Jan Długosz (1415-1480) był najwybitniejszym dziejopisem naszego średniowiecza, autorem monumentalnych, łacińskich Roczników czyli Kronik Królestwa Polskiego, obejmujących dzieje Polski od czasów bajecznych do roku 1480. W swej pracy oparł się Długosz na dokonaniach poprzedników, starannie przestudiowanych dokumentach i przekazach ustnych. Roczniki mają układ kronikarski; przedstawiają kolejne wydarzenia według dat rocznych, wiążąc je wzajemnie w łańcuch przyczynowo-skutkowy. Talent literacki autora przejawia się głównie w barwnych opisach postaci i zdarzeń.
Starcie się i najzawziętsza bitwa między Polakami i Krzyżakami
Kiedy zaczęła rozbrzmiewać pobudka, całe wojsko królewskie zaśpiewało donośnym głosem ojczystą pieśń "Bogurodzica", a potem potrząsając kopiami rzuciło się do walki. Pierwsze jednak poszło do starcia wojsko litewskie na rozkaz księcia Aleksandra nie znoszącego żadnej zwłoki. Już podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, który zamierzał udać się z kapłanami i pisarzami do obozu królewskiego, wśród potoku łez zniknął z oczu króla, kiedy jeden z pisarzy podszepnął mu, żeby się chwilkę zatrzymał i czekał na starcie się w walce tak potężnych wojsk, bo to rzadkie zaiste widowisko, którego nigdy później nie miano oglądać. Ten ulegając jego słowom zwraca oczy i twarz na walczące szeregi. A właśnie w tym momencie jedne i drugie oddziały starły się w środku doliny, która rozdzielała wojska i obydwie strony wzniosły okrzyk, jaki zwykle wznoszą żołnierze przed walką. Krzyżacy na próżno usiłowali zdwojoną liczbą wyrzucanych z dział pocisków zarzucić oddziały polskie i zmieszać je, mimo że wojsko pruskie z głośniejszym krzykiem i silniejszym pędem zbiegło do walki z większego wzniesienia. W miejscu starcia było sześć wysokich dębów, na które powłaziło i obsiadło ich gałęzie wielu ludzi - nie wiadomo, czy z wojska królewskiego czy krzyżackiego - by oglądać z góry pierwsze starcie oddziałów i los jednego i drugiego wojska. Przy natarciu bowiem na siebie oddziałów łamiące się włócznie i uderzające o zbroje miecze wydawały tak głośny szczęk, jakby zwaliła się jakaś ogromna skała, tak że słyszeli go nawet ci, którzy byli oddaleni o kilka mil. Następnie mąż nacierał na męża, kruszyły się zbroje pod naciskiem zbroi, a miecze godziły w twarze. A szeregi się tak zwarły, że nie można było odróżnić tchórza od odważnego, dzielnego od opieszałego, bo jedni i drudzy przywarli do siebie jakby w jakimś splocie. Tu zmieniali miejsce albo posuwali się naprzód dopiero wtedy, aż zwycięzca przez zrzucenie lub zabicie wroga zajął miejsce pokonanego. Kiedy w końcu połamali kopie, przywarły nawzajem do siebie jedne i drugie oddziały i zbroje do zbroi tak, że naciskani przez konie walczyli złączeni jedynie mieczami i wyciągniętymi nieco dalej na drzewcu toporami, a walcząc robili potężny huk taki, jaki zwykle w kuźniach wydają uderzenia młota. A wśród rycerzy walczących wtedy jedynie wręcz mieczem dostrzegano przykłady ogromnej dzielności.
[...] Król rwał się z wielkim zapałem do boju i dźgając konia ostrogami usiłował wskoczyć w najbardziej zwarte szeregi wrogów. Straż przyboczna stając mu na drodze z trudem go powstrzymywała. Toteż jednego ze swej straży przybocznej, Czecha Zoławę, który silnie chwycił konia za wędzidło, by nie mógł się dalej posunąć, król uderza końcem swej włóczni, lekko jednak, i prosi żeby go puścił do walki. Wycofał się dopiero powstrzymany twardym i zdecydowanym żądaniem całej straży przybocznej, która oświadczyła, że się narazi raczej na wszelkie, najgorsze niebezpieczeństwo, nim do tego dopuści. Tymczasem z pruskiego wojska wyskoczył na ryżym koniu rycerz, z pochodzenia Niemiec, Dypold Kikerzyc z Ecber z Łużyc, ze złotym pasem, w białym kaftanie, który po polsku nazywamy jakką1 i w pełnym uzbrojeniu. Od szeregów większej chorągwi pruskiej znajdującej się między innymi szesnastoma biegł aż do miejsca, gdzie stał król, i wymachując włócznią, na oczach całego stojącego pod szesnastu chorągwiami wojska pruskiego zamierzał, zdaje się, zaatakować króla. Kiedy król polski Władysław usiłował podjąć z nim walkę, wywijając własną włócznią starł się z nim, osłaniając króla od ciosu, pisarz królewski Zbigniew z Oleśnicy bez zbroi i broni, mając na pół złamaną włócznię, ugodził go w bok i zwalił z konia na ziemię. Leżącego na wznak wśród drgawek król Władysław trąciwszy włócznią w czoło, które miał odsłonięte wskutek odsunięcia się przyłbicy do góry, zostawił nietkniętego. Ale natychmiast zabili go rycerze trzymający straż nad królem, a piesi ściągnęli z niego zbroję i pozbawili go łupów. Mógł ktoś w tej bitwie dokonać czegoś pomyślniejszego od czynu Zbigniewa, ale zaiste nie mógł zrobić nic odważniejszego ani śmielszego. Ten człowiek bez zbroi i broni odważył się stanąć do boju ze świetnie uzbrojonym rycerzem, młodzieniec, niemal chłopiec podjął walkę z dojrzałym mężem i weteranem. Na pół złamaną włócznią wytrącił bardzo długą kopię przeciwnika i odsunął niebezpieczeństwo grożące nie tylko jego królowi, ale całemu wojsku w razie upadku i śmierci króla. I kiedy król polski Władysław wobec pochwał, w jakich jego straż przyboczna wynosiła przed królem na wyścigi odwagę tego rycerza, pragnął mu nadać jako wyróżnienie pas rycerski i nagrodzić wyjątkowo jego chwalebny czyn, szlachetny młodzieniec nie zgodził się na to zaszczytne wyróżnienie ze strony króla, ale kiedy mu król usilnie pragnął nadać godność rycerską, odpowie-dział, że on winien być wcielony nie do świeckiego wojska, ale do duchownego i że woli walczyć zawsze dla Chrystusa, niż dla ziemskiego i śmiertelnego króla. Wtedy król Władysław rzecze: "Skoro wybrałeś lepszą cząstkę, ja, by nagrodzić twój czyn, jeżeli będę żył, nie zaniecham cię wynieść do godności biskupiej". Od tego czasu król zaczął darzyć wspomnianego Zbigniewa większą sympatią. Wyróżniany wobec wszystkich względami i życzliwością miał z biegiem czasu dzięki poparciu króla zostać później biskupem krakowskim2. Papież Marcin V udzielił mu dyspensy ze zmazy, jaką na siebie ściągnął niezwykłym czynem3.
Objaśnienia
1kaftan rycerski na zbroi lub kolczuga (niem. Jacke); 2Zbigniew Oleśnicki został wyświęcony na biskupa krakowskiego 19 XII 1423 r.; 3zgodnie z zasadą zabraniającą duchownemu rozlewu krwi na wojnie.
*Wg wyd. J. Długosz, Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, księga X/XI, przeł. J. Mrukówna, Warszawa 1982, s. 122-124, 129-130.