Spokojny kąt komu Bóg dał i myśl spokojną,
Ma więcej, aniż kto by wziął świat ręką zbrojną,
Bo on na tym, co już ma, dziękując przestawa,
A temu, w kim jest chciwość, zawżdy nie dostawa.
Piękny ono wiek stary, gdzie dwie jarzmie wołów
Dawały wszystkę żywność bez przyprawnych stołów;
Sprawy trudne na stronie, kłopoty i długi;
Nie czekał w on czas żaden, co miał mieć z wysługi.
I tak, widzę, kto teraz mieszka swój wiek doma,
Chocia i w tym pałacu, gdzie na wierzchu słoma,
Ujdzie wiele frasunków, wiele rzeczy wzgardzi,
Może na tych nie patrzyć, co są ludziom hardzi.
Nie przebudzi go trąba ani poseł skory,
Czego ci nie mogą uść, co się bawią dwory.
Wstanie, jako rano chce, i je to, co raczy,
A wyszedwszy na pole frasunków zabaczy.
Czasu wiosny w oborze liczy, co przybyło,
A patrząc na ozimie, rad, iż już ożyło.
Wnet na jarz orać każe, a sad szczepi - w sadu,
A sprawiwszy to z chucią, idzie do obiadu.
Lecie patrza swej prace, jako się zdarzyła,
Prosi Boga, aby się dobrze dokończyła:
Jedni koszą, drudzy żną, trzeci w kopy kładą,
A gdy się to dokończy, bawi się biesiadą.
W ten czas też wolno bywa siedzieć kędy w cieniu
Abo chodzić nad rzeką, a w lekkim odzieniu,
Patrząc na własne bydło, które chodzi rycząc,
A jestli wszystko w kupie, cicho sobie licząc.
W tym przydzie jesień, wdzięczny dają owoc sady,
Gruszek, jabłek, śliw, brzeskiń, czemu dzieci rady.
Wszystko to miło bywa urwać własną ręką,
Gruszkę żółtą jako wosk i tam ją zjeść z dzięką.
Zaś znowu orać przydzie dla przyszłego roku -
I na to miło patrząc porządnemu oku;
Zaorawszy, z sąsiadem zażyć swego chleba,
A przy tym zjeść to, czego kupić nie potrzeba.
A to jedząc pod wieczór tedy się ucieszy,
Kiedy owca i krowa do domu się spieszy,
Niosąc to z sobą, co nam wdzięczny pokarm dawa.
Błogosławiony to dom, gdzie tego dostawa.
Z drugiej strony zaś woły idą, już zrobiwszy,
A pług za sobą wlekąc, lemiesz wywróciwszy.
Noc w tym ciemna nadchodzi, a gore w kominie,
A każe słodko usnąć on szum, co we młynie.
Nastanie zima zasię, i ta się przygodzi,
Bo się to przykre zimno myślistwem nadgrodzi.
Gdy psy gonią, co może w ten czas być milszego?
Nie ucieszy tak żaden muzyk troskliwego.
A kto psów ma niewiele, ten zakłada siatki,
A takiemu uciecze liska, zając rzadki;
Abo na kuropatwy idzie sobie z sakiem,
Abo jeźli ma powłok, tedy nieźle z ptakiem.
K temu komu to Bóg dał, iż ma z wstydem żonę,
Która na to pieczą ma, by nie szło na stronę,
A dziatki piękne rodzi, z dusze go miłując,
A kiedy on na polu, przeń wszystko gotując.
Z taką, jeźli mało wziął albo też nic złota,
Tedy go to bogaci rodziców jej cnota;
To k temu, iż nie będzie chciała mężem rządzić
Ani od przystojeństwa do śmierci zabłądzić.
Z tą na poły rozdzieli smutek i wesele,
A szczęśliwszy jest niż ten, co wziął z żoną wiele;
Patrząc na swe dziateczki, serce się w nim śmieje,
A iż go w nich pocieszy Bóg, jest tej nadzieje.
Już mu nie daj bażanta, żurawia ni dropu,
Bo on z żoną smaczniej zje domowego skopu.
Niech, co kto chce, obiera, ja bym przestał na tym,
A jakoby k temu przyć, chcę pomyśleć za tym.