Sporo naszych rodaków wybiera się i w tym roku, jak w latach ubiegłych, do Grecji. Jestem realistą, więc nie myślę, że wszyscy będą zwiedzać greckie monumenty. Potrzeba przecież do tego pieniędzy, których brakuje. A zresztą nie wszyscy znowu aż tak bardzo tego pragną. Dla wielu turystów Grecja jest w najlepszym razie krajem słońca, w którym można ogorzeć na brąz, krajem gorącego piasku pod stopami, na nadmorskiej plaży. Są jednak i tacy - a ufam, że jest ich wcale niemało - którzy w tym roku, może po raz pierwszy, będą zawierać bliższą znajomość z Grecją jako jednym z głównych źródeł naszej kultury.
Ciekawa to jest rzecz. Greki w gimnazjach prawie nigdzie u nas nie ma, łaciny jest niewiele, przemówienia starych filozofów broniących nauki klasycznych języków już dawno tak nas znudziły, że niemal zupełnie zamilkły, a tymczasem zainteresowanie ową klasyczną, grecko-rzymską kulturą, z której wywodzi się nasza, wcale nie omdlało, wręcz przeciwnie, myślę, że jest żywsze u nas teraz niż na przykład przed dwudziestoma czy trzydziestoma laty. Książki o tematyce czerpanej z tej tradycji są niemal zawsze rozchwytywane w księgarniach, jak to się mówi, spod lady. I niejeden ich czytelnik tęskni do spotkania z samą Grecją, z pierwotnym krajobrazem owej kultury.
To oczywiście zależy od spraw finansowych. Ale może powitają turystów choćby Saloniki, nie tylko plażą nadmorską, lecz także złomami murów antycznych, a przynajmniej zabytkami bizantyjskimi, skłaniając do zamyślenia nad ową wschodnią tradycją średniowieczną, która i do nas dotarła: zostawiła ślady na przykład w Starym Sączu, grodzie księżnej Kingi, córki bizantyjskiej księżniczki.
Może wylądują w Atenach i od razu pierwszego albo następnego (jeśli przylecą w nocy) dnia olśni ich ten cud, jakim jest Akropol, gdzie wszystko jest takie, jak powinno być. Tak mi o tym kiedyś powiedziała, będąc jeszcze dzieckiem, moja córka Monika (dzieci pewne rzeczy wiedzą od razu), a może to być definicją klasycznej sztuki greckiej. Piękne greckie w jakimś momencie naszego życia odsłania się przed nami, ale nie witamy go jako coś nowego, nieznanego. Przyjmujemy je jako rzecz, która zawsze powinna była być nam znana. Takim właśnie swojskim, a przemożnym blaskiem świeci nawet mała rzeźba z Peryklesowych Aten w jakimkolwiek muzeum świata: idziemy od razu ku niej, uderza ona w nas swoim czystym światłem, gdy jeszcze stoimy na progu sali. Kształt świątyń greckich - z kolumnami zastępującymi drzewa dawniejszych świętych gajów - jest tak zwyczajny, tak prosty, że już niczego prostszego nie można by wymyślić: jest klasycznie piękny. Można by powiedzieć, że w tym kluczowym dla nas doświadczeniu, gdy po raz pierwszy w życiu spotykamy piękno greckie, gdy się nam ono odsłania, wtedy nie poznajemy go, lecz je rozpoznajemy - rozpoznajemy jako coś, co znaliśmy jakby od zawsze, co jest takie właśnie, bo nie można być inne, co jest konieczne, a więc wieczne.
Z pewnością przyjrzą się też niektórzy turyści dzisiejszym Grekom, zaglądając na przykład do rozległej, półmrocznej kawiarni przy placu Omonia, przypominającej salę starego dworca kolejowego. Może będą błądzić długo w noc po krętych uliczkach starej dzielnicy ateńskiej, zwanej Plaka. I może zamyślą się nad odpornością Greków, którzy tak długo żyli w niewoli, od połowy piętnastego do początków dziewiętnastego wieku - o ileż dłużej niż my - a jednak przechowali to, co w tradycji najistotniejsze, przede wszystkim mowę grecką, pomimo wszystkich przemian zdumiewającego bliską grece antycznej, język pełen przejmujących wyrażeń, sposobów których szczególnie do mnie przemawia kaymos tes romeosynes - "smutek greckości".
Ale Grecja właściwie nie jest ani wesoła, ani smutna. To też, jak myślę, należy do istoty klasycznej tradycji, że największe dzieła tej kultury znajdują się całkowicie poza strefą takich emocjonalnych określeń. Nie w wesołości ani nie w smutku stajemy przed tymi nielicznymi zabytkami, jakie się w Grecji z epoki starożytnej przechowały, i przed uświęconymi przez epickie wydarzenia krajobrazami. Stajemy przed nimi w milczeniu. Gdy się raz ujrzało Delfy, te bezmierne jak morze góry będą już nas zawsze kołysały. Gdy się raz dotknęło Lwiej Bramy w Mykenach, czujemy jej chropawość, gdy dotykamy heksametrów Homera, pieśni z Orestei Ajschylosa.
Odkrywamy w Grecji, że tak jak Partenon, wszystko tam jest takie, jak należało oczekiwać, że będzie. W jakimś głębokim sensie tego wyrażenia jest to kraina, która uczestniczy w wieczności. Zdaje się, że kultura grecka, matka rzymskiej, a poprzez rzymską naszej kultury, odkryła sekret tego, co Dante potem zdefiniuje: come l'uom s'eterna - "jak człowiek się uwiecznia". Pomyślmy tylko, to jest zdumiewające, jak ta tradycja trwa. Inne rzeczy nieraz po pięćdziesięciu, ba, po dwudziestu, po pięciu nawet latach są stare. A Partenon, potrzaskany kartaczami, jest świeży jak zorza świtu. Wiersze greckie i łacińskie owiewają nas tchnieniem żywych ust.
Bawiła się trzymaną w ręku
gałązką mirtu
i pięknym kwiatem róży, a włosy jej
ocieniały ramiona i plecy...
To Achiloch, wędrowny grecki żołnierz-poeta.
Mnie, Apollinie, dobrze żywię malwy,
Oliwki lekkie...
Starość, gdy przyjdzie, niech będzie łagodna
I nie bez pieśni.
To Horacy.
To wszystko przeniknęło do nas tak, że polska, tak samo jak włoska czy francuska, czy angielska kultura jest dalszym ciągiem klasycznej kultury grecko-rzymskiej, klasyczni pisarze greccy i łacińscy są dla nas autorami tak samo naszymi, narodowymi, jak Kochanowski i Mickiewicz.
W milczeniu stojąc przed greckim pięknem, warto przecież pomyśleć o tym, z czego się niespożytość tych dzieł wywodzi, jak to się stało, że weszły one w strefę nieprzemijalności. Byłoby to ciężką pomyłką, gdybyśmy owo piękno uważali za coś, co powstało bez trudu, bez wysiłku. Wiele o tym w życiu myślałem. Wydaje mi się, że źródłem sztuki klasycznej jest nawet nie tyle geniusz, ile coś, co należałoby nazywać charakterem. Jest to sztuka i literatura nie przemijająca, bo nie ma w niej jarmarku i wrzasku ulotnych emocji. Jest to literatura nie rozdzierająca szat i nie rozbijająca form, albowiem kultura ta opiera się na uznaniu pewnej podstawowej samotności człowieka, na pogodzeniu się z tą samotnością. Jak najmniej oczekiwać od innych, jak najmniej mieć pretensji do ludzi, a jak najwięcej wymagać od samego siebie - taka jest zasada głoszona przez całą filozofię antyczną. To jest też podstawa sztuki klasycznej. Literatura antyczna jest wolna od lamentów artystów nad własną niedolą. I właśnie dlatego to, co mówi ona o ludziach cierpieniu, jest tak przejmujące, tak dotykalne, tak uniwersalne. Spokojnie, ujęte w niewzruszone wiersze. Spokój, którego wszyscy ludzie łakną, w tradycji greckiej i rzymskiej pojmowany jest jako coś, co zostało człowiekowi nie dane, ale zadane. Dobrze to zrozumiał ten cesarz rzymski z później epoki, który leżał ciężko chory i słyszał wokół siebie echa trwogi, co się stanie z państwem, to znów echa zajadłych spekulantów dotyczących sukcesji, a gdy dowódca gwardii zapytał go, jakie ma być hasło, którym się będą odwoływać w nocy straże na murach pałacu, powiedział: aequanimitas - "równowaga ducha".
Wg wyd. Z. Kubiak, Przestrzeń dzieł wiecznych, Kraków 1993, s. 260-263.