Hordy azjatyckich koczowników wtargnęły na ziemie polskie w lutym lub marcu 1241 roku. Przejechawszy pół Polski Mongołowie rozbili pod Legnicą armię Henryka II i odjechali na Węgry. Książę przypłacił to starcie życiem, dając początek legendzie, która do dziś utrzymuje się w historiografii. Jej źródłem były współczesne zapiski, nader często bałamutne czy ubogie w treść; takich było wszakże sporo w trzynastowiecznych rocznikach.
Najwcześniejsze i najobszerniejsze relacje odnajdziemy w rocznikach kapituł: krakowskiej i gnieźnieńskiej. Oto pierwsza z nich (przekład – o ile nie zaznaczono inaczej – R.U.):
W roku 1241 Tartarzy wkroczywszy do Krakowa palą kościoły i mordują ludność, nie zwracając uwagi na wiek i płeć. Zabijają w bitwie wielu rycerzy krakowskich – z powodu wrodzonej Polakom wielkiej chciwości łupów – za pomocą przebiegłego podstępu; liczne łupy uwożą ze sobą. Na koniec wtargnąwszy na Śląsk i starłszy się z księciem Henrykiem i jego wojskiem, samego księcia i wielu z jego armii przyłączyli do zabitych, i tak, wymordowawszy wielu w rzeziach i wyrządziwszy Polakom okrutne szkody, skierowali się do swoich, na Węgry. Napełniając cały świat ciężkim przerażeniem i strachem z powodu swego okrucieństwa, odjechali. Strachu nie wzbudzała ani moc ich mężów, ani siła mocnego ramienia, lecz samo krwawe okrucieństwo i oszukańcza przewrotność wiarołomstwa.
Zgodnie z poetyką rocznika autor wprowadza nas in medias res, nie rozważając pochodzenia najeźdźców, jeśli pominąć ich złowrogą a zrozumiałą przecież dla ówczesnego czytelnika nazwę: Tartarzy. Nie dowiemy się nawet, gdzie zaślepieni chciwością polscy rycerze ponieśli klęskę z rąk Tartarów ani gdzie stracił życie książę Henryk. Mamy za to nagromadzenie epitetów, które w jednoznaczny i barwny sposób opisują charakter agresorów. Zdradzają one bardzo emocjonalne traktowanie opisanych zjawisk, co samo w sobie może być dowodem na stosunkowo niewielki dystans czasowy pomiędzy zaistnieniem faktem a powstaniem zapiski.
Zwracając uwagę z jednej strony na niezwykłą brutalność Tartarów ("palą kościoły i mordują ludność, nie zwracając uwagi na wiek i płeć" – właściwość podnoszona przez wiele współczesnych źródeł, znana też z dawniejszych opisów barbarzyńskich ataków) oraz na kontrast pomiędzy strachem wzbudzanym podczas wojen przez "moc mężów" i "siłę mocnego ramienia" a tym, który rodzi "krwawe okrucieństwo i oszukańcza przewrotność wiarołomstwa", annalista daje wyraz ideałowi rycerskiemu swego czasu (któremu rzeczywistość zadawała niekiedy tak bolesny kłam): w myśl owego ideału chrześcijańscy wojownicy nie byliby tak krwiożerczy, a przede wszystkim nie tknęliby świątyń. Wymienione cechy odpowiadają obrazowi najeźdźców w źródłach niepolskich. Wzmianki o podstępności Tartarów można odnaleźć we współczesnych Rocznikowi kapitulnemu listach króla Czech, Wacława III, i Jordana, prowincjała franciszkańskiego z Pragi. Obaj musieli mieć zresztą dobrą orientację w wypadkach polskich: król był politycznie sojusznikiem, a prywatnie teściem Henryka Pobożnego; prowincjał zaś miał pod swoją władzą również ziemie polskie.
Wymowa zapiski nie jest bynajmniej pozytywna wobec obrońców. Uwaga o wrodzonej Polakom chciwości powtarza się jedynie w relacji C. de Bridia i mogłaby świadczyć zarówno o obcym pochodzeniu rocznikarza, jak i o permanentnym wówczas konflikcie kapituły z możnowładztwem. Franciszkanin opisuje jednak konkretną sytuację, a zachowanie rycerzy wydaje się incydentalne. U kronikarza krakowskiego jest wręcz odwrotnie. Takie uogólnienie wydaje się nieomal bluźniercze, jeśli pomyśleć o niewiele wcześniej powstałej apologii Polaków pióra Mistrza Wincentego.
Interesujące jest użycie określenia totum mundum ex sua crudelitate gravi horroris percellentes ("napełniając cały świat ciężkim przerażeniem i strachem z powodu swego okrucieństwa"). Czy jest to retoryczny ornament, czy może dowód orientacji w ówczesnych nastrojach reszty Europy? Mogłaby to być przecież aluzja do panującego wszędzie przerażenia w obliczu nawały nieznanych barbarzyńców. Informacje o tajemniczych i niepokonanych najeźdźcach musiały docierać na ziemie polskie jeszcze przed rokiem 1241. Od miast południowoniemieckich przez Wrocław i Kraków biegł na Ruś ważny szlak handlowy, trudno zatem, aby podróżujący nim kupcy nie wiedzieli o zdobyciu przez Mongołów Kijowa w grudniu 1240 roku. Na dworach naszych możnowładców chronili się uciekinierzy z Rusi, rozpowszechniający tu z pewnością mrożące krew w żyłach wiadomości. Dominikanie węgierscy, wracając przez polskie tereny z wypraw do praojczyzny Madziarów, zapewne nie milczeli o tym, czego udało im się dowiedzieć o tajemniczych "Tartarach". Doskonale poinformowany za ich pośrednictwem król Węgier Bela IV nie skąpił chyba wieści ani Henrykowi Pobożnemu, który był jego ciotecznym bratem, ani swemu zięciowi Bolesławowi Wstydliwemu. Krążyło więc sporo informacji z wielu źródeł, ale póki nie doszło do bezpośredniej konfrontacji, najprawdopodobniej nie przywiązywano do nich szczególnej wagi. Zaniedbaniem zgrzeszyła skądinąd cała Europa, częściowo dlatego, że najazdy pogan różnej maści nie były wówczas ewenementem, częściowo zaś dlatego, że chodziło przecież o wschodnie rubieże katolickiego świata, których sytuacja mało kogo zajmowała.
Notka Rocznika kapituły gnieźnieńskiej również zawiera interesujące szczegóły:
Roku Pańskiego 1241 wkroczył na Węgry z licznym wojskiem król Tarsis, z którym starł się król Węgier, Bela, i jego brat Koloman. Obaj, utraciwszy wielu żołnierzy, rzucili się do ucieczki. Zaś król Tarsis, pustosząc Węgry i zabijając ludzi od najmożniejszego do niskiego, nie oszczędzając żadnego wieku ani płci, przeszedł aż do Dunaju. Kiedy zaś wkraczał na Węgry, skierował przeciwko Polsce część swego wojska, które w Środę Popielcową spustoszyło Sandomierz, a potem przeszedłszy Kraków, Wiślicę i Łęczycę przybyło do Wrocławia. Jego książę, Henryk, syn Henryka, który w owym czasie sprawował władzę na Śląsku, w Krakowie i w Wielkopolsce, z całą swą potęgą wyszedł [im] naprzeciw na pole grodu legnickiego. Ów Henryk, straciwszy wiele tysięcy żołnierzy, został zabity przez Tartarów.
Mamy tu do czynienia z próbą uszeregowania faktów według stopnia ich ważności. Rocznikarz zajmuje się najpierw węgierską stroną inwazji, zgodnie z faktem, że Mongołowie przebywali na Węgrzech dłużej niż w Polsce i dokonali tam nierównie większych spustoszeń, wywołując w dziejach tego państwa poważny kryzys. Dopiero po zrelacjonowaniu – zadziwiająco rzetelnym – wypadków węgierskich przenosimy się do Polski, przy czym – rzecz ciekawa – pisarz wie o podziale armii mongolskiej przed jej wkroczeniem na ziemie Polaków i Węgrów. Opis trasy polskiej części tej armii zawiera też nazwy zaatakowanych miast, a także nieobecne w roczniku krakowskiej kapituły detale o bitwie legnickiej (miejsce starcia, charakter władzy księcia i jego rodowód). Gnieźnieński annalista, będąc fizycznie dalej od najazdu niż skryba krakowski, musiał mieć dobrych informatorów.
Klęska Beli nie jest nieproporcjonalna ani niewytłumaczalna. Na ziemie węgierskie wiedzie bowiem napastników sam król, co podnosi rangę ataku. Nie jest to byle jaki król: to Tarsis rex. Brygida Kürbis (MPH SN VIII, s. 172, przyp. 494) uznaje, że imię to jest proweniencji biblijnej. Gerard Labuda (Wojna z Tatarami w roku 1241, "Przegląd Historyczny" 50, 2, 1959, s. 192) twierdzi z kolei, że to zniekształcona nazwa samych Tartarów , co jest o tyle nieprzekonujące, że przecież kilka linijek niżej rocznikarz używa miana Tartharis i to ono jest w jego mniemaniu nazwą ludu. Wydaje się oczywiste, że Tarsis rex to aluzja – jedyna bodaj w piśmiennictwie polskim – do znanej na Zachodzie idei, jakoby Tartarzy maszerowali do Kolonii, aby zabrać stamtąd szczątki swych rodaków – Trzech Magów. Trop tego wątku wiedzie do roku 1223 i klęski Rusinów nad Kałką. Anonimowy kontynuator rocznika z Neumünster napisał o niej "Król Tarsis zniszczył całkowicie ziemię zwaną Walewin i zgładził mieszkańców; zabił też wielu Rusinów, którzy tamtym nieśli pomoc." Króla Tarsis łączono z ojczyzną Trzech Magów na mocy tradycji ciągnącej się od Tertuliana. Upatrywał on ich przodków pośród trzech władców niosących dary dla Mesjasza, których wymienia Psalm 72 (71),10 ("Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, / królowie Szeby i Saby złożą daninę.") Sytuacja odmalowana przez psalmistę daje asumpt do przypuszczenia, że imiennik jednego z królów-darczyńców jest jego potomkiem. Pośrednim ogniwem owego ciągu genealogicznego mieliby też być ewangeliczni Trzej Magowie-Królowie. Być może uruchomienie ciągu skojarzeń było rzeczywiście skutkiem niewątpliwego podobieństwa fonetycznego pomiędzy słowami Tarsis a Tartari. Niemniej jednak bez zakorzenienia w Biblii całość nie stworzyłaby tak spójnej konstrukcji. W polskim roczniku widzimy wprawdzie tylko jej ułomki, one jednak również dowodzą łączności kulturowej pomiędzy naszym krajem a resztą Europy, trudno bowiem przypuścić, żebyśmy mieli do czynienia z przypadkową zbieżnością.
Należy również zwrócić uwagę na datę zdobycia przez najeźdźców Sandomierza. Jest to dies Cinerum – Środa Popielcowa. W tego typu datacji Marek Cetwiński widzi próbę ujęcia najazdu jako zmagań sił dobra z siłami zła, które zachodzi przy zmianie pór roku, a w które – dodajmy – wpisuje się też chrześcijański rok liturgiczny, np. ujednolicając datę Bożego Narodzenia z przesileniem zimowym czy umieszczając Wielkanoc w okolicach wiosennej równonocy. Uczony przypisuje gnieźnieńskiemu rocznikarzowi intencje podobne do poglądu autora Kroniki wielkopolskiej, w myśl której najazd był dla Polaków i Węgrów karą za grzechy, a nie okazją do chwalebnej wojny, w której oddaje się życie za wiarę, jak dzieje się to np. w śląskiej Kronice polskiej. "Zmiana idei wyraża się zatem poprzez podkreślenie innej daty związanej z najazdem 'Tartarów'. Nie przypadkiem jest to Środa Popielcowa [...]. Do wprowadzenia nowej daty [...] nie były konieczne nowe, nieznane dziś przekazy źródłowe, lecz wystarcza znajomość idei sformułowanej w dokumencie [Bolesława Rogatki] z 1248 r., a pielęgnowanej na dworze wrocławskim, idei upatrującej w śmierci Henryka ofiary odwracającej od 'ludu' gniew Boży". Orientacja gnieźnieńskich duchownych w oficjalnej propagandzie dworu wrocławskiego nie wydaje się niemożliwa – kontakty pomiędzy Śląskiem a Wielkopolską były wówczas (XIII/XIV w.) bardzo żywe, nawet jeśli objawiały się głównie szczękiem oręża. Wspomniana znalazła swój wyraz w dokumentach wydanych już w kilka lat po legnickiej klęsce przez synów Henryka II, Bolesława Rogatkę i Henryka Białego. Ich ojciec określany jest tam jako inclitus Henricus, qui pro defensione christiane fidei et sue gentis gladiis occubuit Tartarorum oraz [Henricus] qui ob sanguinem Christianorum occubuit in prelio Tartarorum. Zdaniem badacza są to dowody legendy tworzonej wyraźnie w celu wzmocnienia prestiżu panujących. Kreowanie śląskiego księcia na "arcychrześcijańskiego" bohatera mogło być wynikiem użycia wzorów zachodnioeuropejskich. Wiadomo, że dokument Rogatki redagował mistrz Jan, notariusz Jakuba, archidiakona Leodium, a zatem użyte w nim określenia mogły być inspirowane sposobem myślenia duchownego z zagranicy, człowieka przesiąkniętego ideami krucjatowymi Zachodu, zwłaszcza że sam Rogatka zasłynął raczej z ignorancji wobec niemczyzny. Z drugiej jednak strony na terenie Śląska, którego władcy szczycili się świetnymi europejskimi kontaktami, da się wyśledzić znajomość ideologii wojen krzyżowych. Wiemy, że u boku Henryka II walczyli templariusze. "Nie ma podstaw wątpić – napisał w pracy Zapomniani krzyżowcy Mikołaj Gładysz – że syn św. Jadwigi i dwukrotnego krzyżowca pruskiego, wnuk uczestnika Trzeciej Krucjaty, christianissimus princeps Poloniae, krzyżowiec pruski z 1235 roku, stanął przeciw "wysłannikom piekieł" jako defensor fidei Christiane. [...] Wszystko to w pełni tłumaczy utrzymującą się do dzisiaj tradycję o bitwie legnickiej jako "bitwie krzyżowej", choć podobne określenie wymaga mimo wszystko cudzysłowu."
Do próby wpisania inwazji w kalendarz liturgiczny mogło zupełnie wystarczyć skojarzenie czasu wtargnięcia Tartarów z jego skutkami, a więc z obróceniem wszystkiego wpopiół, co skłaniało do refleksji nad kruchą człowieczą kondycją. Sakralizacja tego typu wydarzeń zdarza się w średniowieczu nader często. Postępował tak np. Thietmar, kładący początek powstania słowiańskiego na dzień 29 czerwca, święto apostoła Piotra, opoki Kościoła. Wystąpienie przeciwko chrześcijaństwu, objawiające się w niszczeniu świątyń i zabijaniu duchownych, zostało w ten sposób dodatkowo scharakteryzowane jako objaw herezji i początek wielkiego boju sił światła z siłami ciemności.
Kiedy porównamy ze sobą rocznik krakowski i gnieźnieński, widzimy, że dwaj autorzy zupełnie inaczej prezentują fakty. Pisarz małopolski patrzy na wydarzenia ze stricte "krakowskiego" punktu widzenia. Skupia się na spaleniu tamtejszych świątyń i wymordowaniu ludności, co i tak wydaje się ujęciem szczegółowym, skoro o jakimkolwiek innym zdobytym przez Mongołów mieście w Polsce, nawet o stosunkowo niedalekim Sandomierzu, rocznik nie mówi ani słowa. Podpaliwszy krakowskie kościoły dzikie hordy galopują prosto na Śląsk i tu rozbijają wojska księcia Henryka, po czym kierują się na Węgry – o tamtejszych wydarzeniach annał jednak nie wspomina. Na tle zażyłych stosunków pomiędzy Polską a Węgrami fakt ten może wprawdzie dziwić, niemniej jednak jest on tylko kolejnym świadectwem wąskiej perspektywy pisarza. Dodatkowo zdradza ją fraza "Tarthari Cracouiam intrantes", gdy duchowny z Gniezna pisze "partem exercitus sui contra Poloniam destinavit". Ten detal mówi wiele nie tyle o horyzoncie geograficznym obu piszących, ile o ich poczuciu przynależności i identyfikacji. Znamienne, że to właśnie w stołecznym bądź co bądź Krakowie spotykamy silniejsze poczucie identyfikacji lokalnej, natomiast szerszy ogląd, perspektywa narodu i państwa, przetrwała w niegdysiejszej stolicy królestwa, a wówczas nadal przecież siedzibie najwyższych władz kościelnych, skąd jak wiadomo wyszedł w owym czasie (koniec XIII wieku) jeden z głównych nurtów ideologii zjednoczenia ziem piastowskich.
30 lipca 1247 roku ukończona została Historia Tartarorum tajemniczego C. de Bridia, w którym badacze chcą widzieć śląskiego franciszkanina. Dzieło dotarło do nas wprawdzie w rękopiśmiennym kodeksie z ok. 1440 r., jego trzynastowieczna proweniencja najczęściej nie budzi jednak wątpliwości. Domniemany autor utworu uczestniczył jak pamiętamy w misji Carpiniego, lecz nie dotarł do stolicy imperium, zatrzymany zapewne w siedzibie Batu u ujścia Wołgi. Z tej przyczyny nie wszystko, o czym mówi w swoim tekście, zna z autopsji; często opiera się na opowieściach towarzyszy wyprawy, a zwłaszcza – co wyraźnie podkreśla – brata Benedykta. Wydaje się, że wykorzystał przy pisaniu pierwszą, brulionową wersję tekstu papieskiego legata, którą miał mu referować Benedykt. Zainteresowanie tego ostatniego dla szczegółów inwazji tłumaczy fakt, że wywodził się z Wrocławia, gdzie w kościele św. Wincentego – u franciszkanów – pochowano Henryka II. Niejasny jest dla nas brak jakichkolwiek wzmianek o najeździe w lakonicznym sprawozdaniu samego Benedykta – wiadomo jednak, że nie on sam je sporządził.
W Historii Tatarów mamy wreszcie wszystko, czego brakuje skąpym wzmiankom rocznikarskim, a więc informacje na temat pochodzenia Mongołów, historii ich imperium, obyczajów, wyglądu, geografii, języka. Mamy przeświadczenie o rychłym końcu świata, a więc nastroje chiliastyczne, będące być może efektem kontaktu z Carpinim. Mamy również (cap. 12) przywołanie zamkniętych przez Aleksandra w górach Kaukazu "Żydów, których nazywano Gog i Magog" (Iudeos quos ipsi appellabant Gog et Magog), choć nie utożsamia się ich z Mongołami. Ważne jest to, że Historia Tartarów wzmiankuje o wypadkach polskich i węgierskich, bo powstrzymuje się od tego zarówno Benedykt, jak i Carpini. Opisując podział świata "według Tatarów i niektórych [innych narodów]", nasz franciszkanin konstruuje alternatywę wobec chrześcijańskiej geografii, tym samym znacząco rozszerzając średniowieczny horyzont geograficzny. C. de Bridia to nowator intelektualno-literacki. "Historia Tartarorum [jest] [...] pierwszorzędnej wagi dokumentem oświetlającym w sposób zgoła nieoczekiwany proces kształtowania się naszej kultury umysłowej w XIII w. Przede wszystkim reprezentuje ona zupełnie nowy rodzaj twórczości historycznej, nie będąc ani kroniką, ani rocznikiem, ani tym, co w średniowieczu nazywano gesta, lecz opowiadaniem pół-historycznym, pół-etnograficznym, opartym na informacjach zebranych w podróżach do dalekich krajów" (M. Plezia).
A tak pod piórem C. de Bridia wygląda atak stepowej armii na nasz kraj:
Batu [...] podążył następnie przeciw Polsce i Węgrom, a podzieliwszy wojsko na granicach [tych] krajów, posłał ze swoim bratem Ordu przeciw Polsce dziesięć tysięcy wojowników, z których bardzo wielu, uległszy zamieszaniu, padło w walce na pogranicznych terenach kraju z rąk Polaków księstwa Krakowskiego i Sandomierskiego. Ale ponieważ zawiść pobudza do bardzo wielu błędów, dlatego Polacy nie dbając przy braku jedności o korzyści, które zdobyli, z powodu dumy i pychy nienawidząc się wzajemnie, zostali w pożałowania godny sposób przez Tatarów wycięci. Tatarzy zaś podążając na Śląsk wszczęli bitwę z księciem Henrykiem, wówczas najbardziej chrześcijańskim [władcą] tej ziemi i kiedy już, jak opowiadali temuż bratu Benedyktowi, chcieli uchodzić, szyki bojowe chrześcijan rzuciły się niespodziewanie do ucieczki. Wtedy księcia Henryka wzięli Tatarzy do niewoli i całkowicie obrabowali, a kazali mu klękać przed martwym wodzem, który poległ w Sandomierzu. Głowę jego jakby głowę barana zawieźli przez Morawy na Węgry do Batu i wkrótce potem rzucili ją między głowy innych poległych.
Historia Tartarorum podaje mnóstwo szczegółów, których próżno by szukać w innych relacjach. Tylko stąd dowiadujemy się na przykład o stratach najeźdźców, niesnaskach wśród obrońców, niespodziewanej ucieczce z pola bitwy pod Legnicą, ceremonii upokorzenia księcia Henryka czy losach jego odciętej głowy. Możemy zapoznać się z opisem inwazji widzianej oczami agresorów. Uwaga, jaką autor poświęcił księciu (znów określanemu epitetem christianissimus) tłumaczy się zapewne nie tylko jego własną ciekawością, ale i znanym nam już faktem, że przekazujący informacje Benedykt był członkiem konwentu franciszkańskiego z Wrocławia, w którego klasztornej świątyni spoczywały doczesne szczątki Henryka II. Losy głowy, której przecież nie udało się odnaleźć na polu bitwy, z pewnością intrygowały braciszków, a może też i potomków Pobożnego. Kwestia ta jest niezwykle interesująca nie tylko dlatego, że głowa stała się jednym z symboli bitwy (z uwagi na znany z tzw. Legendy obrazowej św. Jadwigi obraz oblegających Legnicę Mongołów, trzymających głowę księcia zatkniętą na włóczni). C. de Bridia pisze bowiem: caput eius velut ovis [...]detulerunt i mamy tu do czynienia z wyraźną interpretacją religijną – jest to aluzja do ofiary Chrystusa. Christus velut ovis immolabatur – pisze Augustyn w In Iohannis euangelium tractatus (115, 5, wzorując się zapewne na wersecie 8,32 Dziejów Apostolskich, gdzie mówi się o Chrystusie tamquam ovis ad occissionem ductus est). Tego samego zwrotu używa w swych dziełach jeszcze kilkakrotnie; podobnie czynią w takim kontekście inni autorzy: Kasjodor, Grzegorz Wielki, Alkuin, Beda. Nie widać innego powodu, dla którego głowa Henryka miałaby być wieziona "niby głowa owcy" – z pewnością obserwujemy narodziny legendy wiążącej Henryka z "prawdziwym Barankiem Bożym" (J 1,29) – Jezusem Chrystusem. Tego typu fraza świadczy nie tylko o biblijnej erudycji autora. W podobny sposób będzie przedstawiać postać księcia późniejsza annalistyka i kronikarstwo, zwłaszcza lokalna historiografia śląska. Tak szybkie wykreowanie Henryka na bohatera podobnego Chrystusowi może nieco zdumiewać. Być może nie jest to efekt inwencji samego C. de Bridia, ale ideologia rodząca się na dworach śląskich Piastów, ucieleśniona w epitetach ze wspomnianych już dokumentów Henryka Białego i Bolesława Rogatki, choć ich tytulatura jest dużo bardziej stereotypowa niż odwołujące się bezpośrednio do Pisma słownictwo franciszkanina. Kolejne tak wyraźne nawiązanie odnajdziemy dopiero w młodszej o przeszło stulecie Kronice książąt polskich. Nie będzie to jednak kreacja tak niewątpliwie w sferze zapożyczeń werbalnych łącząca Henryka z Chrystusem.
W rozważaniach tych nie sposób pominąć faktu, że tekst relacji C. de Bridia odnaleziono, jak wspominaliśmy, w kodeksie pochodzącym z ok. 1440 roku. Nie da się zatem wykluczyć, że charakterystyczna, mocno nacechowana ideologicznie frazeologia C. de Bridia jest wciągniętą w tekst późniejszą glosą, dokumentującą zaawansowane stadium tworzenia się legendy bitwy.
Kompozycją tekstu C. de Bridia rządzą liczby dwa i trzy. Jego informację o podziale wojsk tartarskich na trzy armie warto zestawić z opowieścią Szymona z Saint-Quentin, autora relacji z wyprawy dominikanów do zdobytych przez Mongołów regionów Bliskiego Wschodu:
Gdy zaś [Batu] miał wkroczyć na Węgry, złożył ofiarę demonom, pytając, czy ośmieli się tam wejść, odpowiedział mu demon mieszkający w posągu: "Idź spokojnie, bo wysyłam trzy duchy przed tobą, a dzięki nim twoi przeciwnicy nie zdołają ci się oprzeć", co też się stało. Duchami tymi były zaś: duch niezgody, duch niewiary i duch strachu. To są trzy duchy nieczyste jakby żaby, jak czytamy w Apokalipsie [16,13].
Zobaczmy, jaką rolę wyznacza owym duchom autor Apokalipsy (16,14):
A są to duchy czyniące znaki – demony, które wychodzą ku królom całej zamieszkanej ziemi, by ich zgromadzić na wojnę w wielkim dniu wszechmogącego Boga.
Wróćmy teraz do relacji C. de Bridia i zauważmy, że pisząc o bitwie legnickiej, stosuje on słownictwo Księgi Objawienia: Tartarzy i Henryk Pobożny in prelio sunt congressi. Apokalipsa używa przy tym wprawdzie czasownika o innym nieco znaczeniu (congregare... in proelium), brzmieniowo jednak bardzo przypomina on frazę z Historii Tartarów.
Andrzej Feliks Grabski zauważył, że Europa Zachodnia mocniej niż Polska zainteresowała się Mongołami, gdyż wiadomości o ich podbojach "natrafiły na podatną glebę w stanie świadomości". Wielki wpływ na umysły europejskich elit miały krążące wówczas proroctwa o przybyciu Antychrysta lub ludów Goga i Magoga, pobudzane przez wydarzenia bliskowschodnie. Poziom intelektualny duchowieństwa, jego znajomość tradycji, świadomość historyczna, żywość kontaktów, umiejętności pisarskie, nawyk szeroko zakrojonej refleksji – wszystko to Zachód reprezentował w postaci dużo dojrzalszej niż ziemie polskie, co jest oczywistością wynikającą z nieporównanie krótszej u nas tradycji kultury piśmiennej. Podobnie słabe odbicie najazd znalazł jak pamiętamy w piśmiennictwie czeskim.
U schyłku XIII wieku (ok. 1283-85) powstała śląska Kronika polska, będąca dowodem żywotnego rozwoju legendy najazdu i bitwy oraz próbę jej sfunkcjonalizowania dla celów wzmocnienia prestiżu religijno-politycznego. Autorem kroniki był prawdopodobnie lubiąski cysters Engelbert, twórca pierwotnego żywotu św. Jadwigi. Oto jego wersja wydarzeń:
Henryk zaś, jego [tj. Henryka Brodatego] syn, imieniem i ozdobą wszystkich cnót podobny ojcu, osiągnął szczyt władzy i gdy wydawało się, że będzie w pokoju szczęśliwie rządził, nagle lud tartarski, jakby wylewając się z piekieł Tartaru, diabelsko i nieludzko rozszalał się w całym królestwie Węgier i Polski, wyrzynając chrześcijan. Kiedy już złupił Kraków i Sandomierz, ruszył na Śląsk; natarł nań tam błogosławiony książę Henryk drugi, lecz za przyzwoleniem Boga ten sam książę [walcząc] w obronie swoich, wraz z nimi został powalony roku Pańskiego 1241.
Potomkowi Henryka Brodatego zadała cios piekielna siła, która "wytrysnęła z piekieł Tartaru". Po raz pierwszy na ziemiach polskich spotykamy się z sięgnięciem do etymologii tego ludu, którą na Zachodzie wyzyskiwano już dużo wcześniej dla określenia ich charakteru i proweniencji. Wydaje się, że nawet bez dodatkowych gier słownych pisarze i czytelnicy zdawali sobie sprawę z wymowy tej nazwy, niemniej jednak zabieg Engelberta wzmacnia ją i ujednoznacznia. Naprzeciwko agresorów staje książę Henryk, którego pisarz określa epitetem beatus. W owych czasach znaczy to także ogólnie "święty"; nie istniało bowiem jeszcze znane nam rozróżnienie pomiędzy świętymi a błogosławionymi (również Jadwiga określana jest w swym Żywocie mianem beata). Władca śląski jest narzędziem Boga – za przyzwoleniem Najwyższego następuje zarówno bitwa, jak i śmierć Henryka. Śmierć męczeńska, pro suis et cum suis.
Pisarz wyraźnie gloryfikuje śląskich Piastów, kreując ich na przywódców wszystkich polskich dzielnic, zgodnie z potrzebami adresata utworu, księcia Henryka Probusa. Dopiero na Śląsku agresorzy znaleźli godnego przeciwnika, który oddał życie za swój lud; Kraków i Sandomierz udało im się złupić – nie przeszkadzał im żaden z tamtejszych władców.
Środowisko lubiąskich cystersów (ich konwent założył dziad Pobożnego, Bolesław Wysoki) było z pewnością jednym z najdogodniejszych miejsc, w których mógł się narodzić panegiryczny wizerunek księcia. Wydarzenia związane z najazdem dostarczyły naodpowiedniejszego materiału do tych celów. Powstała idea była bez wątpienia świetnym narzędziem propagandowym. Chwała dziada-męczennika spływała na wnuka, który usilnie starał się zdobyć tron krakowski i zjednoczyć w swym ręku władzę nad wszystkimi polskimi dzielnicami. Pomagała również nadać inny charakter długoletnim sporom księcia z biskupem wrocławskim Tomaszem II. Antenat-męczennik przechylał szalę racji na korzyść Probusa, także przecież Bożego pomazańca.
W podobny sposób przedstawia się najazd i działania Henryka w Żywocie większym św. Jadwigi. Poświęcony temu fragment jest wprawdzie objętościowo skromny, niemniej jednak ma swoją wagę, zwłaszcza w obliczu popularności tej świętej (a przez to samego utworu) na Śląsku i w całej Polsce:
...synem ich był książę Henryk, który objął władzę po ojcu, mąż szczególnie oddany Bogu oraz sprawca dobrych dzieł. Jako wierny i dzielny żołnierz Chrystusa śmiało przeciwstawił się Tartarom dla dobra ludu Bożego i przelawszy krew przyjął śmierć roku Pańskiego tysiąc dwieście czterdziestego pierwszego, piątego dnia przed idami kwietniowymi.
Widoczna w Kronice gloryfikacja Henryka przybiera w Żywocie postać jeszcze wyraźniejszą, ale jej składniki – wzięcie w spadku po ojcu nie tylko władzy, ale i cnót, śmierć za swych poddanych i w ich obronie – pozostają te same. Precyzyjna datacja skłania do przypuszczenia, że fragment jest czymś w rodzaju "tropu do zapiski annalistycznej" – na krótką notę informacyjną narosły elementy ideowe, wyrażające się w charakterystycznej stylistyce. Tylko ten tekst nazywa Henryka miles Christi – wywiedzionym z Drugiego Listu do Tymoteusza 2,3 określeniem chrześcijanina, które w średniowieczu zdobyło niezwykłą popularność, przyczyniając się w niemałym stopniu do budowy etosu rycerskiego i ideologii świętej wojny. Książę pro populo dei... mortem suscepit – tak jak Chrystus, opisywany dokładnie tymi słowami w komentarzu Ambrożego do psalmów. Wcześniej wzorem Chrystusowym przelewa krew, do czego hagiograf używa frazy innego Ojca, Augustyna. Czytelnik tego żywotu nie mógł mieć wątpliwości co do faktu, że śmierć Henryka jest – przywołując termin Ericha Auerbacha – figurą śmierci Chrystusa. Bohaterką tekstu jest jednak w zasadzie święta Jadwiga i chwała, jaką hagiograf skłonny byłby przypisać Henrykowi II, jest w dużej mierze odblaskiem świętej, zyskującej w tej konfiguracji nieledwie charakter drugiej Maryi. Najwyraźniej widać to w cudzie zapowiedzi śmierci Henryka. W ten sposób obwieszczano o rychłym zgonie wielkiego człowieka w historiografii czy hagiografii starożytnej, ale w tym wypadku nacisk kładzie się na postać przepowiadającego, a nie tego, kogo proroctwo dotyczy (co skądinąd też się w takich tekstach zdarza):
Trzy lata przed zamordowaniem księcia Henryka, syna błogosławionej Jadwigi, ona sama, matka, powiedziała pewnej siostrze z zakonu cysterskiego w Trzebnicy, imieniem Adelajda: "Pamiętaj mojego syna, bo z tego świata nie odejdzie zgodnie ze zwyczajem leżąc w łożu [...] wiem na pewno, że spocznie w grobie w wyniku zabójstwa". Przez kogo wszakże ma być zabity, przemilczała, z tej jak można mniemać przyczyny, aby, jeśli wiedziała wcześniej o przybyciu Tartarów, nazbyt przerażeni ludzie, tknięci małodusznością, nie zapragnęli przed czasem bronić się ucieczką. Gdy zaś upłynęły trzy lata, jak przepowiedziała, wściekłość tartarska wtargnęła na Śląsk z tak ogromną siłą, że nawet pani Jadwiga ze swą córką i żoną swego syna, panią Anną, w obliczu zagrożenia życia przeniosła się do zamku zwanego Krosno. A gdy tam przebywała, którejś nocy zawoławszy zakrystiankę, zwróciła się do niej jej właściwym imieniem: "Demundo! Powinnaś wiedzieć, że już straciłam syna. Mój jedyny syn, niby ptaszek, szybko uciekając odszedł ode mnie; w tym życiu z pewnością go już nie zobaczę". Zebrawszy mianowicie wojsko ów syn, który przejął władzę po ojcu, wyszedł Tartarom naprzeciw, aby z nimi walczyć, i został w owym starciu zabity roku Pańskiego tysięcznego 241., jak powiedziano na początku, lecz wieść o jego zgonie nie dotarła jeszcze w dalsze okolice.
Jak to w hagiografii bywa, święta zna przyszłe zdarzenia, nie może wszak Bożego planu wyjawić maluczkim, aby mogło wypełnić się to, co Bóg zamierzył. Srogość najeźdźców przeszła jednak nawet jej przewidywania, skoro uszła do położonego w ustronnym miejscu zameczku. Tam dowiedziała się – równie cudownie jak przedtem – o śmierci syna. Pojawiający się ptaszek nie jest jedynie poetyckim porównaniem. Podobnie oddawali ducha inni święci. "Ludzie tej epoki [XIII w.] postrzegają świat jako swego rodzaju "ducho-materię", jeśli można tak powiedzieć, a samą duszę ludzką - jako posiadającą właściwości cielesne. Ujawniają się one nie tylko na patelniach piekielnych i w kuźniach diabelskich, gdzie dusze grzeszników poddawane są kuciu, wypalaniu i innym tym podobnym zabiegom. Opowiadało się o przypadkach, kiedy dusza przy wychodzeniu z ciała była widoczna: posiadała jakąś materialną postać - ptaka, maleńkiego człowieczka, kuli. Wypełnianiu duchem całego stworzonego świata odpowiadało ucieleśnianie wszystkiego, co duchowe". (A. Guriewicz)
Bez wątpienia chwalebna, męczeńska śmierć Pobożnego przyczyniła także chwały jego matce, choć w późniejszym piśmiennictwie aż do chwili ukształtowania się śląskiej legendy tartarskiej na przełomie XV i XVI w. nie akcentowano specjalnie ani roli Henryka w jadwiżańskiej hagiografii, ani zwłaszcza Jadwigi w historiograficznych ujęciach tych wydarzeń. Obie tradycje rozwijały się równolegle, ale z ich wzajemnego powiązania nie wyciągnięto ostatecznych konsekwencji – każda z nich była jako osobna całość w dostatecznym stopniu znacząca; nie musiały się nawzajem dopełniać.
Jeszcze chwalebniejsze oblicze – choć wykreowane za pomocą subtelnych środków, albowiem utkane z cytatów biblijnych – zyskuje postać Henryka II w Kronice książąt polskich, dziele powstałym u schyłku XIV wieku na dworze Ludwika I, księcia legnicko-brzeskiego, m. in. właściciela pokaźnego księgozbioru. Autorem kroniki był prawdopodobnie kanonik kolegiaty w Brzegu, Piotr z Byczyny. Oto tekst:
Po owym pobożnym księciu Henryku nastał Henryk, jego syn, ponieważ pierworodny Bolesław już wtedy zmarł. Ów tak jak imieniem, tak też i ozdobą cnót podobny był ojcu. Gdy, biorąc na siebie ster rządów nad królestwem polskim włada nim szczęśliwie i w pokoju, jakiś lud tartarski, pojawiając się nagłym wybuchem niby z piekielnego Tartaru, z wielką siłą wkracza na Węgry, do Sandomierza, Krakowa i na Śląsk, i sroży się nieludzko w tych miejscach wobec wszystkich wierzących w Chrystusa. Gdy podeszli w okolice Legnicy, do miejsca, które dziś zwie się Walstat, wierny książę, który ma walczyć za wiarę katolicką z niewiernymi, wychodząc im tam naprzeciw ze swym ludem, zgodnie z wolą Boga, którego wyroki są jak wielka otchłań – o biada! – został powalony, i nie miejcie wątpliwości, uczyniony wobec Najwyższego najmilszą ofiarą całopalną za poddany sobie lud, został złożony jako krwawa ofiara, a zszedłszy z tego świata piątego dnia przed Idami kwietniowymi roku 1241, pogrzebany został u braci mniejszych w klasztorze św. Jakuba pod Wrocławiem i tam szczęśliwie spoczywa.
Bez trudu daje się zauważyć zależność stylistyczno-kompozycyjną tego fragmentu od relacji Kroniki polskiej. Jest to właściwość całego dzieła brzeskiego kanonika. U początków szczęśliwego panowania syna i imiennika Henryka Brodatego dzikie hordy Tartarów zjawiają się znienacka na Węgrzech i w Polsce, siejąc postrach wśród ludu chrześcijańskiego. To właśnie za ów lud książę zostaje złożony (factus suavissimum holocaustum pro sibi subiectis populis) jako "ofiara całopalna" – holocaustum. Gdy autor Kroniki polskiej pisał dość lakonicznie pro suis et cum suis prosternitur, Piotr z Byczyny zręcznie przeplata swe słowa aluzjami i cytatami biblijnymi, dając jednocześnie wyraz oficjalnej ideologii dworu śląskich Piastów. Określenia holocaustum oraz hostia immolatur występują w Wulgacie wielokrotnie, oznaczając ofiarę – zwierzę palone w całości na cześć Jahwe i wydające przy tym miłą Bogu woń (suavissimum) lub (hostia) ofiarę krwawą. Nietrudno zauważyć, że w kontekście takiej frazeologii Henryk Pobożny – fidelis princeps – staje się męczennikiem na wzór Chrystusa, który również złożony został w ofierze za swój lud. Spotykamy tu więc typowe słownictwo biblijne i patrystyczne, służące autorom Pisma i komentarzy do przedstawiania ofiary Chrystusa: immolatur, hostia, suavissimum holocaustum. Walka śląskiego Piasta z najeźdźcą była zmaganiem się z siłami zła w obronie wiary katolickiej. Agresorzy zwali się wszak "Tartari" – pochodzący "niby z piekielnego Tartaru". Pozornie niezrozumiałą śmierć księcia kronikarz wyjaśnia nawiązaniem do psalmu 36,7 (w Wulgacie 35,7): iudicium tuum abyssus multa. Wyrażenie to stało się własnością całego chrześcijaństwa i pojawia się jako opis Bożego przymiotu niezliczoną liczbę razy w piśmiennictwie kościelnym antyku i średniowiecza, co nie zmienia faktu, że znakomicie pasuje do przedstawionej sytuacji, podobnie jak frazes autora Kroniki wielkopolskiej o Bogu, który z powodu zbrodni zezwala na biczowanie swoich.
Konstrukcja historiograficzna stworzona przez autora kroniki pełni wyraźnie funkcję moralizatorską i apologetyczną. Taka była zresztą – zgodnie z książęcym zamówieniem – rola całego dzieła. Relacja o bitwie legnickiej jest częścią konsekwentnie realizowanego programu pisarskiego kanonika z Brzegu i polityki propagandowej włodarzy ziemi śląskiej.
Choć Piotr z Byczyny radzi sobie z piórem dużo sprawniej niż jego poprzednik na polu śląskiego dziejopisarstwa (co widać choćby w bogactwie epitetów i sprawnym posługiwaniu się cytatami), jego tekst jest w warstwie faktograficznej równie ubogi jak relacja Kroniki polskiej. Dowiadujemy się jedynie, iż bitwę, w której zginął książę Henryk II, stoczono pod Legnicą w miejscowości Walstat (tego szczegółu brak w tamtej kronice) 9 kwietnia 1241 roku. Przebieg starcia, skład wojsk i inne detale pisarz pomija, skupiając się na śmierci władcy, a raczej na jej symbolicznym wizerunku. Nie precyzuje nigdzie tartarskich okrucieństw, rozbudowując ledwie o dwa słowa (subito accessu) mówiący o ich pojawieniu się tekst lubiąskiego cystersa. Naturalną wreszcie puentą dla obu opisów jest wzmianka o miejscu ostatniego spoczynku księcia. Brzeski kanonik nakreśla zwarty, spójny i mocno nacechowany ideologicznie portret Henryka – obrońcy wiary i swego ludu. Zadziwiające, że przez stulecia esencja tej interpretacji pozostała niezmieniona, co najwyżej przyjmując w szczegółach jakiś koniunkturalny odcień.