby zmienności czyni się cnotę historii"1. We wszystkich przejawach życia społecznego, a więc i w sztuce, literaturze czy nauczaniu - karierę zaczyna robić to, co nowe i zwrócone ku przyszłości.
Od tej pory antyczna przeszłość, jak zadekretował Schiller, nie mogła już służyć za uniwersalny wzorzec estetyczny. Słuchacze wykładu w Jenie dowiedzieli się między innymi, że "umysł filozoficzny, który wnosi rozumny cel do biegu świata i teleologiczną zasadę do historii powszechnej, leczy nas z przesadnego podziwu dla starożytności i z dziecinnej tęsknoty za minionymi czasami"2. Wtedy jeszcze kultura zdobyła się na replikę, wytwarzając antagonistyczny nurt w sztuce. Następuje "reakcja", choć nie jest z pewnością równa "akcji": w tym samym roku, roku 1789, w najstosowniejszym do tego celu miejscu, to jest w Rzymie, najdojrzalszą postać przyjmuje doktryna klasycyzmu, między innymi dzięki emigrantom z rewolucyjnej Francji3. Artystom, dziś już poza Antoniem Canovą w większości nieco zapomnianym, udało się na krótko, jak to określił jeden z nich (Quatremere de Quincy), "rozniecić pochodnię starożytności"4. Jedenaście lat później, w roku kończącym wiek XVIII, Fryderyk Schlegel zaczął domagać się stworzenia dla celów literackich i artystycznych nowej "mitologii"5, co zrozumiano i dosłownie, i przenośnie - w każdym razie chodziło znów o całkowite odświeżenie języka literatury, zmianę ideałów, konwencji i motywów, na których się dotąd wspierała. Romantyzm europejski wkroczył tym samym w fazę ekspansji. Nie można oczywiście utrzymywać, że wraz z nadejściem romantyzmu ginie dla kultury cała tradycja antyczna, bynajmniej; od tej pory jednak powroty do antyku mają już tylko charakter lokalny, zależą od indywidualnych wyborów, nie mogą natomiast stać się domeną jakiegoś wpływowego, ogólnoeuropejskiego prądu w sztuce i literaturze. Jedynie na użytek krytyki literackiej powstają niekiedy kręgi twórców szufladkowanych jako "klasycy" czy "parnasiści". Jeśli twórcy ci z mniejszymi lub większymi oporami przyjmą proponowaną im rolę, można oczekiwać, że prędzej czy później w ich twórczości pojawi się motyw pochwały czy obrony języków klasycznych, zwłaszcza łaciny.
Żeby uświadomić sobie skalę przedstawianego w literaturze zagrożenia, wystarczy sięgnąć do pewnego utworu, który nie ma charakteru perswazyjnego, a już na pewno nie ma zamiaru bronić czegokolwiek; stawia jedynie pewną pesymistyczną diagnozę. Chodzi o opowiadanie Tadeusza Różewicza Śmierć w starych dekoracjach (1969). Rzymski antyk reprezentują tutaj przede wszystkim spowite "starymi dekoracjami" termy Karakalli, a także pozostałe zgliszcza w roli turystycznych atrakcji oraz resztki stereotypowych, szkolnych informacji o starożytności, informacji zagrożonych i blaknących pod naporem medialnego szumu. Znalazło się tutaj oczywiście miejsce na kilka bezładnie (i z błędami) przytaczanych sentencji łacińskich, takich jak "Hannibal ante portas" czy "In vino weritas [sic]". Układ fabuły, jak również logika całego opowiadania wskazuje na to, że w naszych czasach nieuchronnym przeznaczeniem tych antycznych "ruin" jest śmierć, cicha i niezauważalna niczym zgon bohatera opowiadania, który umiera w historycznej graciarni, "w zaimprowizowanym magazynie wśród antycznych kolumn, kapiteli, posągów, wśród rycerskich gotyckich zamków nad zakurzonym górskim jeziorem, po którym pływały brudne łabędzie z czarnymi dziobami"6.
Różewicz nie był oczywiście pierwszym pisarzem postrzegającym cywilizację jako monstrualny śmietnik, wcześniej podobną wizję przedstawił na przykład Thomas Stearns Eliot, choćby w poemacie Ziemia jałowa. Dodatkową zasługą Eliota było jednak to, że zaproponował pewnego rodzaju antidotum na kryzys. Przyczynę owego kryzysu widział natomiast w nadmiernym rozwarstwieniu europejskiej kultury, chętnie cofał się więc myślą do czasów średniowiecznego uniwersalizmu, przeciwstawiając mu dwudziestowieczny zamęt intelektualny. W eseju o Dantem pisał: "Kiedy czytamy filozofię współczesną po angielsku, francusku, niemiecku czy włosku, uderzają nas narodowe różnice samej myśli: tendencją języków nowożytnych jest zróżnicowanie myśli abstrakcyjnej [...]; natomiast łacina średniowieczna skupiała uwagę na tym, co ludzie różnych ras i narodów mogliby pomyśleć wspólnie"7. Eseje Eliota o Miltonie, Dantem czy Williamie Blake'u obfitują w uwagi, które ilustrować mogą tezę o wpływie nie tylko łaciny, ale i tradycyjnego "łacińskiego" wykształcenia na artystyczną i przede wszystkim intelektualną doskonałość poezji angielskiej czy włoskiej8. Sądy wygłaszane w obronie "łacińskości", w walce o własną wizję klasycyzmu zbliżają się jednak niekiedy do granicy stereotypu. Gdy Eliot pisze o Blake'u9, że brakowało mu fundamentu w postaci powszechnie uznawanych doktryn, albo gdy Tako rzecze Zaratustra Nietzschego określa jako "zamęt myśli, uczucia i wizji", dodając: "wartości łacińskich istotnie w tym mało" - wtedy "łacińskość" staje się synonimem literackiego konserwatyzmu.
Eliot nie miał złudzeń, że powrót do dawnego łacińskiego uniwersalizmu jest możliwy. W dążeniu do, jak to określał, "ujednolicenia Europy z zachowaniem jej całej różnorodności"10 wziął więc na siebie skromne zadanie propagowania studiów klasycznych. Działania Eliota na tym polu dokumentuje przede wszystkim tekst Literat i nauki klasyczne, a właściwie, jak należałoby ten tytuł przetłumaczyć, Literat i filologia klasyczna. Był to odczyt, jaki w 1942 roku Eliot wygłosił dla brytyjskiego stowarzyszenia klasyków. Tłem dla rozważań są tutaj przemiany cywilizacyjne pierwszej połowy XX wieku, czyli wynikająca z fascynacji technologicznym postępem ekspansja nauk ścisłych i stosowanych, której towarzyszył proporcjonalny regres nauk humanistycznych. Eliot pisał więc tekst swojego wystąpienia, przysłuchując się jednocześnie dyskusjom na temat spodziewanej reformy edukacji. Przytacza zasłyszane przy tej okazji poglądy pewnego intelektualisty, które uznaje za chybione czy przynajmniej niezręczne. Otóż z wypowiedzi owego intelektualisty wynikało, że każde rozwinięte, cywilizowane państwo powinno umożliwić niewielkiej liczbie swoich obywateli uprawianie i studiowanie nawet tak hermetycznych dziedzin jak egiptologia czy filologia klasyczna. Eliot zwraca jednak uwagę, że w związku z rolą, jaką łacina (greka zresztą również) odgrywa w systemie współczesnej literatury i kultury europejskiej, należy zadbać o względną powszechność studiów klasycznych.
Eliot proponuje spojrzenie na literaturę od strony procesu historycznoliterackiego i systemu edukacji. Jeśli rozpatrywać literaturę wyłącznie jako pole działania wybitnych jednostek (jest to zresztą sposób postrzegania sztuki znamienny dla romantyzmu, do którego Eliot najwyraźniej nastawiony jest polemicznie), to istotnie należy przyznać, że system edukacji niewiele może zaszkodzić czy pomóc wybitnemu pisarzowi. "Literatura" to jednak coś więcej niż grupa wybitnych ludzi. To również cała rzesza twórców przeciętnych, stanowiących tło dla geniuszy, oraz społeczność odbiorców, których poziom i oczekiwania w dużej mierze literaturę kształtują. Eliot, inaczej niż na przykład Fryderyk Schiller, sądzi, że wielkość literatury oparta być musi na pewnej ciągłości; ciągłość ta może natomiast zostać zachowana jedynie za sprawą tradycyjnego systemu edukacji, który kształciłby potencjalnych twórców literatury, jak również kompetentnych odbiorców. Wśród ludzi, którym znajomość języków klasycznych jest niezbędna, wymienieni zostali zresztą nie tylko literaci i ich audytorium, ale także teologowie, historycy, duchowni i nauczyciele języków nowożytnych. Niezależnie od tego Eliot wygłasza też osobistą opinię, że "pewna znajomość łaciny jest dla każdego bardzo wskazana, nawet jeśli by nie miał zupełnie znać greki"11. Za konkluzję wywodów amerykańskiego poety należałoby uznać dramatyczne i retoryczne zarazem pytanie: "co się stanie z naszym językiem i z naszą literaturą, kiedy związek pomiędzy nią a językami klasycznymi zostanie kompletnie zerwany, kiedy filolog klasyczny zamieni się w specjalistę w rodzaju egiptologa i kiedy poeta czy krytyk, którego umysł i upodobania zostały ukształtowane na literaturze łacińskiej i greckiej, będzie większą rzadkością, niż dramaturg, który przygotował się do swego zawodu przez staranne studia optyki, elektryczności czy akustyki"12.
Wypada na koniec zauważyć, że tezy te były wygłaszane w czasach, kiedy zaczynał z wolna narastać sceptycyzm wobec wszelkiej literatury, nie tylko dawnej. Eliot miał tego świadomość, stąd w jego wywodach pojawia się zasadnicze pytanie: "czy w ogóle podtrzymywanie wielkości naszej literatury uważamy za sprawę na tyle doniosłą, aby ją brać w rachubę przy planowaniu systemu szkolnictwa". W tym miejscu apologia wykształcenia klasycznego zamienia się w apologię literatury, tej "najtrudniejszej z form ludzkiego porozumienia"13. Jak twierdzi Eliot, "zachowanie literatury żywej to coś więcej niż dbanie o interesy wielbicieli wierszy oraz czytelników powieści"; należy w tym widzieć "ochronę rozwoju języka i cywilizacji przed nacierającym barbarzyństwem"14. Jak zobaczymy, nie tylko Eliot obarczał literaturę i całą tradycję kulturalną tym obowiązkiem, który staje się chyba coraz trudniejszy do udźwignięcia.
Wątek dotyczący pożytków, jakie współczesna literatura może czerpać z powszechnej znajomości łaciny, łączy latynistyczne rozważania Eliota i Czesława Miłosza. W Nieobjętej ziemi Miłosz, pisząc o pewnej, jak to określił, "bluszczowatości" polskiego języka - "w przeciwieństwie do samowystarczalnej, bliskiej ludowym korzeniom, krzepy rosyjskiego" - uznał, że owe pnącza musiały mieć "na czym się oplatać i dlatego tak ważny dla piszących po polsku był rytm łaciny"15. Był czy nadal jest? - chciałoby się zapytać. Na tej samej stronie znajdziemy odpowiedź; po słowach wdzięczności kierowanych do przedwojennej szkoły, Miłosz deklaruje: "najbardziej może wdzięczny jestem za siedem lat łaciny. Jak też Kościołowi rzymskiemu za łacinę jego niedzielnej mszy". Po raz kolejny okazuje się, że dla pisarza najważniejsza jest świadomość warstw i zróżnicowań kryjących się w używanym przez niego języku. Literaci, którzy nie zdają sobie sprawy z podwójnej natury języka polskiego, języka słowiańskiego z łacińskim rdzeniem, będą łatwiej poddawali się owej "bluszczowatości", skłonności do "rozlewania się kapryśnie na boki", jak gdzie indziej Miłosz charakteryzuje polszczyznę.
Pewne lingwistyczne zainteresowania znalazły dostęp również do poezji Miłosza, o czym świadczy wiersz Filologija (1991). Jest to utwór poświęcony siedemnastowiecznemu jezuicie Konstantemu Szyrwidowi, twórcy słownika litewsko-łacińsko-polskiego. Łacina występuje tu w roli medium, łącznika między kulturą polską i litewską. Taki bywał historyczny, dziś już z pewnością zdezaktualizowany status łaciny; utwór jednak aluzyjnie wskazuje także na jedno z jej zastosowań współczesnych. Otóż język, zwłaszcza język odległej epoki, który kryje w sobie pokłady dawnych znaczeń, stanowić może medium w swego rodzaju kulturowym seansie spirytystycznym:
Otwieram słownik, jakbym przywoływał dusze
Zaklęte w nieme dźwięki na stronicach
I próbuję zobaczyć jego, miłośnika,
Żeby mniej przygnębiała mnie moja śmiertelność16.
Podobną funkcję pełnią cytaty - zarówno litewskie, jak i łacińskie (na przykład nagrobna inskrypcja "non fui, fui, non sum, non desidero") - w poemacie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (1974). A jest to tekst, w którym pojawia się słynna formuła, traktowana jako jeden z kluczy interpretacyjnych do całej twórczości Miłosza: "Każda rzecz ma więc dla mnie podwójne trwanie. / I w czasie i kiedy czasu już nie będzie"17. Dzięki takim zabiegom łacina przestaje być językiem martwym, stanowi bowiem język żywej tradycji, lub, powiedzmy ostrożniej, tradycji przynajmniej chwilowo ożywianej na użytek wierszy. To jedna z tych cudownych właściwości słowa pisanego, z której tak chętnie korzysta Miłosz: umiejętność cofnięcia i zatrzymania czasu.
W wykładach skierowanych do studentów amerykańskich Miłosz wspominał o jeszcze jednym obszarze, na którym żywy jest nie tyle język łaciński, co pamięć o "łacińskości". Obszar ten to dziedzina najnowszej historii i związanej z nią polityki. Ta tak pragmatyczna wydawałoby się sfera ludzkiej działalności w istocie jest, jak to wielokrotnie pokazywano, zdominowana przez myślenie symboliczne i inne odmiany irracjonalizmu, na co szczególnie wyczulony musi być ktoś, kto urodził się, jak Miłosz, "na samej granicy Rzymu i Bizancjum". Mając na uwadze właśnie rozmaite uwarunkowania kulturowe i geopolityczne, którym poświęcone były wykłady, polski poeta pisał: "Za mojego życia łacina zniknęła z liturgii Kościoła i programów szkolnych, co musiało nastąpić wskutek stopniowego słabnięcia osi północ-południe. Jednakże za wcześnie byłoby odesłać Rzym i Bizancjum w niepowrotną przeszłość, skoro ich dziedzictwo przybiera stale nowe, nieraz trudne do nazwania formy"18. Podobne motywy pojawią się później także w Pochwale filologii (1995), eseju nawiązującym do książki Tadeusza Kubiaka Przestrzeń dzieł wiecznych.
W tekstach Miłosza temat języka łacińskiego łączy się ponadto ze wspomnieniami z czasów wczesnej młodości. Zależnie od gatunku literackiego, który służy za medium dla owych wspomnień, zmienia się nieco ton towarzyszący relacjonowaniu tych samych faktów. A zatem gdy w Rozmowach z Czesławem Miłoszem (w części zatytułowanej "Lekcja kultury antycznej") pada pytanie o naukę łaciny w szkole i poznawanie literatury antycznej, ton bezpośredni i kolokwialny wymusza w pierwszej chwili na pisarzu stwierdzenie: "Łacina była dla nas straszną nudą przeważnie"19. Dopiero z kolejnych odpowiedzi wynika, że gimnazjalne lekcje łaciny ukształtowały zarówno translatorski, jak i dydaktyczny warsztat Miłosza - lekcje te były wzorem, z którego korzystał, prowadząc zajęcia z amerykańskimi studentami. Nieco inaczej, to znaczy już w tonie wyłącznie enkomiastycznym, nauka łaciny została przedstawiona w książce Rodzinna Europa (w rozdziale "Wychowanie katolickie"). Już sam wizerunek nauczyciela łaciny budzi pozytywne skojarzenia. Warto zresztą zauważyć, że zarówno u Miłosza, jak i u Herberta (o którym za chwilę), portret łacinnika składa się z tych samych klisz: jest to osoba pełna klasycznego umiaru, przypominająca "rzymską rzeźbę", osoba, którą łatwo wyobrazić sobie w antycznym stroju, czy to będzie toga, czy uniform dowódcy legionu.
Najważniejsze szkolne wspomnienie Miłosza dotyczyło jednak przekładów poezji łacińskiej. Owidiusz tłumaczony w tempie jednej linijki na godzinę uświadamiał uczniom, że "warto dążyć do doskonałości i ze nie mierzy się jej zegarkiem"; tym samym "skłaniał do szacunku wobec literatury jako owocu żmudnej pracy"20. Po latach pojawia się kolejna refleksja, ukazująca doniosłość łaciny w wykształceniu poety-noblisty: "dzisiaj, porównując, widzę zupełną niewspółmierność pomiędzy wpływem, jaki na mnie wywarły te ćwiczenia, a szczupłością używanego do nich materiału. Chociaż wtedy tego wcale nie podejrzewałem, czas im poświęcony ważyć miał więcej niż całe dnie magazynowania bezużytecznej później wiedzy z różnych dziedzin". Dla poety, czy też pisarza w ogóle, szczególnie istotna jest uzyskana w ten sposób wiedza o mechanizmach rządzących językiem, innymi słowy, "raz nabyta umiejętność skupienia uwagi nie tylko na znaczeniu, ale na sztuce powiązań, pewność, że to, co się mówi, zmienia się w zależności od tego, jak się mówi"21. Dowodem na to, że lekcje te nie zniknęły bez śladu i nadal uczestniczą, po tak wielu latach, w konstruowaniu poetyckich fraz, jest wiersz Metamorfozy, kończący najnowszy zbiór poezji Miłosza zatytułowany Druga przestrzeń (2002). Motto Metamorfoz to zanotowane w Rodzinnej Europie zdanie z Owidiusza, przytoczone właśnie w tym brzmieniu, jakie uformowało się po wielu wysiłkach na lekcji łaciny: "I żółte z zielonego dębu sączyły się miody". Współczesna poezja i język łaciński spotkały się zresztą również w dwóch wierszach Juliana Tuwima (Łacina oraz Nad Cezarem), które podobnie jak rozważania Miłosza wpisują się zarówno w nurt "wspomnień szkolnych", jak i w zbiór tekstów mówiących o korzyściach, jakie łacina przynosi ogólnej ogładzie oraz warsztatowi literata.
Lekcja łaciny stanowi także temat i tytuł eseju Zbigniewa Herberta z książki Labirynt nad morzem. Tekst ma budowę, można by rzec, "meandryczną": fragmenty wspomnień z czasów szkolnych przeplatają się z wiadomościami, niekiedy o charakterze podręcznikowym, na temat podboju Brytanii przez Rzymian. Zastanawiające jest, z jakiego powodu Herbert poświęca tyle uwagi rzymskim próbom opanowania wyspy. Jedna z odpowiedzi została udzielona bezpośrednio (widok wału Hadriana pozwolił bowiem w całej pełni odczuć autorowi wielkość rzymskiej cywilizacji); innych można się jedynie domyślać. Czyżby chodziło o podkreślenie pewnego paradoksu? Język wywodzący się z tej barbarzyńskiej, jałowej krainy zapanował przecież nad światem i zastąpił łacinę, mowę "wiecznego" imperium. Inna jeszcze odpowiedź kryje się w spostrzeżeniach na temat motywów, jakimi kierował się Juliusz Cezar, wyruszając po raz pierwszy na Brytanię. Wyprawa nie mogła przynieść bezpośrednich korzyści - a zatem była swego rodzaju sprawdzianem, próbą wytrzymałości i lekcją hartu. Tak jak żmudne lekcje łaciny. W opisach lekcji pojawiają się bowiem u Herberta takie sformułowania, jak "męka", "zgrzytanie zębów", "okrucieństwo", "bezsenne noce". Autor zwierza się: "skłamałbym, jeślibym powiedział, że nauka była łatwa i że oddawaliśmy się jej z radosnym zapałem. [...] W tych czasach nikt (albo prawie nikt) poważny nie podważał celowości uczenia języków klasycznych w szkole. Nikt także nie obiecywał nam materialnych korzyści, jakie mogą płynąć z czytania Platona czy Seneki w oryginale. Było to po prostu ćwiczenie umysłu, a także zaprawa charakteru"22. Warto przy tym wspomnieć, że w translatologicznych refleksjach Herberta pojawia się, tak jak u Miłosza, metafora polszczyzny jako "bluszczu", który pnie się wokół "marmurowej kolumny" języka łacińskiego23.
Jak przekonuje Herbert, lektura gramatyki łacińskiej mogła też służyć celom bardziej osobistym, zwłaszcza, gdy ktoś się nieszczęśliwie zakochał w córce profesora od łaciny. Jedynie zresztą młodzieniec z wykształceniem klasycznym może uniknąć zagubienia i bezradności w takich sytuacjach, gdyż może przywołać w pamięci stosowne strofy Katullusa (na przykład wiersz Odi et amo) i natychmiast zyskać wsparcie wielowiekowej tradycji. Mimo wszystko położenie autora było trudne, co poświadczyć może następujący cytat:
Na co liczyłem manipulując przy balkonie gramatyką łacińską Auerbacha i Dąbrowskiego tak, aby okładka była z daleka widoczna? Liczyłem na to, że pewnego dnia dostrzeże mnie ojciec - klasyczny filolog i zawoła: "Obserwuję cię młodzieńcze od dawna. Twoja skromność i pracowitość, twoje umiłowanie mowy Rzymian są rękojmią, że jesteś odpowiednim kandydatem na męża mojej córki. Oddaję ci przeto jej rękę". A dalej sprawy potoczyłyby się jak w bajce24.
Rzeczywistość i tym razem oczywiście rozminęła się z bajkowymi marzeniami, a jedyną realną korzyścią z lektury gramatyki na balkonie okazały się sukcesy na lekcjach łaciny. W istocie jednak, jak sugerowała Anna Legeżyńska w recenzji z Labiryntu nad morzem, esej Lekcja łaciny opisuje najbardziej osobiste źródła mitu śródziemnomorskiego w twórczości Herberta:
Mit zaczął rodzić się tam, skąd wbrew pozorom wcale nie było do Grecji daleko - w przedwojennym Lwowie. Jego twórcą w znacznej mierze stał się niejaki Grzesio, nauczyciel łaciny w miejscowym gimnazjum, który potrafił kredą na tablicy wyczarować plan Forum Romanum25.
Inny recenzent przypisywał Herbertowi jeszcze ambitniejszy zamiar (zamiar bliski Eliotowi), twierdząc, że "Lekcja łaciny to także wielkie, choć ukryte w podtekście, pytanie o dalsze losy europejskiej kultury, a może jeszcze bardziej o jej jakość"26. Tego rodzaju ambicje esej Herberta ujawnia niezbyt chętnie; pozwala się jednak ich domyślać na przykład dzięki fragmentowi, w którym mowa jest o przedwczesnym zakończeniu kursu łaciny, spowodowanym wojną i "wkroczeniem barbarzyńców"27.
Sens tej aluzji do plemion dewastujących Rzym u schyłku starożytności stanie się jeszcze bardziej czytelny, jeśli uświadomimy sobie, że Lekcja łaciny miała stanowić w zamierzeniu autora ogniwo w cyklu tekstów poświęconych upadkowi Rzymu. Ślad tego motywu pojawia się w opisie ruin Forum Romanum; jak notuje Herbert, "w zimnym świetle reflektorów to centrum starożytnego świata było wielką szacowną rupieciarnią, dnem, eschatologią cywilizacji, ostatecznym kształtem wszelkiej dumy i potęgi"28. Można przypuszczać, że esej Lekcja łaciny miał w tym cyklu pełnić funkcję kontrapunktu, ukazywać trwałość śródziemnomorskiej tradycji, którą symbolizuje język łaciński. Obszerne relacje z rzymskich wypraw do Brytanii to być może echo marzeń o zromanizowaniu innej północnej prowincji, która dopiero wiele lat po upadku imperium znalazły się w strefie wpływów łaciny. Istotnie, Herbert konstatuje: "Ziemie, na których urodziłem się, nie należały już wówczas do Cesarstwa Rzymskiego. Ściśle mówiąc, nie należały nigdy w sensie politycznym. Jeśli należały, to w zupełnie innym znaczeniu tego słowa"29. Nietrudno zgadnąć, na czym polega ta "zupełnie inna" przynależność, która za sprawą "lekcji łaciny" rozszerzyła się na nieznane Rzymianom obszary. Jak sugeruje Herbert, przyłączenie się do duchowego imperium broniącego tradycji to jedyne w swoim rodzaju uczucie dostępne jedynie tym ludziom, którzy swój czas poświęcili językowi Wiecznego Miasta. Łacina to dla Herberta rodzaj osobistego limesu, który na kształt dawnego wału Hadriana stanowi zaporę przeciwko współczesnym "barbarzyńcom"30. Nic zatem dziwnego, że mottem eseju stała się wskazówka:
Jeśli więc i Tobą, jak wszelkim stworzeniem, kochany Francesco, rządzi pragnienie szczęścia, powtarzaj: rana, ranae, ranae, ranam, rana, rana. Poznaj zawiłość zdań czasowych: ubi, ut, ubi primum, simul, simulac, simulaque, dum, donec, quod, antequam, priusquam, cum... A przede wszystkim zapoznaj się ze strukturą zdań warunkowych, aby w nich nie było miejsca na oszustwa, na szantaż, na kłamstwo.
To "latynistyczne" motto, w którym otwarcie przedstawiony został temat etycznej doskonałości oraz szczęścia, jakie czerpać można z poznawania fundamentów europejskiej kultury, pochodzi z eseju Bolesława Micińskiego Odpowiedź na list Francesca obywatela rzymskiego31. W tekstach Micińskiego rozważania nad językiem łacińskim wpisują się w projekt swoistej consolatio philologiae, której rola polegała na ocaleniu równowagi psychicznej w latach wojny. Według tego projektu, który został później przejęty i wzbogacony przez Herberta, ratunek europejskiej cywilizacji mogło przynieść jedynie pielęgnowanie tradycji, podtrzymującej w ludziach "potrzebę wielkości". Infantylizm i zanik hierarchii wartości (określany przez Micińskiego jako "niwelacja") - te cechy opisujące nowoczesną kulturę32 przeciwstawić należało wartościom obecnym już w samych rudymentach kultury antycznej, w klarownych zasadach gramatyki języka łacińskiego, symbolizujących moralny ład. Postawę autora Odpowiedzi..., jego estetyczny konserwatyzm przeczący choćby nowoczesnej wizji Schillera, dobrze charakteryzuje następująca uwaga: "Martwią mnie ludzie, którzy wciąż bredzą o "nowych prądach", "nowych perspektywach", - Sofokles i Bach są jeszcze tak mało znani, a ludzie chcą już nowości"33. Miciński, zafascynowany kulturą starożytną jako "ideą normatywną", uniwersalnym wzorcem (pogląd ten przedstawił przede wszystkim w eseju O Grecji), często odwoływał się też do spostrzeżeń, jakie w jednym ze swoich listów zamieścił inny miłośnik antyku - Jerzy Stempowski. Dla niego właśnie antynomia "łacińskości" i barbarzyństwa równała się rozróżnieniu między egzystencją szczęśliwą i pozbawioną szczęśliwości34.
Powyższe opinie stanowią z pewnością kulminację pochwał kierowanych pod adresem języka łacińskiego i zarazem podsumowanie wątków obecnych w większości cytowanych tu tekstów. Ratunek dla cywilizacji europejskiej, szczęście wynikające z posiadania niezawodnych drogowskazów moralnych - takie przymioty przypisywane powszechnej latynizacji można uznać za hiperbolę, nieodłączny retoryczny komponent panegiryku. Jak się wydaje, hiperboliczna pochwała niesie ze sobą jeszcze jedną informację: w wielu przypadkach język łaciński reprezentuje metonimicznie cały obszar tradycji śródziemnomorskiej w jej najbardziej osobistym, "prywatnym" wymiarze. Stąd erozja owej tradycji jest często odczuwana jako zagrożenie nie tylko dla cywilizacji, ale i dla samego człowieczeństwa. Pamięć osobnicza, której celem jest scalanie osobowości człowieka, została tym samym w pewien sposób utożsamiona z "pamięcią" kulturową, równie niezbędną dla podtrzymywania koherencji i duchowego zdrowia każdej ludzkiej zbiorowości. Im lepiej pozna ona źródła swojej kultury, choćby w postaci struktur dawno "zmarłego" języka, tym będzie istotnie szczęśliwsza - szczęściem, jakie zawsze towarzyszy samopoznaniu.
Przypisy:
1 O. Marquard, Apologia przypadkowości. Studia filozoficzne, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 1994, s. 62. 2 Cyt. za: ibid. 3 Por. L. Hautecoeur, Rome et la renaissance de l'antiquité ? la fin du XVIIIe si?cle, Paris 1912; J. Starobinski, 1789. Emblematy rozumu, przeł. M. Ochab, Warszawa 1997, s. 64-71 (rozdz. "Rzym i neoklasycyzm"). 4 Cyt. za: ibid., s. 66. 5 Zob. F. Schlegel, Mowa o mitologii (1800(, przeł. W. Krzemieniowa, (w:( Manifesty romantyków. 1790-1830, wybór i oprac. A. Kowalczykowa, Warszawa 1995, s. 175-185. 6 T. Różewicz, Śmierć w starych dekoracjach, (w:( idem, Proza, Wrocław-Warszawa 1973, s. 417. 7 T. S. Eliot, Szkice krytyczne, przeł. M. Niemojowska, Warszawa 1972, s. 39. 8 Por. np. William Blake, op. cit., s. 103; Dante, op. cit., s. 38-39. 9 Ibid., s. 103. 10Literat i nauki klasyczne, op. cit., s. 365. 11Literat..., op. cit., s. 358. 12Literat..., op. cit., s. 351-352. 13Literat..., op. cit., s. 359. 14Literat..., op. cit., s. 365. 15 Cz. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Kraków 1988, s. 66. 16 Idem, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 14. 17 Idem, Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (i inne wiersze) , Kraków 1980, s. 139. 18 Idem, Świadectwo poezji. Sześć wykładów o dotkliwościach naszego wieku, Warszawa 1990, s. 9. 19 A. Fiut, Rozmowy z Czesławem Miłoszem, Kraków 1981, s. 67. 20 Cz. Miłosz, Rodzinna Europa, Warszawa 1990, s. 80. 21 Obydwa cytaty: ibid. 22 Z. Herbert, Lekcja łaciny, (w:( idem, Labirynt nad morzem, Warszawa 2000, s. 184 i 186. 23 Ibid., s. 195. 24 Ibid., s. 196. 25 A. Legeżyńska, Czego szukać w labiryncie Herberta? , "Polonistyka" 2001, nr 6, s. 371. 26 A. Babuchowski, Niewyczerpana wspaniałość świata, "W drodze" 2001, nr 1, s. 98. 27 Op. cit., s. 196. Przejrzystą intencję obrony tradycji wyczytać można natomiast z przestróg zawartych w eseju Duszyczka (przestróg, które odnoszą się zapewne również do nauki łaciny, tym bardziej, że mowa w nich o "wysiłku"): "Istnieje błędny pogląd, że tradycja jest czymś podobnym do masy spadkowej i że dziedziczy się ją mechanicznie, bez wysiłku [...]. A tymczasem w istocie każdy kontakt z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy tym trudny i niewdzięczny, bo nasze małe "ja" skrzeczy i broni się przed nim" (op. cit., s. 91). 28 Op. cit., s. 169. 29 Ibid. 30 Por. Opinie o "Labiryncie nad morzem" Zbigniewa Herberta, "Zeszyty Literackie" 2001, nr 1, s. 119-122 (wypowiedź Jerzego Axera). 31 B. Miciński, Pisma: eseje, artykuły, listy, wyb. i oprac. A. Micińska, Kraków 1970, s. 129-137. Esej ten miał źródło w autentycznym liście, jaki wysłał do Micińskiego jego daleki krewny, sześcioletni chłopiec, syn Polki i Włocha. Por. B. Miciński, J. Stempowski, Listy, oprac. A. Micińska, J. Klejnocki, A. S. Kowalczyk, Warszawa 1995, s. 88-89. 32 Podobne spostrzeżenia można znaleźć i u Herberta, w cytowanej już Duszyczce: "Jednym z grzechów śmiertelnych kultury współczesnej jest to, że unika ona frontalnej konfrontacji z wartościami najwyższymi. A także aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów (zarówno estetycznych, jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym. Dlatego właśnie odrzucamy pomoc tradycji, brniemy w naszą samotność, grzebiemy w ciemnych zakamarkach opuszczonej duszyczki" (op. cit., s. 91). 33 B. Miciński, J. Stempowski, Listy..., s. 90. 34 Przesłanie Stempowskiego sprowadzało się do konstatacji, że "kultura zachodnia musi zwyciężyć, bo człowiek nie może być szczęśliwym bez znajomości łacińskiej gramatyki" (ibid., s. 89). Por. też ibid., s. 66-67 oraz A. Michnik, Bolesława Micińskiego podróże do piekieł, (w:( B. Miciński, Podróże do piekieł i inne eseje, Kraków 1994, s. 12. Wizerunek "nieszczęśliwych barbarzyńców", pozbawionych "światła łacińskiej gramatyki", pojawia się u Stempowskiego również w eseju Europa w 1938-1939.