Naprzód niedbałość nasza jest ludziam świadoma,
Wszędy nam przypisują, że długo sypiamy,
A niepłone to rzeczy, jako wszyscy znamy.
Acz to (mamli prawdę rzec) prawie tak być musi,
Gdyż nas namilszy trunek do świtania dusi.
Drugim rane wstawanie płaci się sowito,
Może być wielka praca, ale wielkie myto.
Ale cóż nam do kogo? Ja też milczę o tem,
Będzieli trwałe szczęście, to ujźrymy potem.
Rzekł mi jeden niedawno: "Mój dobry sąsiedzie,
Nie miej, proszę cię, ze mną sprawy po obiedzie,
Rano się o granice swarzę i ujazdy,
Wtenczas mi są życzliwe i niebo i gwiazdy,
Bo skoro by się słońce z południa schyliło,
Ani tobie, ani mnie na rękę by było,
Gdyż natenczas bywają tak okrutne swary,
Że więc każe za sobą drugi wozić mary.
To mniejsza, gdy depcemy pszenice i żyto,
Pewny kopiec, przy którym kilka ich zabito".
A to wiem, że gotowem Bóg płacił drugiemu,
Który drogą pszenicę skaził niewinnemu.
Przy naszym przyjacielu stoim, ile słusza,
Dobry przyjaciel, to wiem, ale lepsza dusza.
Snadź o niej słabo dzierżysz, próżno o tem gadać,
Zabije, pry, sąsiada, każ pachołkom wsiadać.
A sam nie wie, choć mądry, co jemu Bóg myśli,
Słuchaj, nic nam śmiertelnym po tej hardej myśli!
Lecz uchodząc trudności, wioskę zapisujesz
Leda komu: poczciwiej tak go zamordujesz,
Potem ujedziesz z Polski, by jaki gołota.
Aż do jednania przydzie, a wtenczas gdzie cnota?
Głowy teraz tak ważne, jako łby skopowe,
Czujcie się już w tej mierze uchwały sejmowe.
Ludzi zamordowanych krew ku niebu woła,
Mówmy przedsię, będzie w czas pilniejsza stodoła.
O czem myśląc, gorzkimi łzami się oblewam,
Da pan Bóg co lepszego, jako się spodziewam.
Ale idąc k swej rzeczy, temu się dziwuję,
Że w waszych kolacyjach smaku nie najduję,
Bo to rzecz nie wątpliwa, że wasze biesiady
(Zwłaszcza na wet) o wierze dysputują rady,
Tak prawdę i Rzymianie przed laty czynili,
Ale je Satyrowie w tej mierze ganili.
A chcą ci być doktormi, co nic nie umieją,
Tym rozumu przybywa, gdy szyje naleją.
Fraszka u was swarzyć się o Pańską wieczerzą,
Choć o tem niejednako miedzy wami dzierżą.
Powadziła was (słyszę) ona święta Trójca,
Chcecie wiedzieć, jako Syn urodził się z Ojca.
Chcecie wiedzieć, jako Duch z obudwu pochodzi,
A widzę, żeście barzo w tych naukach młodzi.
Jedni chcą, aby istność w trzech osobach była.
Drudzy zasię (a widzę, że tych barzo siła)
Twirdzą tak, że w istności są trzy relacyje,
Trzeci precz odrzucają ty trudne kwestyje.
Stąd wielkie zamieszania rostą i fasoły.
Drudzy się korda radzą, nie prawdziwej szkoły.
Acz wiara jest dar boży, którą Duch szaluje,
I dawa tym, które Bóg od wieka miłuje,
Już kaptur aryjański brat twój na cię kładzie,
Ty go Sabecyjanem nazywasz i w radzie,
A Rzymianie z obudwu iście słusznie szydzą,
Ewanjeliją świętą prostym ludziom hydzą.
Otóż k czemu wam wyszły ty przeklęte swary,
Że po wsiach i po mieściech macie różne fary.
Czuj się ewanjeliku, jeśli nie celujesz
W złych sprawach Rzymianina, którego winujesz.
Abo nie prawy twój Bóg, abo mu nie wierzysz,
A gdyż się go nie boisz, słabo o nim dzierżysz.
Powiedz mi (bo nie mówię z tobą, jak z doktorem),
I czemu wżdy nie chodzisz gładkim, prostym torem?
A ten u mnie tor prosty, nie gdzie wielkość chodzi,
Ale gdzie Pan stadko swe, tu wzgardzone, wodzi.
Boga znam i miłuję, o jego istności
Nic nie piszą (mem zdaniem) rybitwowie prości.
A wiem to, że z proroki we wszem się zgadzają,
Wszyscy mistrza jednego z nami spólnie mają.
Ziarno wolę okrom plew, gdy mi to Bóg daje,
W tem baczę, że są różne nasze obyczaje.
A wierz mi, że w swej dumie trzech bogów nie kuje,
A z Aryjuszem lepiej niźli ty szyrmuje.
Przysady u mnie nie masz ani żużelice,
Trzymam się co nabliżej niebieskiej kuźnice.
Już ty wierz, jako raczysz, a każ sobie służyć,
Tej materyjej nie chcę tu słowy przedłużyć.
Jedno mi nie chciej więcej ludźmi alegować,
Ani ze mną w miemieckim kirysie wojować,
Nie śli już do Genewy po szable i kordy,
Chybabyś ty chciał ciągnąć na tatarskie ordy.
A jeśli w tobie jest wstyd, nie poślesz do Rzyma,
Da Bóg, iż kiedy przejźrysz twoimi oczyma.
Bóg prawdziwy, co wszytko ku chwale swej czyni,
A z którym sprawy nie ma ona gospodyni,
Którą się broni on Włoch od was osądzony,
A nie wiem też dlaczego, bo wasz brat rodzony.
Ale przeto was mierzi, że w nim gęba płocha.
K temu krzywo patrzycie na każdego Włocha.
Nie wiem, jeśli dlatego, że jadają żaby,
Musi być gniewu tego początek niesłaby.
I czemu ty prostaku nie wyznawasz wiary,
Jako Jan, Piotr i ine kościelne filary?
W Boga wierzę, którego Krystus Ojcem zowie,
Którego sposobieni jesteśmy synowie.
Tego mię Pismo uczy. Nad to w jego Syna,
Który jest słowo wieczne, zupełna przyczyna
Wiecznego szczęścia mego, Bóg błogosławiony
I człowiek. Bóg prawdziwy, w ciele objawiony.
Nie wtóry Bóg, ani tem, czem jest Ociec jego,
Bo tego zowie Paweł Boga jedynego.
Bogów liczyć nie umie lud pański przybrany,
Ten, którego nie zwalczą i piekielne brany.
W Ducha Świętego wierzę, jako i przodkowie
Mówię, jako prorocy i apostołowie,
Który z Ojca pochodzi i od Syna bierze -
W tej prościuchnej chcę umrzeć, a nie w inej wierze.
Kto by chciał inszą wiarą dojć szczęścia wiecznego,
Może śmiele kosztować, nie bronię mu tego.
Lecz czego nie objawił w Piśmiech on Duch Święty,
Przecz się tego domyśla nasz rozum nadęty?
Nie jestem teologiem, jako i ty bracie,
Ani mi Boże daj być w tym twoim kieracie,
Ale mi tego nigdy nie wybijesz z głowy,
Iż do wiary zbawiennej trzeba prostej mowy,
Takiej, która by i nam, prostakom, służyła,
Bo nie tylko uczonym wieczna radość miła.
My tedy, co o wierze mało rozumiemy,
Nie brodźmy tam, skąd potem wybrnąć nie możemy.
Nie swarzmy się o ten punkt, który nie jest w kredzie,
Budujmy się na skale, nie na gołym ledzie.
Widzę, że się ta sprawra nazbyt przedłużyła;
Wierz mi, że mnie samemu nie ku myśli była.
Tych swarów nierad widzę, nierad ich wspominam,
Nie przystoją nikomu, pogotowiu i nam.
Lecz jako to nieszczęście panuje w Kościele,
Jest miedzy stanem świeckim nierządu tak wiele,
Tam przed waszym pokojem (dałby to Bóg z nieba,
Aby w prawdzie był pokój, tego by nam trzeba).
Patrzcie na swe chłopięta, jak sprosnie wołają
I na się kordów waszych u drzwi pomykają!
O to swego marszałka próżno macie winić,
Podobno ma nieborak z głowami co czynić:
Ziemie tłucze niewinną, kij niejeden w trzaski,
Ogłuszą go nakoniec ty zmieszane wrzaski.
Baczę, jako się wierci, po jego postawie
Znać, że się mało kocha w tej tak dziwnej sprawie.
Tam was niewielki poczet, a wżdy rozerwany,
Jedni z wolnością dzierżą, drudzy zasię z pany.
To widzę, lecz mię straszy Ezopowa kania
Przeto, że miedzy wami zgoda barzo tania.
Ezopa wam zalecam, nie prorockie księgi,
Pewnie ich nie kupicie prze ten rząd wasz tęgi.
Może być, jakom słyszał, i druga przyczyna,
Bo drugi za to woli kupić bęben wina.
Podobno jako żywo tak było na świecie,
Tuszę, że tu Proteus o tem darmo plecie,
Ale swej powinności musi czynić dosyć,
Gdy się pokrzywy mnożą, jako ich nie kosić?
Pódźmy do tych, co święte Pismo zowie bogi,
Bo ci snadź potrzebują i naszej przestrogi.
Upominam was tedy, łaskawi sąsiedzi,
Byście się nie wadzili, kędy głowa siedzi,
Bogowie zawżdy zgodni, chyba ci zmyśleni,
Które chwali pogaństwo i ludzie szaleni.
O tych więc pisze Homer, nie wiem, jeśli baje,
Kto umie, niech tam czyta, niechaj mi nie łaje.
Miedzy tymi są wojny nigdy nieskończone,
Tam ociec je dziatki, chocia niewarzone,
Tam przed synem ucieka ociec, chocia chromy,
Tam sobie wydzierają zamki, miasta, domy,
Tam zazdrość niewymowna w tych bogach panuje,
Tam drugi, choć niemłody, przed bogi kugluje.
Acz wprawdzie to równiejsza, w tem snadź niemasz grzechu,
Jednym o Troje idzie, nie chce się im śmiechu,
Niebieska gospodyni nie chce towarzyszki,
A nie stoją jej gniewy za borowe szyszki.
Bo przedsię syn Saturnów, który niebem włada,
Gdzie go dobra myśl wiedzie, fortelem się wkrada.
Kto by mógł temu sprostać, aby piórem swojem
Ich nierządy wypisał ? Wszak o to nie stoim,
Bowiem co nam po sprawach tych bożków niezgodnych,
Gdy mamy miedzy sobą wiele ludzi godnych?
Ale jako to prawda, tak by tego trzeba,
Abyśmy tu nie darmo używali chleba,
A co jest królewskiego, królowi wrócili,
Ojczyźnie swej z ochotą i wiernie służyli.
Więc kogo Bóg wydźwignął z domowego błota,
Aby temu nad złoto milsza była cnota,
Niechaj będzie skromniejszy, chocia idzie wzgórę,
Pomniąc na to, że rychło może stracić skórę.
Upominam też ciebie, co się boisz wojny,
Narzekając na pobór tym czasem przystojny
I na okazowanie słowa rzec nie dajesz,
Choć o swojej godności znamienicie bajesz.
Twoja to rzecz podobno z kotłem w karczmie siedzieć,
Ganisz to, że o ludu swoim król chce wiedzieć.
Jeśli rzeczesz dlatego, aby nasze siły
Tajne były, tak powiem towarzyszu miły:
Niechaj wie nieprzyjaciel, iż polska Korona
Nie jest szerokim murem nigdziej otoczona,
Ale rycerskim ludem, tymi przyprawami,
Które jemu zależą, iż też miedzy nami
Czują ludzie, jaka w ich przodkach była cnota,
Która im stała za żelazne wrota.
Ja bych go tem odprawił. Ale z drugiej strony
Kiedy społecznie radziem około obrony,
Mem zdaniem, że w tej mierze jest porządek słaby,
Ledwo się uradziło, alić o tem baby
Plotą z sobą na rynku, a zwłaszcza w Krakowie,
Gdzie gniazdo swoje mają postronni szpiegowie.
Już temu zabiegajcie, którym to przystoi,
Proście Boga, on waszych dzierżaw nie rozdwoi.
Acz to wiem, że przed tymi trudnymi sprawami
Bawić się nie możecie długimi prośbami,
Dłuższy list u Spartanów niż wasze pacierze,
Dobrzyście krześcijanie, mogę rzec, w tej mierze,
Przeto was Bóg wysłuchał i zawżdy wysłucha,
I da wam ku nauce waszej swego Ducha.
Ale radzę, z tym gościem abyście mniej pili,
Żebyście go w głębokim koflu nie topili.
Retoryki nie umiem, niech ze mnie nie szydzą,
Niezwyczajna u mnie twarz, jako wszyscy widzą;
A podobno jaka twarz, taka też i mowa,
Jaki u kogo rozum, takie bedą słowa.
Acz kto by chciał obaczyć, co świat przed się bierze,
Nie zostałbym podobno wam winien w tej mierze.
O nieporządnych sprawach kto porządnie mówi?
Aza Żydowie nie są złodzieje domowi?
Ale który z nich wisi? Temu się dziwuję,
Choć w prawdzie tu przyczynę nieżadną najduję.
Misternym ludziam trzeba misternej czeladzi,
To by chudym szkodziło, bogatym nie wadzi,
A zwłaszcza gdzie jest prawo jako pajęczyna,
Sieci targa, kto możny, uwiąźnie chudzina.
Przecz na mię krzywo patrzysz? Czemuś tak złej myśli?
Wszak wiesz, żechmy tu sobie pobłażać nie przyszli!
Pobłażają ci sobie, co łotrowskie żyją,
I podziemnym mocarzom na ofiarę tyją.
A wżdy mi tego nie gań, co czasem błaznuje,
Mądry, który w tej mierze czujnie postępuje.
Tem misternem rzemiosłem wszytcy wskurać mają,
Którzy świat niełaskawy przeciw sobie znają,
Ale przeto, iż nie są z przyrodzenia tędzy,
Potrzebują ci wiosek, a owi pieniędzy,
Acz (po prawdzie) do dobrej sławy ta zła droga,
Niechaj wam będzie (proszę) miła ta przestroga.
Przyszło mi tu na pamięć, co wam teraz powiem:
Dobrymi gospodarzmi pospolicie zowiem.
Co się o dobrą czeladź napilniej starają,
Chędogą gospodynią dla nabiału mają.
Tu jest folwark niemały, dobytku w nim siła,
Ale rządu nie widzę! By też rola była
Nalepsza, jednak z siebie pszenice nie rodzi,
Orać trzeba, lenistwo ludziam wielce szkodzi!
A gdy się o tych rzeczach miedzy nami plecie,
Powiem wam gospodarze, co tego nie wiecie:
Trudno, krom gospodyniej, wam robić gomołki,
Ale zasię mieć trzeba w grozie swe pachołki,
Bo tam chodzą samopas pod zamkiem w Krakowie,
Czasem idą za nimi dla rządu panowie.
Nie boją się, choć widzą korczaka bez głowy,
Bo też kryjomką łowią jako nocne sowy.
A choćby ty myśliwce zastano i z trudem
Umieją się wywikłać, głos też miedzy ludem,
Że się w tych hojnych gościach niektórzy kochają
Przeto, że z nich obronę i pieniążki mają.
Nie śmiertelna to wina, jako popi uczą,
Stąd im idą obroki, którymi się tuczą.
Jest u mnie nauczyciel, iście barzo tani,
Który w cudzej osobie swój występek gani.
Nie wiem, przecz papieżowi tak barzo tu łają,
Gdyż od małp, co po sejmiech naszych się tułają,
Śmiemy brać czynsz przeklęty, jako papieżnicy,
Także i ci, co wrzkomo są ewanjelicy,
Przeto się nam szczęśliwie w sprawach naszych dzieje,
Przeto Rzeczpospolita nasza się nie chwieje.
Chciałem się tu ukłonić, lecz mię napomina,
I prawie gwałtem dzierży potrzebna przyczyna,
Abym tych ludzi przestrzegł, co nam ganią posły,
Łając im jako flisom, gdy źle robią wiosły.
Wszakeście sobie bracia, u was spólne rady,
Póki cicho być może, nie szukajcie zwady,
Jeśli masz co lepszego niż naszy posłowie,
Mówże, ciebie poznają zarazem po słowie.
Nie twoja to rzecz, bracie, sejmowe uchwały
Ganić, widzę, że długim rozmysłem się stały.
Ale wżdy tu wiernego trzeba kronikarza,
Nie fukać nań tak barzo, jako na kramarza,
O nas dawać rozsądek będą potomkowie,
Jesteśmy wszyscy ludzie, a nie aniołowie.
A naszy szacunkarze, co posły winują,
I cóż wżdy, doma siedząc, nam lepszego kują?
Jeden sąsiada swego jako Turczyn łupi,
Drugi pozwy gotuje, boć jest w tem niegłupi,
Trzeci się ze psy włóczy cały dzień po borze,
Wtenczas, wie miły pan Bóg, jaki rząd we dworze!
Czwartemu nic po żenie, a wżdy prorokini,
Gdy się on zafrasuje, dobrą myśl mu czyni.
A gdybych chciał wyliczyć wszytki do jednego,
Miałbych snadź tu co czynić aż do dnia sądnego,
Jakiekolwiek są rady i sprawy sejmowe,
Jakiekolwiek są zasię postępki domowe.
Pojrzysz tam, gdzie jeno chcesz, już prze nasze grzechy
Żadnej nadzieje nie masz ni żadnej pociechy.
A jeśli praktykarzom naszym wierzyć mamy,
Przeczże swych obyczajów wżdy nie polepszamy?
Odmiany nie wiem jakiej gwiazdami dochodzą,
A w swoich trepkach przedsię bernadyni chodzą!
A jakom począł mówić, tak powiedam śmiele:
Nic zdrowego nie widzę w tem tak pięknem ciele.
To śmieszna, że tu jeden drugiego winuje,
Tem się przyczyna złego nigdy nie nąjduje.
Bo nasz katolik łaje ludziem różnej wiary,
Ci zasię narzekają na rzymskie przywary.
Członki mówią o głowie, a sobie folgują,
A dziwna to, że swojej choroby nie czują.
Na Litwę narzekamy, Litwa zaś na Lachy,
U obudwu narodów płaczu pełne gmachy.
Jam to niedawno słyszał, gdy się wręcz swarzyli
Dwa ziemianie, a wierz mi, że w ten czas nie pili:
"Powiedz mi, pry, rycerzu sławy znakomitej,
Jako się godzi służyć Rzeczypospolitej?
Wotujesz na obronę, i kto cię w tem gani?
Chyba niesyta chciwość, ona sprośna pani.
Ale chciej mądrze golić, bo cię niebo widzi,
Kiedy więc ludzie nie chcą, to się za nie wstydzi.
Kupne szczęście nietrwałe, pisał Jan z Tarnowa,
Bodaj każdy rozumiał ty poważne słowa.
Prawda, że co kto kupił, może rzec: "to moje",
Jemu nie wezmą tego ni prawa, ni zbroje.
Nie bój się ty i Turka, gdyżeś został panem,
Dlatego chciałbych i ja tu być kasztelanem".
Drugi rzekł: "Nie godzi się ślachcie łamać prawa,
Żal ci snadź, że mi więcej niż tobie dostawa.
Ja ciebie z podobieństwa, panie, nie chcę sądzić,
Ale to śmiele rzekę, tobie się chce rządzić.
Jest mój pan na mię łaskaw, ty mię w tem winujesz,
Czyhasz na mą wysługę, przeto pochlebujesz.
Pięknieli moje szyję otacza to złoto,
Cóż ci na tem? Ja sam wiem, ty się nie swarz o to.
Nuż ty też Proteusie racz co mówić k temu".
Mało powiem, nie trzeba wiele słów mądremu:
Każdy wodę na swój młyn po staremu wiedzie,
O tem nasze rozmowy przy każdym obiedzie.
Kto by mi dziś rzekł w wojszcze: rycerzu, mień hasło!
Co bych miał inszego rzec? Łakomstwo nie zgasło,
Dla którego nie tylko ubóstwo żałuje,
Sama Rzeczpospolita już się ledwo czuje.
O swą krzywdę nie mówi, to wszytkim rzecz jawna,
Zgasła w nas ku swej matce miłość starodawna.
Trzeba by jej jakiego wżdy prokuratora,
I tego by poruczyć Bogu rewizora,
Bo tuszą mu, że darmo z końmi się zatrudzi,
Wino dziś w Polszcze piją, stąd rozum u ludzi.
Ale gdyby ojczyzna mowny język miała,
Tak by się na ty swoje syny uskarżała:
W potrzebie przyjaciela pospolicie znają,
Synowie swym rodzicom pomoc więc dawają,
Ty swej żałosnej matce i grosza żałujesz,
A z wojskiem na sąd jedziesz, gdy się z kim prawujesz.
Na sąsiada pachołki, zbroje, konie zbierasz,
Matce swojej z posługi czemu się wydzierasz?
Jam jest chudy ziemianin, wiera, nie pojadę.
Rozumiem, ty się chowasz na domową zwadę!
A choćby na cię względu nie miano u dworu,
Aza od sławnych mężów nie możesz brać wzoru?
Co przedtem za ojczyznę gardła swre ważyli,
I równym pocztem wrojska groźnie rozproszyli?
A drudzy chcąc ratować sąsiady swe smutne,
Śmiałem sercem wskoczyli w przepaści okrutne!
Ci nie w nadzieję starostw i marnego złota
Krew swoję rozlewali; sama szczyra cnota,
Miłość dobra spólnego i chuć sławy wiecznej
Sprawiła to, że byli myśli tak bezpiecznej.
Kwartałów nie liczyli, ale państwa wzięte,
Co im były nagrodą za prace podjęte.
Ale mi pewnie rzeczesz, że to w on czas było,
Prawda, też różne plemię plac ich zastąpiło.
Grozi im nieprzyjaciel, dziwy broił łoni,
A nań dostać nie możesz ni zbroje, ni koni.
Z ogromnym pocztem jedziesz na każde wesele,
Przed swoim fraucymerem ty harcujesz śmiele,
Gdzie słusznej trwogi niemasz, gdzie daleko guzy,
Tam każesz na swym frezie, jako na trzy tuzy!
Na krzciny bierzesz z sobą oszczepy i miecze,
Nie bój się, bo dzieciątko tobie nie uciecze,
A na stypę żałosną jedziesz m mocnej zbroi,
Tam się nigdy nie bijesz, gdzie cnemu przystoi.
Na ostatek to bywa przy każdem jednaniu,
Do boju się gotują na samem świtaniu,
Przeto są miedzy wami nieskończone gniewy,
Rozprószy was gniew Boży jako lekkie plewy!
Nie żart-ci to, jeśli się wrychle nie polepszy
Pospólstwo, a ci którzy wrzkomo są nalepszy.
Którzy sobie chorobę wtenczas zadawają,
Kiedy radzić o zdrowiu tej Korony mają,
Która już swoim woźnym tak wołać kazała,
Że się do maszkar potem znać nie będzie chciała.
Da Bóg, iż wrychle będzie słońce przed jej wroty,
Tedy się do nas wróci on piękny wiek złoty,
Na który pamiętając, serce mi się kraje,
Patrząc na ty dzisiejsze nasze obyczaje.
Jeślibyście nie mieli potrzebniejszej sprawy,
Jeśli was też nie mierzą ty stare zabawy,
Słuchajcie, co za rozkosz onych wieków była,
Powiem, ile pamięć będzie mi służyła,
Jako pan jeden syna swego mądrze ćwiczył,
A znać, że jemu państwa krom sławy nie życzył.
Synu mój, czego-ć mogę lepszego winszować,
Jeno abyś mógł szczęśnie a długo panować,
Państwo z ręki ojcowskiej masz w dobrym porządku,
Ale tobie i potem trzeba i rozsądku,
Którym byś mógł zabieżeć szczęściu przeciwnemu,
Iście to nie folguje książęciu żadnemu,
Ale owszem, kto wiecszy, o tego się kusi,
Nie będzieli ostrożnym, pewnie go zadusi.
A przetoż jeśli by się na cię oborzyło,
A prze nierząd w twem państwie zamieszanie było,
Naprzód nie chciej sam sobie synu pochlebować,
Ani złego sąmnienia służebnika chować.
Łakomcę miej za czarta, niech z tobą nie mieszka
Ten, którego uwiodła do pychy zła ścieżka.
Nie odwłaczaj karania przestępcy jawnemu,
Dla przestrogi dworzanom i słudze przyszłemu.
Pozbywszy tej zarazy i przeklętej zgraje,
Mądrość będzie rządziła twoje obyczaje.
Dopiro panem będziesz, mogę rzec, swobodnym
I ludowi twojemu wodzem prawie godnym.
Potem miej ludzie godne i świadomej cnoty,
I posadź je na mieścu onej przeszłej roty,
Przestrzegając ich naprzód, aby się chronili
Tego, co nie przystoi, i wiernymi byli,
Pomniąc na tę, co czyni wszytko wedle wagi,
Oczy sobie zasłania, ma w ręce miecz nagi.
A gdzieby się tym kształtem sprawować nie chcieli,
Radzę-ć, aby u ciebie ci mieśca nie mieli.
Niechaj też domu twego gracze nie uznają,
Ni hultaje, którzy się po świecie tułają.
Potrzebne ludzi chowaj, strzeż się próżnowania,
A bądź we wszytkiem pilen swego powołania.
Miej ty na dobrej pieczy, co są na urzędzie,
A każdemu niech prędka sprawiedliwość będzie.
W kim by więc cnota była i porządna sprawa,
Któremu też z pilnością biegłości dostawa,
Ciesz go hojną swą ręką, chocia nie jest głodny,
Jest każdy wierny sługa nagrody swej godny.
Złych nie cirp w swojej ziemi, tak uczynisz sobie
Wieczny pokój, co będzie i długo po tobie.
Kto cię o urzędy, choć duchowne, prosił,
Staraj się, aby taki za to wstyd odnosił,
Bo tem jednem żądaniem niegodnym się czyni,
Przeto urząd tak zacny niechaj biorą ini.
Który pragnie urzędu i dlatego służy,
Aż go siwy włos zajdzie i k temu się dłuży,
Na to się on nie godzi, nie wie, czego szuka,
Taki winnego broni, na prawrego fuka.
A gdy pastyrz nic nie zna prawego pastyrza,
I owszem obyczaje okrutnego zwiérza,
Temu nie lza, jedno wziąć z tytułem dochody
I dawać godniejszemu, nie wsi, miasta, grody,
Lecz takie wychowanie, które by przystało.
Ale gdzie nazbyt, tam gorzej, gdzie dawają mało,
Niech mieszka przy stadku swym, nie przy twoim dworze,
A niechaj nie żnie żaden, kędy sam nie orze.
W tej mierze twą stateczność niech wszyscy uznają,
Niechaj twoi poddani dwu panów nie mają,
Bowiem panu zależy wszytko mieć na pieczy,
Co by było k dobremu pospolitej rzeczy.
Przytem u sądów twoich ma być taka sprawa,
Aby nikt nie narzekał na odwłoczne prawa.
Prokuraty dasz karać, gdy złej rzeczy bronią,
Przedajna u tych gęba, piekła się nie chronią.
Godnym dawaj urzędy zaraz, gdy wakują,
Bo ty długie nadzieje serca ludziem psują,
Gdy dawać nie masz woli, nic po obietnicy,
Ale wżdy niech nie płaczą twoi domownicy,
Czekając twych obietnic, niechaj się nie dłużą,
Niech ci biorą nagrodę, którzy wiernie służą.
Każdego zrzuć z urzędu, choć po cichu kradnie,
Opilca, synu miły, niech sądem nie władnie.
Niech będzie wolny przystęp do ciebie każdemu,
Nie odmawiaj słyszenia człeku proszącemu.
Ubóstwa więcej szanuj niż wielkiego pana,
Niech będzie jego krzywda z łaską wysłuchana.
Zwłaszcza gdy skarga przydzie na twe urzędniki,
A zachowaj od gwałtu strapione nędzniki.
Każdego ciesz, czem możesz, nie dawaj nikomu
Od ciebie z smutnem sercem odchodzić do domu.
Dojrzy swych miast i zamków jako pan ostrożny,
Zatem nieprzyjaciołom twoim będziesz groźny.
Poddanych nie uciskaj podatkiem niesłusznym,
Byś snadź źle nie szalował swem zbawieniem dusznem.
K temu twoich dochodów nie utrącaj marnie,
A niech sierotki k sobie twoja dobroć garnie.
Wdów ubogich bądź ojcem i strapionych ludzi,
Do tego niech cię sława i boży głos budzi.
Gdzie będziesz z swoim dworem, chciej się tak sprawować,
Aby się na twą czeladź nie mógł nikt żałować.
Tego też miej za zdrajcę, co tobie pobłaża,
Bo ten jad serce pańskie nawięcej zaraża.
Wiedzieć, co ludzie mówią o tobie, nie wadzi,
Bowiem, gdzie się nie strzegą, prawdę mówią radzi.
Będzieli co chwalnego, o lepsze się starać,
Ale gdzieby inaczej, masz sam siebie karać.
Na tych radzie przestawaj, którym prawda miła,
A nawięcej gdzie mądrość k temu przystąpiła.
Którzy sobie u dworu szukają przyjaźni
Obłudnem nabożeństwem, nie mają być ważni.
W tych się kochaj nawięcej, którzy trwają w wierze
Prawdziwej, spełna dzierżąc niebieskie przymierze.
Gdy się w tobie okażą ty postępki święte,
Ustaną w twoich państwach i wojny przeklęte.
Tym kształtem pamiętnego ubędzie sędziemu,
Rad będzie każdy służył panu tak rządnemu.
Tem się rozmnoży w sercach przyjaźń Bogu miła,
Owszem, która od niego na ten świat zstąpiła.
Ludzie dobre postępki będą tak miłować,
Że w nich jeden drugiego będzie chciał celować.
W czem będzie smak niejaki niebieskiej radości,
Która jest pożądniejsza niźli ziemskie włości.
Miłuj Boga z bojaźnią, bo ten wszytkich władnie.
A co byś jeno począł, szczęśliwie-ć przypadnie.
Póki duch w tobie będzie, miej w sercu ty słowa,
Z tem niech cię Bóg on mnoży, w łasce swej zachowa,
Ja też, mili sąsiedzi, o to proszę Boga,
Aby tu wieczna wolność, ona perła droga,
Miedzy nami mieszkała, kiedy będę w niebie,
Żeby też twój potomek mógł to mieć od ciebie.
Co tobie dziad i pradziad dziedzicznie zostawił.
Nie proszę cię, abyś mu lepszą suknię sprawił.
DOKOŃCZENIE
ZAMKNIENIE
DO POETÓW POLSKICH
Darmo się za tą pracą łaski mam spodziewać,
Bo się ludzie o prawdę muszą zawżdy gniewać.
Ale ludzi na świecie i miedzy Polaki
(Rzeczy to są świadome) jest sposób dwojaki:
Jedne cnota z baczeniem zacnie oślachciła,
Drugie wrodzona głupość na wieki zmamiła.
Nie gniewa się o prawdę a na mię nie fuka
Pirwszy poczet, i owszem jako swego wnuka
Uprzejmie ty miłuje, co przy prawdzie stoją,
Ale wtórego rzędu ludzie się jej boją,
A z nią też (o szaleństwo!) chodzą w odpowiedzi,
Często dla jej srogości prawda w kącie siedzi.
Wtenczas kłamstwo i zdrada na świecie panują,
Wtenczas się śmieją głupi a baczni żałują.
Gniewa się tedy na mię ta poślednia rota,
Nie mam się czego lękać, przy mnie stoi cnota.
Pod tej chorągwią stoję, tej służę naraczej,
Póki mi nie okaże szacunkarz inaczej,
Ale iż pod tem prawem wszyscy się rodzimy,
Że choćbyśmy nie chcieli, potknąć się musimy,
Wy, których się nauce wszytek świat dziwuje,
Wy, którym złoty wieniec Apollo gotuje,
Wy, które słodkiem piciem na uczonem łonie
Karmiły wszytki Muzy w swoim Helikonie,
Jeśli w tych nowych rymiech będzie co winować,
Raczcież uczniowi swemu natenczas folgować,
By ta mała iskierka, co się tu wznieciła,
Choć do czasu przy waszych promieniach świeciła.
Ile was tu jest w Polszcze, prosiłbych z osobna,
Ale to (jako widzę), nie jest rzecz podobna.
Tym się niziuchno kłaniać mnie się teraz godzi,
Z których zdrojów czyrpają poetowie młodzi,
Tego zacnego pocztu jest starszym hetmanem
Sławny Rej, godzien iście być i radnym panem.
Przyrodzonym dowcipem wielkiej sławy dostał,
I któż przed nim tu w Polszcze kiedy temu sprostał?
Wodza żadnego nie miał, a trefił do skały,
Z której płyną strumienie nieskończonej chwały.
Za nim idzie Trzycieski, w leciech dobrze młodszy,
A wżdy język u niego i nad cukier słodszy,
Ojca znamienitego znamienite plemie,
Trefiło na złe czasy i niewdzięczną ziemię.
Tych dwu się nie chce puścić, choć idzie przed nimi
Kochanie wieku tego, bo strunami swymi
I uczonem śpiewaniem tak się popisuje,
Że też przeszłemu wieku mało ustępuje.
Wiem, że chwały nie pragnie, jemu to niemiło,
Tak go wielkiem baczeniem Niebo obdarzyło.
Niech już milczą Grekowie, niech już milczą Włoszy,
I cóż mają lepszego nad polskie rozkoszy?
Pirwej się rozgniewawszy Eolowe wiatry,
Obala skały twarde i wysokie Tatry,
Pirwej tam wznidzie słońce, gdzie jest późna zorza,
Pirwej ku górze Wisła wróci się od morza,
Niż zgaśnie jego sława na tej niskiej ziemi,
Gdy spólnie będzie w niebie z duchy szczęśliwémi.
Czego na znak wdzięczności gdy jemu winszuję,
To czynię z powinności, a nie pochlebuję,
Bo jeśli w moich rymiech będzie co chwalnego,
Z nieba naprzód, a potem mam to z łaski jego.
A tu niech będzie koniec tej naszej rozprawy,
Na którą jeśli by kto nie chciał być łaskawy,
(A snadź tych będzie więcej, jako się spodziewam)
Ma-li co, niechaj gani, o to się nie gniewam.
Mało też dbam o zazdrość, która prześladuje
To, co godność zaleca, nikim nie brakuje.
Za to, iżem okazał ludziam ich odmianę.
Niech będzie, co Bóg raczy, ja na tem przestanę.
Ale wżdy wiernym stróżom i raz, i po wtóre
Niech wolno będzie wołać, kiedy gore: "Gore!"
A jeśli Bóg z obłoków nie spuści nam wody,
Sami się nie obroniem prze nasze niezgody,
Które nieprzyjaciołom otworzywszy wrota,
A trudno się im oprą nasze różne wota.
Zatem miejcie dobrą noc!
PIOTR STOJEŃSKI F. DO ODMIEŃCA
Słuchaj, co-ć powiem: Jam z tego żałosny,
Żeś ty, Odmieńcze, nie chciał czekać wiosny
I lepszych pogód, bowiem nie masz szaty,
Ale się przedsię wyrywasz przed swaty.
Jeśli cię nago ujrzą białegłowy,
Rzecz pewna, że cię nie miną okowy,
Mrozy uderzą na twe nagie ciało,
Mnie w tem nie winuj, tak się tobie chciało,
Gdyżeś swowolnie wyszedł z mej opieki,
Pana takiego nie najdziesz na wieki.
Kędy się udasz, niebożę? Do dworu?
Tam cię nie puszczą, bo wiedzą, żeś z moru.
Do panów próżno, zwłaszcza którzy wczora
W Polszcze nastali, nie chcą preceptora.
Łaskawi na się nie będą prałaci,
Wiesz, jaki teraz u nich towar płaci.
A u tych lutrów, nie wiem. jako będzie,
Bo widzę, że się nie kochasz w ich błędzie.
Jeśli do wojska, i tam nie masz mieśca,
Gdyż ty pieszego sztrofujesz i jeźdźca.
Wiesz co, jeśli tu nie najdziesz gospody,
(Racz cię uchować Boże tej przygody),
Wżdy się na trąbki zyjdziesz w jakim kramie,
Bo tobą nierząd szyje tu nie złamie.
CYPRYJAN BAZYLIK DO TEGOŻ
Przestań dziwaku, wszak już tego na trzy zbyty,
Jeszcze Satyr nie wytchnął, twój mistrz znamienity,
Ty nową wojnę wszczynasz, a barzo się kusisz
O nierówne, boję się, że ustąpić musisz,
Lecz nie dziw, bo odmienność twa k temu cię wiedzie
Radzę-ć, tylko z mądrymi zasiadaj w biesiedzie,
Bo ci wszytko u siebie dobrze uważają,
Choć ich czasem dolega, snadnie przebaczają.
Wara wąsa!
Za wydaniem: Za wydaniem: Proteus abo Odmieniec. Satyra z roku 1564, wyd. W. Wisłocki, Kraków 1890 (Biblioteka Pisarzów Polskich, nr 8).