MOWA O WAŻNOŚCI I O POŻYTKU JĘZYKÓW W OGÓLE,
A JĘZYKA POLSKIEGO W SZCZEGÓLNOŚCI
Przesławni ojcowie i wy, pozostali, obecni tu znakomici mężowie! Dowiedziałem się od kilku miejscowych uczonych i poważnych ludzi, że jest od dawna w praktyce przyjęte, iż ci, co się podejmują tutaj jakiegoś obowiązku, zaczynają od takiej mowy, w której by ukazali jakość swej pracy i w umysłach słuchaczy pozostawili zapowiedź nadziei po sobie na przyszłość. Ponieważ wiem, że ten zwyczaj przyjęty jest i gdzie indziej w dobrze postawionych przybytkach muz i że tutaj jest on słusznie zachowany, mogę przeto z tego tytułu złożyć temu najszanowniejszemu gimnazjum moje życzenia.
Cóż więcej przystoi ludziom, cóż więcej powabu i ważności nadaje wszystkim rzeczom, jak należyty i przystosowany do pięknej symetrii porządek? Skoro zdaję sobie sprawę, że ten zwyczaj przemawiania wypłynął nie z czego innego, jak z tegoż źródła dobrego ładu i porządku, niedobrze bym zrobił, gdybym sądził, że mam zaniechać tego chwalebnego zwyczaju, co prawda u innych ganionego. Obym zaś mógł teraz taką okazać wytworność i zasobność języka, jakiej by godne było to wasze przepiękne zgromadzenie i jakiej bym sobie ja jedynie życzył; ale częścią szczupłość talentu, częścią bardzo krótki czas użyczony mi do rozważań każą mi skracać się i skierować do was słowa, jak mówią, prostej Minerwy i zgoła bez oratorskiej ozdoby. Nie wątpię jednak, mężowie najzacniejsi i najznakomitsi, i pewny nawet jestem tego, że będziecie życzliwymi sędziami tej mowy i przychylnie ją przyjmiecie, gdyby przypadkiem zdarzyło się jakieś słowo mało przemyślane, bo wstąpiłem na to miejsce nie dla popisu oratorskiego, ale dla zadośćuczynienia przyjętemu zwyczajowi.
Ale żeby niniejsza mowa miała jakiś określony zakres treści, zamierzyłem sobie powiedzieć tutaj coś krótko, w przeciągu godziny, o najbardziej znanym nam wszyskim przedmiocie, do którego rozważania użyczyły mi okazji częścią obowiązki moje, które postawiły mnie na tym miejscu, gdzie mógłbym na oczach tego miasta ukazywać codzienne przejawy mojego stosunku do Rzeczypospolitej, a częścią samo to miasto, zaludnione ludźmi różnych zewsząd narodów. Mówić będę o ważności języków w ogóle, potem oddzielnie powiem pokrótce o polskim, którego nauczanie, poza innymi, zostało mi powierzone na skutek szczególnej uchwały zwierzchników miasta, a wreszcie pod koniec rzucę słów kilka o sobie. Czyniąc to proszę usilnie, byście mnie słuchali łaskawie.
Znajduje się na oczach naszych ludzi niemało, którzy, jakby kukułki, ledwie jako tako nauczywszy się tylko, że tak powiem, od matki paplania, tak wielkimi są wzgardzicielami pozostałych języków, iż wykrzykują, że w ogóle nie przynoszą one śmiertelnym żadnej korzyści. Otóż ich zdanie chciałbym zbić i obalić uzasadnieniem mówiącym wręcz coś przeciwnego, żeby zrozumieli głupotę swojego gadania i przestali w przyszłości bluźnić zuchwale sprawom tak znakomitym. Ponieważ zaś pochwała każdej rzeczy leży zarówno w ważności, jak i w pożytku, będę usiłował wedle możności pokazać, że jak największa ważność, jak najwyższy pożytek i jak największa konieczność każą poznawać rozmaite języki. Nie jestem za tym, żeby przyswajać sobie jedynie owe trzy podstawowe języki, bez których poznania z biedą ktoś mógłby się nazywać uczonym, ale i pozostałe, które same z siebie powstały i stały się niby rodzicielkami innych, z nich wypływających, zdają się być szczególnie potrzebne w życiu społecznym. Rozpatrzmy uważnie, ojcowie przesławni, cały ród ludzki od ludzi najwyżej postawionych aż do najniższych, a nie znajdziemy zapewne nikogo, kto by w oparciu o znajomość jednego tylko języka mógł sprostać godnie swym czynnościom, chyba że wolałby nic nie robić albo się wprost usunąć z grona żyjących. Zacznijmy najpierw od królów i wszystkich mężów znakomitszych na czołowych stanowiskach, a zauważymy że poznanie różnych języków przynosi im na pewno nie tylko chwałę, ale i pożytek, tak że bez tej znajomości żadną miarą nie mogliby przewodzić narodom. Bo i jakżeż król rozmawiać będzie z rozmaitymi ludźmi, jak wysłuchiwać będzie mówiących różnymi językami, jak ich sądzić będzie, jak będzie odpowiadał na poselstwa zagraniczne, na skargi, na krzywdy i żądania, jak zrozumie sprawy u źródła, jak w końcu wyda najrzetelniej ustawy dla wszystkich ziem, jeśli przywykłszy do jednego tylko przez całe życie języka, siedzieć będzie na trybunale jakby niema osoba.
Żeby daleko nie szukać przykładów, nasz sławny król Stefan, którego zalecają całej potomności wszystkie zalety prawdziwego bohatera, chociaż przystąpił do rządów w królestwie polskim ze znajomością nauk i języków, tak jednak boleśnie odczuwał nieznajomość jednego języka polskiego, że postanowił uczyć się go koniecznie jak najprędzej, dniami i nocami. Bo najmądrzejszy i najdzielniejszy ten władca wiedział, że dla osiągnięcia prawdziwej sławy z roztropności i sprawiedliwości, o którą najmocniej zabiegał, najwięcej mu pomocna będzie także znajomość języka rządzonego przez siebie narodu. A cóż Mitrydates, ów rycerski król Pontu (którego, choć był chronologicznie wcześniejszy, zechciałem postawić dopiero po naszym), czyż nie był uważany przez historyków za cud między królami dawniejszego czasu dlatego, że błyszczał znajomością dwudziestu dwu języków i z poszczególnymi ludami, których tak wiele miał pod swymi rządami, rozmawiał w ich własnym języku? O doświadczony królu i słusznie pod tym względem godny naśladowania przez poszczególnych władców! I po cóż tu będę wymieniał Pompejuszów, Scypionów, Albcybiadesów i innych znakomitych rzymskich i greckich wodzów, po cóż dawnych królów polskich (między którymi nasz Zygmunt III obliczem, obyczajami, cnotami sławnymi, erudycją wszechstronną, godnością królewską błyszczy jakby gwiazda najpiękniejsza), po cóż wymieniać będę licznych i teraz na naszych oczach żyjących książąt niemieckich, którzy sami nie uczyliby się i o wykształcenie swych następców w nauce języków nie dbaliby, gdyby nie wiedzieli, że tych języków potrzeba im do należytych rządów. Ale wrogowie muz zaczynają wykrzykiwać: "A cóż rządzącym pomaga uczenie się języka? Czyż nie mają przybranych pomocników w rządach, kanclerzów, marszałków, którzy, ilekroć zajdzie potrzeba, mogą wysłuchiwać i odpowiadać w języku obcym?" O, przewyborne wyjście! A moim zdaniem mówiliby to samo zaprawdę i ci, co twierdziliby, że światło oczu nie przynosi im żadnego pożytku, bo nie są przewodnikami ślepych i kaprawych. Dowiadujemy się, że kiedy Tytus Manliusz, który zdobył sobie w sławnej wojnie czynami przydomek Torkwata, ogłoszony został konsulem, wymawiał się chorobą oczu i uchylał się od przyjęcia najwyższej władzy, bo nie uważał, by było rzeczą dostatecznie bezpieczną powierzać losy i głowy poddanych temu, który z konieczności załatwiać musiałby wszystko obcymi oczyma. O ileż mniej odpowiedni będą do rządów krajem ci, co z konieczności używać będą do wszystkiego cudzego języka i cudzego rozumu! Bo tym, co nie mają światła w oczach, nie przeszkadza nic jeszcze, żeby mogli blaskiem talentu przewidywać rzeczy przyszłe i wydawać najlepsze rady; poznaliśmy takich w dziejach Apiusza, w bajkach Tyrezjasza. Ale czyj umysł pozbawiony zostanie światła nauki i języków, cóż może doprawdy sławnego słyszeć, mówić, opowiadać? Wystarczy o politykach, com tu pokrótce powiedział.
Przejdźmy już do tych, co się na zawsze poświęcili muzom. Któż widział kiedyś, żeby kto z nich osiągnął coś rzetelnego w naukach bez pomocy języków, o których tu mowa? [...] Powiem nieco szerzej o poszczególnych językach. Kto kiedy mógł osiągnąć coś godnego pochwały bez pomocy greki w dziedzinie całej filozofii, w sztukach fizyki, logiki, etyki, w medycynie, w nauce astronomii i geometrii, kto w roztaczaniu i rozwijaniu kolei dziejów? Kogo kiedyś z teologów widziały albo dawne, albo nasz wiek obecny, który by bez poznania podstaw języka hebrajskiego mógł dać rzetelnie należytą interpretację Pisma świętego? A jeżeli chodzi o prawników, czy któryś sądziłby, że może wyjść na znakomitego mistrza w swoim zawodzie, gdyby się trzymał tylko łacińskich rudymentów prawa cywilnego, kodeksu, Digestów, Pandektów i tego rodzaju innych tytułów, a nie badałby skrupulatnie różnych praw narodów, statutów, kanonów, zwyczajów, dekretów, uchwał rad i ludu? A że właśnie one wyrażone zostały przeróżnymi językami, więc poznanie ich konieczne jest i potrzebne tym wszystkim, którzy chcą znaczyć coś nad pozostałymi. Stąd władcy państwa rzymskiego wysyłali młodzież swoją w daleką drogę, za granicę, nie tak dla nauki filozofii, której także w Lacjum nie zaniedbywano, jak dla zdobycia znajomości obcego języka. Stąd Eniusz, ów sławny ojciec poetów znając trzy języki, powiedział, że ma trzy serca. Stąd ów sterczały Kato, co wpierw tylekroć śmiał się z greki, na starość sam się jej uczył. Stąd filozofowie greccy żeby głębiej poznać tajnie i istotę rzeczy, uważali za konieczne poznanie obcych języków, choć ich bliżej nie dotyczyły. Stąd Platon udał się do Egiptu, a inni wyprawiali się do innych krajów. Nie mówię tu o kupcach i przemysłowcach, i całym rodzaju ludzi stworzonych do poszukiwania pieniędzy i robienia majątków, pozostających poza obrębem pieryd; któż nie widzi, że w im głośniejszym obracają się oni mieście, w im bardziej ludnym środowisku, w im liczniejszym zgromadzeniu obcokrajowców, tym większą ilość języków winni posiadać? A wobec tego słusznie stwierdziliśmy, że wszyscy winni zdobywać znajomość wielu różnych języków, że znawców ich należy wysoko cenić, a gardzić ich przeciwnikami.
Powiedziałem, ojcowie znakomici, pokrótce i ogólnie o językach, nie tak może, jak powinienem, ale jak umiałem. Pozostaje mi z racji mego obowiązku, który tego wymaga, powiedzieć coś o naszym języku polskim; a że to zrobię w słowach krótkich, zwięzłych, proszę bardzo, żeby wam przykrości nie sprawiało, gdy mnie jeszcze przez chwilę będziecie słuchali. Wykażę zaś, że także i on jest godny poznania, bo jest i bardzo dawny, o szerokim zasięgu, i daleko po ziemiach rozlany, i doskonalszy od innych języków tego rodzaju, i tak wydoskonalony i wyrobiony przez kilku najznakomitszych jego mistrzów, że się wydaje, iż doszedł już jakoś do granic wykwintności, czystości i piękności.
Dawność jego stąd widoczna, że dzisiejsi Polacy, wedle zdania bardzo poważnych pisarzy, byli kiedyś Henetami. A jak dawny był naród Henetów, poznać można przede wszystkim ze słów Homera, współcześnika proroka Izajasza, gdy mówi:
A Paflagonów prowadził Pylajmen z piersią włochatą,
Z kraju Henetów, skąd stada dzikich wywodzą się mułów.
Mam na potwierdzenie tego sądu pod ręką gotowe w tej sprawie świadectwa Herodota, pierwszego niewątpliwie dziejopisarza greckiego, a dalej Apoloniusza, Flawiusza Józefa, Strabona, Tytusa Liwiusza, Korneliusza Tacyta, Messali Korwina, Peucera, naszego Kromera i innych bardzo wielu, których nie ma tu miejsca omawiać pojedyńczo, i zmuszony jestem je, nie bez niechęci pominąć. Przytoczę tu jedynie słowa owego wielkiego ojca wszech nauk, Filipa Melanchtona, bo nie mogę ich w żaden sposób pominąć milczeniem. Wzięte są one z tychże autorów i zdają się przedstawiać wystarczająco, jak znakomity był naród Henetów jak przybył w te strony, które teraz zamieszkują Polacy, zmieniwszy imię po Henetach. Tak bowiem mówi: Ród Henetów - jasne to - sąsiadował z Frygią, potem ten kraj dostał nazwę Paflagonii od Paflagona, syna Fineusza, rozsławił zaś ten lud Homer i Herodot. Potem Ptolemeusz powiedział, że Henetowie są największym ludem Sarmatów, który po zburzeniu Troi rozproszony szeroko, zajmuje dziś Polskę, Ruś i wielkie regiony od Wisły do Odry i do Łaby. Ale żeby się nie wydawało iż dowodzimy tu jak owa jaskółka jedna, co - jak mówią - nie czyni wiosny, to samo zaświadcza całym szeregiem dawnych świadectw Jerzy Sabinus, mąż wielkiego autorytetu między uczonymi, którzy twierdzili, że przodkowie Polaków nie pochodzą od Scytów, barbarzyńców, ludzi dzikich i łupieżczych, jak to najniesłuszniej twierdzą niektórzy, albo z jakiegoś dzikiego kraju północnego, ale że sąsiadowali kiedyś z ludem jońskim, najsłynniejszym i najkulturalniejszym ze wszystkich, a potem pod wodzą Antenora przeszli do Europy i zajęli kiedyś dobrą część Germanii na wschodzie i północy, wyparłszy barbarzyńców, którzy zajmowali te miejsca o łagodniejszym już klimacie. Tego zdają się dowodzić wyraźnie czysto polskie nazwy, jak Lipsk, Lubeka, Roztok i wiele innych najdawniejszych miast Saksonii. Potem, rozprzestrzeniwszy się jaszcze szerzej, założyli królestwo w Polsce, która wzięła nazwę od równiny pól, a które to królestwo już przez wieki całe było jakoby przedmurzem i obroną dla pozostałej Europy przeciw tureckim i tatarskim najazdom. Niebłahym ponadto dowodem starożytnego i sławnego pochodzenia Polaków od Henetów jest, oczywista, jakość pięknych ich obyczajów i podobieństwo zamiłowań. Bardzo się bowiem różni charakter i kultura narodu polskiego od sąsiednich barbarzyńców, na co można przytoczyć bardzo wiele dowodów. Bo i rządy w czasie pokoju zostały tu wspaniale zabezpieczone i ozdobione prawami i sądami sprawiedliwymi, i dostatecznie wzmocnione wojskami konnymi i pieszymi na swą obronę, we wszelkiego rodzaju uzbrojenie, w żołnierzy nade wszystko wojowniczych, dzielnych, nie umiejących ulegać wrogowi. A gdy chodzi o obyczaje w szczególności, taka tu jest towarzyskość i grzeczność, domy szlachty tak są w przyjmowaniu przybyszów gościnne i hojne, wśród młodzieży szlacheckiej taki zapał do podejmowania dalekich podróży dla kształcenia umysłu, że choćby o tym milczeć, sami by ich potomkowie dowiedli, że są godni tak wielkich przodków. Kiedy bowiem Henetowie zmieszali się w Azji z ludem jońskim, który bez żadnej wątpliwości górował nad wszystkimi narodami w całym świecie na polu kultury, a potem zmieszali się z Grekami w Europie, to trzeba się najbardziej zgodzić z tym zdaniem, że z powodu łagodności klimatu i okolicy tudzież obcowania z najkulturalniejszym narodem - z natury byli zawsze skłonni do dzielności i szlachetności oraz w wielkiej mieli cenie powinności obywatelskie. O naturze zaś talentów i umiłowaniu przez nich nauk można sądzić najlepiej z tego, że Akademia Krakowska, która była przez długi czas szczególnym ośrodkiem całej dziedziny filozofii, dziedzictwo ich zachowuje dziś jeszcze z największą chwałą. Czyżby naród barbarzyński mógł kiedykolwiek osiągnąć to przyswojenie sobie rzeczy najpiękniejszych i tę wytworność pisania, dla której Polacy słusznie spotykają się z pochwałami? Tymi niemal słowami pisze o tym Sabinus, Niemiec, żeby ktoś przypadkiem nie myślał, że ja się tu popisuję własnym pomysłem i z przesadą pochlebiam współziomkom.
Oto macie i dawność języka polskiego, i mieszkańców Polski, wydobytą przeciw wszystkim ich uwłaczycielom z dzieł najznakomitszych ludzi i z samego porównania narodów. A teraz rozważcie ze mną uprzejmie, jak daleko rozpościera się ten język i jak dalekich sięga granic. A i tu nie trzeba dla dowodzenia wielkich wysiłków, bo wiedzą wszyscy, którzy choćby zaczęli naukę historii, jak szerokie i ludne ziemie zajęły te trzy ogromne, z jednego miejsca wywodzące się ludy: Henetów, Sarmatów i Słowian. A skoro najpoważniejsi historycy twierdzą, że są one równojęzyczne, a różnią się tylko nazwami, dialektami, rzeczywistość zaś sama to potwierdza, to każdemu jest jasne, jaki jest zasięg języka polskiego, jak daleko sięga jego używanie. Posługując się tym językiem, możesz nie tyko przejść do sąsiednich krajów dookoła Polski leżących, a mianowicie do Prus, która to nazwa jest także czysto henecka, do Żmudzi, Litwy, dalekich traktów Rusi, Śląska, Windów, również Kaszubów i Pomorzan, ale także przewędrować dalej położone ziemie, a mianowicie niezmierzone pola moskiewskie, dotrzeć do wzgórz Czechów i Morawian, zwiedzić bezpośrednio leżące liczne ziemie Panonii. Ten język otwiera nam drogę do przestronnych kolonii Sarmatów, mianowicie do Sorabów, to jest Serbów, Czyrkasów, a dalej do Ilirów, również potomków Henetów. Pod jego przewodnictwem możesz dotrzeć do niezliczonych siedzib Słowian, których położenie tymi słowami określa Strabon w swym Zarysie: "A teraz zaś Słowianie zamieszkują cały kontynent i Grecję, i Peloponez, i Macedonię". Dzięki jego pomocy możesz dotrzeć aż do samego dworu sułtana tureckiego, gdzie, jak wiadomo, jest on w domowym omal użyciu. Ledwie obok niego istnieje jakiś inny język, który by szerzej sięgał do tak wielu i tak szeroko rozpostartych narodów.
Jak zaś królestwo polskie jest niby stolicą reszty Sarmatów przez swą potęgę i dzielność wojenną, przez nauki za granicą i w kraju, a dalej przez szerokie granice, piękność obyczajów, wybitną wobec każdego kulturę- tak język polski mógłby nie bez przyczyny nazwać się jakby królową między pozostałymi tego rodzaju językami. Bo inne języki dają się trącić jakąś surowością, nie są ujęte żadnymi określonymi granicami, a w piśmie zadowalają się więcej znakowaniem i igraszkami liter na sposób francuski niżeli prostymi literami, a nasz język wyzbył się zupełnie surowości, wszystkie swoje głoski może sprowadzić do pewnych granic, jest czysty w mowie, czysty w pisaniu, oddaje wszystkie blaski wykwintniejszego stylu i od prostej nieporadności poprzedniej epoki tak został oczyszczony i wygładzony przez kilku wybitnych pisarzy (między nimi Rej i Kochanowski, dwaj najznakomitsi poeci polscy, są z pewnością czołowymi), że przyjął kształt całkiem nowy i we wszystkim skończony. Nie jest on zaś w rzeczywistości tak trudny i nieprzystępny, jak to się wydaje uczącym się go przy pierwszym zetknięciu, bo chociaż ma jakieś swoiste brzmienie pewnych liter, nie spotykane niemal w innych językach, to gdy się to ma na uwadze, nic nadeń nie ma łatwiejszego, nic bardziej giętkiego, nic przystępniejszego. Wobec tego nie mogę nie pochwalić najmocniej i nie wysławiać najpełniej Rady tego miasta, że prócz innych wielu języków, jakie każdy z jej członków zna doskonale, ma i ten najszlachetniejszy w najwyższym poważaniu i szacunku, i uważa, że szczególnie trzeba go się im, ich dzieciom i obywatelom uczyć, a nawet (co jest szczególnym dowodem ich uczuć do samych Polaków) zaprosiła najprzyjaźniej i postanowiła ponosić koszty ze skarbu publicznego dla tych ludzi, którzy poprowadzą młodzież do solidniejszego poznania tego języka.
Ma to miasto swoje szczególne ozdoby, wiele znakomitych nade wszystko oznak wolności, ma (prócz murów obronnych, pojedynczych manufaktur rzeczy różnych, wspaniałych budowli i bogactw wszelkich rzeczy) ludzi przejętych głębokim kultem Chrystusa i mających różne zamiłowania kulturalne, bogactwo różnych rzeczy, tak że przysłowie u Polaków poszło, że kto bogatszy w Gdańsku, tym więcej jest kulturalny i znakomitszy obyczajami. Ma to miasto także (co jest darem największym wszechmocnego Boga) tak doskonałych włodarzy, tak odpowiednich, tak dbałych nie tylko o ołtarze i ogniska, o życie i fortuny poszczególnych obywateli, ale także o należyte wykształcenie umysłów młodzieży, tak pilnych i troskliwych o mądre rady, o spokój i pokój, o dobro publiczne, że ich słusznie wszyscy mają za ojców ojczyzny i tak nazywają. A ponadto tak są uprzejmi w rozmowach i skromni, tak szczodrzy we wspieraniu uczonych, tak poważni w sądach, tak stanowczy w karaniu, że zdawało by się, iż na obliczu każdego z nich obrała sobie najsłodsze siedlisko owa bogini sprawiedliwości, Temida, w pięknej powadze z gracjami i charytami. Po cóż tu mam przypominać ich pełne umiłowanie do muz samych i wiernych nad nimi patronat. Jeśli w innych miastach kupieckich z boleścią widziałem, jak są one prawie w pogardzie, to tutaj, w tym najruchliwszym i najsławniejszym emporium całego królestwa polskiego, widzę, że one po Bogu i Jego kulcie bez wątpienia pierwsze zajmują miejsce. Świadczy o tym przede wszystkim to świetnie kwitnące gimnazjum, w szeroko rozbudowanych gmachach, świetnie ozdobione uczonymi najbieglejszymi we wszystkich naukach i umiejętnościach, świadczą koszty łożone na nich nieskąpą ręką, świadczy o tym gorąca troska i ten rozumny sposób zaprawiania w naukach potomstwa, kiedy rodzice prowadzą dzieci w pierwszym kwiecie wieku nie na rynek, nie do statków, nie na targi, nie do zajęć, ale oddają je wiernym nauczycielom, nie tylko dla kształcenia ale także po to by w ich domostwach żyły z dala od zgiełku ulicy i rodziny, by tak całkowicie wzrastały z muzami, albo wielkie łożąc koszty odsyłają je w najbardziej odległe strony, by potem z bogatą praktyką, naukami, wielostronnym doświadczeniem, z chwałą wracały do domu, do miejsc pobytu swych ojców, dla objęcia stanowisk. Stąd owi tak liczni i znakomici patrycjusze, stąd burgrabiowie, przełożeni rad, stąd prokonsulowie i pozostali znakomici senatorowie, a także pretorowie, prefekci, starostowie, sekretarze, stąd rektorowie znakomici gimnazjów, doktorowie i najczujniejsi pasterze ludu, a są to nie przybysze jak gdzie indziej (gdzie u młodzieży znakomitszego pochodzenia więcej starania o zbytek niż o cnoty i nauki), nie ludzie spraszani, nie ludzie nowi, lecz po największej części ze starożytnych rodzin. I synowie synów, i ci, co się rodzą z nich, jedni po drugich w długim szeregu przystępują do objęcia rządów w kraju, tak że w domach ojcowskich ludu gdańskiego zostaje dziedzictwo wszelkich stanowisk, siedziba cnoty, najpiękniejszy przybytek nauk, seminarium znakomitych mężów. A ludzie przyjezdni, którzy niejako od bram miasta to widzą i naraz dostrzegają, zgodnie wyznają: "O miasto ogromnie szczęśliwe pod takimi rządami, o ojcowie, najgodniejsi urzędów tak wspaniałego miasta!. Gdyby tu do życia powrócił sam nawet Platon, ten najbieglejszy badacz ustrojów państwowych, ogłosiłby tę republikę za szczęśliwą".
Wreszcie wy, profesorowie przesławni, bo się do was nieco zwrócę, będziecie mnie mieli jako tego, któremu z ramienia znakomitej Rady zostały, poza innymi, powierzone zadania rozbudzenia także w tym gimnazjum nauki języka polskiego, dotąd leżącej w ukryciu. Chętnie, co winienem, słuchać będę jej autorytetu i nigdy mi nie będzie przez nią zalecone nic takiego, czego bym nie był gotów wykonać od razu i ochoczo. Jakiekolwiek będą wasze żądania ode mnie, nie będę ich nigdy lekceważył jako zbyt małych ani się ich obawiać będę jako zbyt trudnych. Będę udzielał zaś tu uczącej się młodzieży podstaw rodzimego polskiego języka, ujętych w krótkie zasady, a potem pokazywać będę stosowanie zasad na podstawie tych szczególnie autorów, o których wiadomo, że pisali i mówili najwytworniej ze wszystkich, i tych będę ukazywał młodzieńcom do ustawicznego poznawania, jako idących w pierwszym szeregu. Bo o ile poznanie podstaw jakiejś rzeczy prowadzi do pełnego jej poznania, tego nauczyć się można na przykładzie biegłych architektów, którzy jeśli rzucą mocne pierwsze fundamenty domu, spodziewają się, że i części wyższe budynku będą silne; i odwrotnie, jeśli budowa wzniesie się bez fundamentu lub na słabych podstawach, łatwo runie. Tak podobnie najodpowiedniej można to odnieść do nauki języków: jeśli je zacząć od samych korzeni, łatwo wzrastają i wzmacniają się z dnia na dzień, a jeżeli bez jakiegoś porządku zasłyszane są to stąd, to zowąd i opacznie chwytane słowa, nie przynoszą wcale solidnego poznania i szybciej, niż spodziewalibyśmy się, zanikają w pamięci. Przeto, uczniowie i najlepsi młodzieńcy przychodźcie tu z ochotą i od samych początków słodkie muz "trudy znoście, póki pozwalają siły i lata".
Macie tu przez miasto powołanych nauczycieli, ludzi uczonych, do których towarzystwa mnie chociaż im wszystkim bardzo nierównego, powołał ten tu oświecony Magistrat. Macie rektora, człowieka - nie mówiąc już o splendorze rodziny - ogromnej uczoności, zacności i pobożności. Macie posągi cnót przepięknych w domu rodziców waszych, których nie tak oblicza i kształty ciała, jak umysły usiłujecie naśladować pobożnością, skromnością, słodyczą obyczajów. Będziecie wreszcie mieli i mnie, zawsze gotowego do pełnienia obowiązków dla poważnej Rady i miasta całego, dla tych waszych uczonych mistrzów, a moich szanownych kolegów, i dla was samych. Lecz żeby się mowa skierowała do tych, od których rozpoczynała, to wam, ojcowie znakomici, i wam, pozostali sławni mężowie, dziękuję, jak umiem najmocniej, żeście mnie zaszczycili i wysłuchali tych moich słów, jakiekolwiek one były ze spokojem i uwagą. A teraz z największym oddaniem proszę, błagam i zaklinam, żebyście zechcieli przyjąć już mnie do waszego grona i jeśli zajdzie potrzeba dalej wspierali. Powiedziałem.
(tłum. Bronisław Nadolski)
Mowę tę wygłosił Jan Rybiński (1560/65 - po 1608) z okazji objęcia obowiązków nauczyciela języka polskiego w gdańskim gimnazjum. Łaciński tekst mowy (De linguarum in genere, tum Polonicae seorsim praestantia et utilitate oratio) wydano w Gdańsku w roku 1589.