1. Onego czasu, kiedy światłość łaski Bożej zapaliła w narodzie czeskim pragnienie służenia prawdziwej wierze, a szerzące się chrześcijaństwo zachęcało do zakładania w wielu miejscowościach klasztorów poświęconych służbie Boga żywego, żył w Czechach mąż szlachetnego rodu imieniem Sławnik, spokrewniony przez przodków swoich z cesarzami, lecz znakomitszy jeszcze przez to, że wychowano go w wierze chrześcijańskiej i że był człowiekiem prawym a pobożnym. Żona jego nie mniej szlachetnego rodu, a w niczym nie ustępująca mu zacnością obyczajów, spośród wszystkich swych rodaków wyróżniała się cnotą czystości. Tych zatem dwoje ludzi, miłych Bogu połączyło się z wolą Bożą sakramentem małżeństwa i spłodziło syna, a gdy narodzone dziecię odrodziło się w sakramencie chrztu św., nadano mu imię Wojciech, wcale zaszczytne w tamtejszym języku. Imię to bowiem w ich języku znaczy tyle co "pociecha wojska". I chociaż było ono wówczas wynikiem swobodnego wyboru rodziców, to jednak przyszłe dzieje życia świętego dowiodły, że przez Boga zostało przeznaczone. Rodzice widzieli w chłopcu dziedzica niemałych włości i naśladowcę własnej, szacunek budzącej pobożności, gdy nagle - jak to nieraz bywa w czasie, kiedy dziecko odłącza się od piersi - zapadł on na bardzo niebezpieczną chorobę. Widząc jego ciężki stan i grożące niebezpieczeństwo śmierci, rodzice dawali upust (swemu) wielkiemu bólowi w jękach i łzach, a tracąc już nadzieję uratowania syna złożyli ślub Bogu i roztropnie rzekli: "Nie dla nas, Panie, nie dla nas niech żyje ten chłopiec (nie po to), aby zajmować się sprawami tego świata, ale na to, by oddany Tobie na służbę pełnił Twoją wolę w Kościele świętym". Bóg w niebiesiech, zważywszy czystość ich sumienia, w cudowny sposób od razu przywrócił zdrowie choremu chłopcu. Skoro tylko bowiem umierającego już niemal złożono na ołtarzu Matki Bożej, łaska Boska jakby lekarstwo przywróciła go w zdrowiu rodzicom.
2. Już w domu rodzicielskim, wyszedłszy z lat dziecinnych nauczył się czytać, ale uważał to za niedbalstwo, że czytając nic nie rozumie, nie chciał (więc) pozostawać tak jak inni w ciemnościach niewiedzy, lecz udał się do Partenopolis, gdzie miał się kształcić u mistrza Oktryka. Pod jego kierunkiem chłopiec pojętny z natury i obdarzony co więcej bystrym umysłem, a nadto wsparty Bożą pomocą, począł czynić takie postępy, że bez zająknienia powtarzał z pamięci zawartość całej karty, którą mu raz przeczytano, co w zdumienie wprawiało nauczyciela i kolegów. Metropolita zaś owego miasta, imieniem Adalbert, znając szlachetne pochodzenie chłopca, a słysząc o jego nadzwyczajnych postępach w nauce, okazywał mu na każdym kroku prawdziwie ojcowską miłość. On to udzielając mu sakramentu bierzmowania wzgardził imieniem Wojciech, jako barbarzyńskim, i nadał mu własne imię: Adalbert. Tak więc chłopiec spędził tam na nauce lat dziewięć. Gdy pewnego razu wracał ze szkoły, spotkał na drodze jakąś dziewczynę, którą towarzysz jego przewrócił na ziemię i z żartów popchnął na nią Wojciecha. On zerwał się czym prędzej, ale w naiwności swej sądził, że już ją poślubił, i wylewając gorzkie łzy wskazywał na kolegę i mówił: "To on mnie ożenił!" Gdy zaś nauczyciel jego przeniósł się na dwór królewski, powrócił do ojczyzny pod nowym imieniem Adalberta. Odtąd ze wszystkich sił starał się żyć zacnie, aby w lenistwie i w pogoni za ziemskimi przyjemnościami nie stracić talentu rozumu powierzonego mu przez Pana; z drugiej jednak strony pilnie zabiegał tajemnicą nawet dla tych, na korzyść których były spełniane, bo nie chciał, aby rozgłos między ludźmi umniejszał ich owoc.
3. Tymczasem miasto Praga straciło swego pasterza, a wierni, którzy byli przy jego zgonie, opowiadali, że czarne duchy czekały na jego duszę. Ponieważ diecezja (praska) i jej lud niedawno dopiero nawrócony nie mogli długo pozostawać bez pasterza, przeto (zaraz) po pogrzebie, sprawionym wedle obyczaju, duchowieństwo i książęta zgromadzili się wraz z pospólstwem dla dokonania obioru biskupa. A chociaż o wielu osobach myślano i różne były o nich zdania, wreszcie wszyscy, zarówno duchowieństwo, jak książęta i lud, zgodnymi głosami i bez niczyjego sprzeciwu obrali Wojciecha, twierdząc, że on jest godny wyniesienia na to stanowisko nie tylko ze względu na swą osobę i szlachetne pochodzenie, ale także dla wykształcenia, znajomości prawa oraz wszechstronnej prawości charakteru. Tak to za ogólną zgodą wielebny Wojciech zaszczytnie wybrany został na biskupa, choć smucąc się i płacząc zapewniał, że nie jest godzien, aby mu powierzono tak wielki urząd. A tymczasem nie tylko ludzie, ale i złe duchy, drżące przed jego nadejściem, poświadczyły, że właśnie on jest godny takiego zaszczytu; z dala bowiem od miejsca wyboru, ale na terytorium tego samego biskupstwa, zmuszone egzorcyzmami kapłanów do wyjścia z opętanego człowieka, ulegając mocy zaklęć odezwały się w te słowa: "Czemuż nas tak dręczycie? Przecież to pewne, że tu dłużej pozostać nie możemy; dziś bowiem biskupem waszym obrany zostanie mąż Chrystusowy, Wojciech, przed którego nadejściem drżymy i trwoga nas ogarnia".
4. Wybrany przeto mąż święty udał się doWerony, gdzie z rąk Ottona II odebrał inwestyturę wraz z pastorałem biskupim, a wyświęcony przez arcybiskupa mogunckiego, Willigisa, dostąpił najwyższej godności kapłańskiej. Gdy zaś z insygniami swej godności powrócił do ojczyzny, boso wszedł do miasta, chcąc w ten sposób oddać cześć św. Wacławowi, którego ciało tam spoczywa. Podwładnym swoim okazał prawdziwą miłość dzieląc dochody swoje na cztery części i przeznaczając jedną z nich dla duchowieństwa, drugą dla biednych, trzecią dla Kościoła na wykup jeńców, a czwartą dopiero pozostawiając dla siebie i swego otoczenia na konieczne wydatki. A i z niej jeszcze postanowił żywić dwunastu ubogich dla uczczenia tyluż apostołów, a niejednokrotnie zwykł był tę (oznaczoną) liczbę przekraczać, zwłaszcza w dni świąteczne. I o ile poprzednio z rzadka tylko używał przyjemności zmysłowych, tak teraz tępił w sobie wszystko, co było miłe ciału, poszcząc i czuwając; trwał na modlitwie wylewając łzy za grzechy swoje i ludu, nie zostawiając sobie ni chwili wolnego czasu - (jednym słowem) ujarzmiał wszelkie odruchy cielesne. Albo się bowiem modlił, albo nauczał, albo też - co najrzadziej - zaspokajał potrzeby ciała, krótko mówiąc, spełniał na przemian obowiązki Lii i Racheli, już to wstępując na drabinę Jakubową, już to zstępując z niej. Bo chociaż wiele się modlił, to przecież nie zaniedbywał obowiązków dobrego pasterza, a gdy zaczął się przygotowywać do złożenia ofiary Syna Bożego, to aż do chwili przyjęcia Ciała i Krwi Pańskiej nie odzywał się w ogóle do nikogo poza modlitwą i głoszeniem słowa Bożego. Przede wszystkim zaś zabiegał o to, aby być w życiu przykładem tego, czego nauczał, nie zapominając ani na chwilę o słowach apostoła: "Boję się, abym nauczając innych sam nie został odrzucony". Lud zaś jemu powierzony był twardego karku i służąc tylko własnym żądzom począł całkiem zaniedbywać obowiązki wiary _A, mieli oni zwyczaj sprzedawać lud chrześcijański jak bydło, zarówno Żydom jak i innym poganom7; przeto Pan ukazał się we śnie świętemu mężowi i rzekł: "Ja za trzydzieści srebrników sprzedany zostałem Żydom i oto znowu mnie sprzedają, a ty śpisz spokojnie!" Święty mąż zaś ocknąwszy się rozważał w milczeniu, co ma znaczyć ów sen, a przywoławszy prepozyta Wilikona, którego czynił powiernikiem wszystkich swoich zamysłów, opowiedział mu cały sen po kolei i prosił o jego wyjaśnienie. Ale i duchowni nawet nie wstydzili się z reguły popełniać cudzołóstwa i świętokradztwa i może gorszych jeszcze grzechów. Biskupa zaś, który wedle możności im się przeciwstawiał, mieli w niesłusznej nienawiści i podjudzali przeciw niemu książąt w całym kraju, niemniej rozpustnie żyjących.
5. Skoro tedy ból, niepokój i praca nadmiernie utrudziły biskupa, a w żaden sposób nie mógł wpłynąć na poprawę swego ludu z grzechów stale się mnożących i ani jednej duszy nie mógł ułowić, powziął zamiar odbycia pielgrzymki do Jerozolimy. Pieszo, z kilkoma tylko towarzyszami przybył do Rzymu, gdzie w owym czasie dostojna cesarzowa Greczynka czciła pamięć zmarłego Ottona obchodząc mianowicie rocznicę jego śmierci. Ona to, dowiedziawszy się o przybyciu świętego męża i o jego zamiarze udania się do Jerozolimy, potajemnie wezwała go do siebie, hojnie obdarzyła pieniędzmi na wydatki związane z taką podróżą, prosząc zarazem kornie i ze łzami, aby w modlitwach pamiętał o duszy zmarłego Ottona. Święty jednak, pokładając nadzieję w Panu i przekonany głęboko, że On zaopatrzy wszystkie jego potrzeby, zaraz następnej nocy rozdał biednym otrzymane (od cesarzowej) pieniądze, mówiąc z psalmistą: "Pan mną kieruje i niczego mi nie zabraknie". Bezzwłocznie opuścił Rzym i zmierzał do Jerozolimy, lecz wstąpiwszy w gościnę do mnichów na Monte Cassino, dał się przekonać ich zbawiennej i miarodajnej radzie i poniechał zamierzonej podróży. Powiedzieli mu bowiem, że zbawienia duszy nie znajduje się w pielgrzymkach po rozmaitych krajach, lecz, wedle psalmisty, w uciśnieniu ducha i pobożności skruszonego serca. I to (mu jeszcze powiedzieli): "Tytułem do chwały jest nie to, że się było w Jerozolimie, lecz to, że się tam dobrze żyło, bo Jerozolimą po całym świecie jest Kościół święty". Wziął sobie tedy do serca (ich) zdrową radę, pożegnał braci, zstąpił z góry, a płonąc gorącym pragnieniem poświęcenia się życiu kontemplacyjnemu, udał się do pewnego ucznia Chrystusowego, o którego świątobliwości wiele słyszał5. (Odnalazłszy go) upadł mu do nóg i wśród jęków, westchnień i łez błagał, aby pozwolił mu uczestniczyć w swym pobożnym życiu. Starzec jednak odparł: "Mężu pobożny wielce, porzuć swoje pragnienie zamieszkania ze mną, jestem bowiem Grekiem i ani w potocznej, ani w literackiej mowie nie mógłbym ci udzielać wskazówek, a trudno byłoby ci wytrwać tutaj bez (jednego słowa) pociechy. Jeśli więc chcesz posłuchać mojej rady, wróć do Rzymu, zajdź do klasztoru św. Bonifacego i tam oznajmij twoje gorące pragnienie opatowi Leonowi. Pod jego przewodnictwem i opieką bierz się mężnie do dzieła i spokojnie poświęć się służbie Bożej".
6. Posłuszny zaleceniom starca (Wojciech) powrócił do Rzymu i odkrył wspomnianemu opatowi pragnienie swego serca. Ten przyjąwszy życzliwie świętego biskupa, obznajomił go z regułą i zaliczył do grona mnichów. Długo byłoby opowiadać, jak świątobliwie żył on tam, jak gorliwie wypełniał wszystkie polecenia (swego) przełożonego; krótko więc tylko powiem, że oddany (całkowicie) Bogu zapomniał zupełnie o swej godności biskupiej i stał się dla Boga pokornym i ubogim, wykonując bez wahania to, o czym mówi Chrystus w słowach: "Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie". Pięć lat nosił tam habit zakonny i choć cnotami swymi wszystkich przewyższał, to nikt mu nie zazdrościł, ponieważ wszystkich zjednywał sobie pokorą i życzliwością.
7. Tymczasem prażanie porzuciwszy jarzmo dawnego niedowiarstwa gorliwie starali się o przywołanie na powrót świętego biskupa. Posłowie (ich) przybyli do Rzymu i domagali się od Ojca Św. powrotu pasterza. Papież zaś przyjąwszy z zadowoleniem wiadomość o skrusze owego ludu, mocą władzy zleconej mu przez Boga polecił biskupowi powrócić (do jego diecezji). Przywdział tedy Wojciech na powrót insygnia biskupie i ze łzami powrócił do ojczyzny, gdzie przyjęto go na pozór bardzo serdecznie. Ale aż dziw pomyśleć, jak krótko trwała ta pobożność z uszanowaniem podjęta, która wedle obietnic pozostać miała niezmienna na zawsze, i z jak umyślnym lekceważeniem cały ów lud odwrócił się od świątobliwego życia. Wobec tego biskup, prawdziwy Izraelita, uległ zniechęceniu, ponieważ ze smutkiem widział, że nic pożytecznego nie osiąga pomimo usilnej pracy i znów naśladując Rachelę oddał się kontemplacji, mówiąc z psalmistą: "Wolę być pogardzonym w domu Boga mojego niż mieszkać w pałacach grzeszników".
Nie należy zaś pomijać milczeniem faktu, że to on pierwszy poniósł, chrześcijaństwo Węgrom, wówczas jeszcze nie znającym prawdziwej wiary - najpierw wysyłając im misjonarzy, a następnie udając się do nich osobiście - i niezliczone rzesze tego ludu, pogrążonego w błędach i zabobonach, gorliwym swoim nauczaniem i cudami, których wiele czynił, nawrócił na drogę prawdy. Niemałe przy tym złożył dowody odwagi, męskiej wytrwałości i gorącej, a niezłomnej wiary. Był bowiem w stolicy tego kraju bożek pewien, Sławniejszy od innych, z którego często diabły udzielały odpowiedzi (pytającym), i na to widowisko tłumy ludu z sąsiednich miast schodziły się tam w określone dni, aby oddawać mu cześć. Owego dnia zatem, kiedy przybył tam święty biskup, ogromna ciżba ludu cisnęła się wokół owego bożka. Na oczach tych tłumów z osłupieniem patrzących na jego niezmierną odwagę, św. Wojciech bez trwogi podszedł do bożka z zapaloną pochodnią i spalił go w obecności jego kapłanów, którzy nie śmieli mu się sprzeciwić. Spełniwszy tam również wiele innych cudów dla umocnienia wiary tego ludu, powrócił do Rzymu, do klasztornego zacisza, które opuścił.
8. Tam oddał się całkiem kontemplacji spraw Bożych i wsparty o niebieską drabinę zmagał się z aniołem mocą takiego sposobu życia. Tymczasem przybył do Rzymu dla umocnienia cesarstwa król Otto III w towarzystwie arcybiskupa mogunckiego. Na synodzie, który się tam odbył, arcybiskup skłonił Wojciecha, wezwanego rozkazem papieskim z cichej celi klasztornej, do podjęcia ponownie tylekroć porzucanych obowiązków. Tyle jednak (przynajmniej) uprosił on u papieża, że gdyby lud (czeski) nadal gardził jego nauczaniem, mógł z czystym sumieniem udać się, dokąd zechce. Obdarzony tym zezwoleniem, odwiedziwszy wiele kościołów postanowił na koniec wrócić do swego kraju. Za radą jednak księcia polskiego imieniem Bolesław, wysłał najpierw do ludu sobie powierzonego, a tylekroć sprzeciwiającego mu się, poselstwo z zapytaniem, czy zgodzi się nawrócić ze swych błędów i przyjąć jarzmo świętego posłuszeństwa. Ale lud, który niedawno w niegodziwy, a zdradziecki sposób zamordował czterech braci świętego, sądził, że pragnie on powrócić, aby szukać sposobności do wywarcia zemsty za ów mord; odesłał zatem wysłańców z odpowiedzią pełną wzgardy i zniewagi. "Wiemy - powiadali - o czym myślisz, zamierzasz oczywiście, wpuszczony do miasta, pomścić zabitych braci, ale nie dokonasz tego. Dlatego właśnie nie chcemy ciebie za pasterza,- bo obawiamy się twego przybycia jak drapieżnego i krwiożerczego wilka. "O ludu okrutny, ludu niewierny, który nie wahałeś się mierzyć intencji pobożnego i Bogu oddanego męża miarą własnego, zatrutego nienawiścią sumienia i własnych niegodziwych pragnień! A mąż święty otrzymawszy to pismo rozwodowe ucieszył się nie mniej niż ktoś, kogo w miejsce przewidywanego nieszczęścia spotyka ogromna radość. "Rozerwałeś - rzekł - Panie, więzy moje. Oto jest właśnie to, na co czekałem w utęsknieniu. Tobie tedy złożę ofiarę pochwalną, jak tego z głębi serca pragnąłem".