[...] Wojna się skończyła. Z potomstwa Edypowego przetrwały dwie dziewczyny. Troska o miasto spoczywa teraz na barkach Kreona. Przechowały się rozmaite, dość różniące się od siebie wersje następnych dziejów. Ale w późniejszych wiekach żyły, i do dziś żyją, takie zdarzenia, jakie wypatrzył i jakie w Antygonie, wystawionej w teatrze Dionizosa najprawdopodobniej w roku 441 przed Chr., o wiele wcześniej od Króla Edypa, a zwłaszcza od Edypa w Kolonos, odsłonił przed ludźmi Sofokles.
Od razu w prologu tragedii, wypełnionym rozmową Antygony z siostrą, Ismeną, dowiadujemy się, że Kreon nakazał Eteoklesa, tego, który bronił miasta, "pogrzebać tak, by umarli przyjęli go pod ziemią z szacunkiem" (w. 24-25), ciało Polinejkesa, który chciał miasto zdobyć, rzucić nie pogrzebane na pożarcie ptakom i psom. Potwornie tym przekroczył prawa obowiązujące Greków w sumieniu. Ich zdaniem bowiem duch człowieka nie pogrzebanego nie mógł wejść do dziedziny Hadesa. Pogrzeb w ówczesnej Grecji pojmowano jako oddanie człowieka siłom podziemnym, niepogrzebanie więc umarłego albo pogrzebanie żywego to było umieszczenie go na pograniczu, w regionie niebezpiecznym, wielce niebezpiecznym. Na pewno więc Kreon ciężko zgrzeszył. Ale w "twardym świetle sofoklejskim" wszystko staje się i bardziej zawiłe, i głębsze.
Antygona mówi Ismenie, że postanowiła odprawić nad porzuconym ciałem brata rytuał pogrzebu, chociaż Kreon przestępcom zakazu zagroził ukamienowaniem. Ismena cofa się przed taką śmiałością. Jak wyczuwamy, powstrzymuje ją nie tylko trwoga. Ledwie odchodzą, każda w inną stronę, wkracza na scenę chór sędziwych Tebańczyków, którzy cieszą się, że miasto ocalało. Witają nowy promień, słoneczny promień. Wnet za nim przychodzi Kreon. Przemawia spokojnie i poważnie, uwydatnia trwałość państwa. Podeszli wiekiem mężowie byli podporami tronu już za rządów Lajosa i Edypa, potem służyli radą młodzieńcom, a odkąd ci nieszczęśnie polegli, on, Kreon, dźwiga ciężar władzy. Obowiązek ten, powiada (w. 207-210), zmusza go do wyznaczenia różnicy między obrońcą miasta a napastnikiem.
Tak tę rzecz rozstrzygnąłem. Nigdy się nie zgodzę,
Żeby źli doznawali takiej czci, jak prawi.
Ktokolwiek jest oddany szczerze temu miastu,
Zmarły czy żywy, będzie tak samo uczczony.
I oto przybiega Strażnik, który strzegł porzuconego drapieżnym bestiom trupa. Z lękiem oznajmia władcy, że ktoś dokonał, wbrew zakazowi, obrzędu żałobnego, rzucając na ciało proch ziemi. Jak się domyślamy: co najmniej trzy rytualnie nakazane garście ziemi. Przewodnik chóru tłumaczy Kreonowi, że nie mogło się to dokonać bez woli bogów, na co władca oburza się. Coraz bardziej przekraczając ludzką miarę, przemawia jakby w bogów imieniu. Każe ująć i przyprowadzić przestępcę zakazu.
Zaiste prowadzą przestępczynię, to dzieweczka Antygona. Ona jeszcze raz przyszła na żałobne miejsce, a widząc trupa pohańbionego, znów odprawiała obrzędy. Wtedy Strażnik ją pochwycił. Gdy teraz władca pyta, czy wiedziała o zakazie, Antygona odpowiada pochwałą prawa wyższego od wszelkich praw państwa; jej mowa (w. 450-470) na zawsze pozostanie w dziedzictwie ludzkości.
Przecież nie Zeus mi to wszystko obwieścił
Ni współmieszkanka bóstw podziemnych, Dike,
Takie dla ludzi wyznacza prawa,
A nie sądziłam, bo twoje zakazy
Mogły śmiertelnych skłaniać do łamania
Praw niepisanych, niewzruszonych, boskich.
One nie z dzisiaj ni z wczoraj, lecz zawsze
Żyją, nikt nie wie, kiedy się zjawiły.
Czy miałam, z lęku przed kimkolwiek z ludzi,
Za przekroczenie tych praw odpowiadać
Na sądzie bogów? Wiedziałam, że umrę,
Choćbyś nie groził mi. Jeśli przed czasem
Umrę, to nawet za zysk poczytuję.
Kto, jak ja, żyje wśród takiej niedoli,
Mógł żeby w śmierci nie widzieć korzyści?
Więc to niestraszne, że mam umrzeć. Straszne
Byłoby, gdyby syn tej samej matki
Umarły leżał bez pogrzebu, tego
Znieść bym nie mogła. Tamto mnie nie boli.
Jeśli zaś mniemasz, że jestem szalona,
Może szalony jest ten, kto tak sądzi.
Nie wiemy, czy sędziwi Tebańczycy rozumieją istotę tej mowy, ich komentarz bowiem wyraża tylko zamyślenie nad trwającymi od Lajosa poprzez Edypa i jego dzieci cechami owej rodziny (w. 471-472):
Krnąbrnego ojca iście krnąbrna córka,
Co przed ciosami cofać się nie umie.
Co się tyczy Kreona, jest on teraz tylko władcą broniącym powagi swego urzędu. Wymierzy najsurowszą karę i Antygonie, i Ismenie, która podejrzewa o pomaganie siostrze. Antygona oświadcza, że gotowa jest na śmierć, i z pogardą mówi o Tebańczykach, uważając, iż z lęku milczą. Nie godzi się na rozróżnianie braci, bo Hades, powiada, domaga się praw równych (w. 520-525).
KREON:
Złemu nie można z dobrym dać równości.
ANTYGONA:
Któż to wie, jak jest tam, w podziemnym cieniu...
KREON:
Wróg, choć zmarł, nie jest miły.
ANTYGONA:
Lecz w miłości
Szukam wspólnoty, nie w nienawidzeniu.
KREON:
Więc zejdź, gdy trzeba kochać, w dół, tych w dole
Kochaj. Ja głosu mężów słuchać wolę.
Ta wymiana zdań wydaje się czymś wielkim i nieśmiertelnym, jak wcześniejsza mowa Antygony o wiecznych prawach. Nieśmiertelnym na miarę doczesnego świata. Bo dopóki tu się żyje, kontrowersja ta będzie dotyczyć ludzi chyba zawsze. Będzie zawsze trwało oświadczenie Antygony o łączeniu się z innymi nie w nienawiści, lecz w miłości: u toi synechthein, alla symphilein. Ale Kreon sprawuje władzę - musi rządzić państwem, można by rzec: pracuje w biurze. Zdaje się, że go nieco drażni swoboda entuzjastycznej dziewczyny. W jego odpowiedzi dźwięczy chyba, między innymi rzeczami, też ironia, bo gdy wzywa Antygonę do zstąpienia "w dół", kato, myśli on, być może, nie tylko o dziedzinie Hadesa, lecz o strefie wszystkich, którzy są w dole, niżej - zawsze tacy ludzie są. Idź i broń ich, tych w dole! Może właśnie to mówi Kreon. Może chce powiedzieć: nie mów o miłości, bo mnie rozpada się państwo. A jednak Antygona ma rację. I także Kreon w głębi duszy to wie.
To starcie dwóch racji trwa, na ziemi ono nie przemija. Jak ciągle na nowo w tradycji greckiej, słyszymy tu głuche stuknięcie w twardy mur nierozwiązalności. Słyszeliśmy je w starciu Prometeusza z Zeusem.
I to przybywa Ismena, chce teraz zjednoczyć się ze skazaną siostrą, lecz ta odrzuca spóźnioną, jej zdaniem, ofiarę. Ismena prosi Kreona o darowanie kary Antygonie. O to samo błagać przychodzi narzeczony skazanej, syn Kreona, Hajmon. Kreon głuchnie na wszystkie błagania, staje się coraz bardziej nieczuły, jakby pęta, które sobie z obowiązku nałożył, coraz bardziej się zacieśniły. Antygona, prowadzona przez Strażników, idzie na śmierć, a chór Tebańczyków płacze nad tym, co uważa za jej nieszczęsną zuchwałość (w. 872-875):
Cześć do umarłych, zaiste godna czci,
Lecz nie należy tak się sprzeciwiać
Tym, którzy rządzą. Zgubił cię
Twój poryw, posłuszny tylko tobie.
Kreon teraz już nie zna litości. Każe stłumić skargi dziewczyny, śpieszniej zamknąć ją w ciemnym grobowcu. Znowu, jak we wszystkich kluczowych momentach dziejów tebańskich, przychodzi Tejrezjasz. Wzywa Kreona, żeby się opamiętał. Mówi mu, że bogowie nie przyjmują ofiar. Miasto chorzeje z winy władcy, wszystkie ołtarze pokalano ptactwem, które się karmiło ciałem Polinejkesa. Lecz Kreon, zamiast usłuchać, podejrzewa, że knują się spiski przeciw władcy. Jego pęta zacieśniają się i zacieśniają. Gdy wreszcie świta opamiętanie, jest już za późno. Przybiegając do grobowca, Kreon widzi, że dziewczyna zadała sobie śmierć, powiesiła się na pętli, w którą związała swoją delikatną chustę. Martwą Hajmon chwycił wpół i przyciska do piersi, zamierza się mieczem na ojca, potem sam w siebie wbija ostrze. To jeszcze nie ostatnia śmierć. Kończy życie żelazem także żona Kreona, Eurydike, w pałacu, przeklinając męża i płacząc nad zgonem dwu swoich synów, przedtem Megareusa, o którym niemal nic nie wiemy, a teraz Hajmona (o Menojkeusie nie wspomina się tu). Kreona otacza tylko rozpacz (w. 1339-1346):
Zabierzcie mnie stąd, szaleńca!
Zabiłem ciebie, synu, nie chcąc tego,
I tamtą też. Nieszczęsny, nie wiem,
Na kogo z dwojga patrzeć, wszystko się chwieje,
Łamie się w rękach, zwaliła się na głowę
Dola, której nie udźwignę.
[...]
Wg wyd. Z Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian, Warszawa 1997, s. 391-395.