Ten dziewiąty rozdział zową ZOROASTRES,
bo tu będzie rozprawa o przeźrzeniu Pańskim, o mocy nadanej płanetam, o przygodnych przypadkoch, o wolnym rozmyśle,
o opatrzności Pańskiej nad wiernymi. Gdyż ten Zoroastes był i filozof, i astrolog, i czarnoksiężnik
Było dobrze z południa; zarze powstawały
Czyrwone od zachodu i wiatrek niemały,
Tęcza sie ukazała pięknej zieloności,
Ukazując na przyszły wieczor odmienności.
Gory sie zakurzyły, nad nimi szumiało,
Z rzadka przebłyskawając już po trosze grzmiało.
Młodzieniec w ten czas wyszedł od Platona proście,
Pewnie widzi, iż z nieba na doł będą goście:
Jeśli nie deszcz, tedy grad, pluta jak pewnie;
Rozumie, że mu zmoknąć przy nagęstszym drewnie,
I upatruje z gory, gdzieby domek uźrzał,
Aby wżdy przez złą chwilę w ciszy gdzie usiedział.
Idzie dalej przez pole; ali człowiek orze,
Na twardej jakiejś ziemi ledwe trawę porze.
Wnet mu sie pług zawadził, aż stanęły woły,
Aż mu sie lemiesz złomił prawie tak na poły.
Podniesie ji na stronę, alić wielki kocieł;
Zumiał sie stojąc nad nim on ubogi osieł.
Zejmie z niego zakrywkę; alić dosyć wszego:
Złota, srebra, pieniędzy, kamienia czystego.
Dziwuje sie młodzieniec; a on też nieborak
Prawie sie stojąc zumiał, jako płotno pobladł.
Rzecze: "Moj miły panie, weź sobie, co raczysz,
Gdyż tak i swe i moje dziwne szczęście baczysz".
Powiedział mu młodzieniec: "Nie mam tej chciwości,
abych miał brać, gdzie nie mam nacz sprawied[z]liwości;
Bo pewnie wiem, każdemu wszytko zginie marnie,
Kto do siebie z łakomstwem co cudzego garnie.
A to ziemia nie moja, anim robił na to;
Pewnie by Bog na potym mogł mie skarać za to.
Ale jeśli twa wola, co na wirzchu leży,
Wezmę pierścień, każeszli, ty ostatek bierzy".
Rzecze kmiotek: "Nie pierścień, ale bierz, co raczysz,
Gdyż to szczęście przypadło, tak jako sam baczysz".
I wziął pierścień z kamieniem, lew na nim wyryty,
W ktorym był kamień modry, szafir znamienity.
Poszedł dalej; alić pan jakiś zacny jedzie,
Sokoł niesie na ręce, chart na smyczy wiedzie.
Wyrwał sie zając za krza; koń sie pod nim lęknął,
Aż na obie kolenie do ziemie przyklęknął.
Upadł człowiek na kamień, rozbił sobie głowę,
Ściął zęby, zawarł oczy i wnet stracił mowę.
Trzęsie go przewracając, a on już przez dusze;
Szkapa też poskakując precz przez pole kłusze.
Chart zająca ugonił; sokoł leciał wzgorę,
Że mu prawie zszedł z oczu precz za onę chmurę.
Mowi tu sobie stojąc: "Ach moj miły Panie,
Toć dziwne twoje, gdy chcesz, na wszem rozeznanie.
Patrz, niedawno on oracz ledwe w kurpioch chodził,
Jako prędko, gdyś raczył, nędzęś mu nagrodził.
Ten nieborak z rozkoszy a dla krotochwile
Jechał sobie pomału, by mu czas zszedł mile.
Patrzże, co mu sie zstało w maluczkiej godzinie;
Już widzę, iż czas pewny żadnego nie minie.
Aż i mały zajączek, co siedział w pokoju,
Nie myslił nic o zwadzie, ani o rozboju,
Natychmiast marnie zginął, źwirzątko ubogie,
Ktore nie ma obrony, jedno dufa w nogi.
Sokoł, twardo związany dzwonki i pęczcami,
Teraz już wolno buja gdzieś sobie z kawkami.
Już widzę bez rozmysłu, gdy czas przydzie snadnie,
Ni wzwie żaden, gdzie mu co z nieszczęścia przypadnie".
Idzie dalej i znalazł nadobne dzieciątko,
a ono w piasku grzebie ty małe kurczątko.
Wąż okrutny mało go w koło nie otoczył;
Ulękł sie wnet nieborak, na stronę odskoczył.
Potym sie ostraszywszy ono dziecię porwał;
Wąż, straszliwie kszykając, po piasku sie wierciał.
Idzie potym przez łąkę, a piękna panienka
Chodzi kwiatki zbierając a dowija wianka.
Wrona niesie skorupę żołwiową wysoko;
Upadła jej i pannie prawie przetnie oko,
Że jej wnet wypłynęło. Młodzieniec ubogi,
Co dalej, jeszcze więtsze przychodzą nań trwogi.
Nie wie, co rzec, bo mu żal przypadku marnego;
Zapłakał; tamże odszedł i dziecka onego.
Poźrzał wzgorę, ano szum a burza sie broi;
I uźrzał piękny domek, a on w sadku stoi.
Już też pocznie deszcz kropić, on pod dachem stanie,
Słucha pilno; ano tam jakieś rozmawianie.
Teszno go, że tam nie jest, słysząc onę mowę,
Bo barzo z onych przygod miał też szumną głowę.
Otworzył drzwi ze wstydem: alić dwa mężowie
Siedząc, o ludzkich sprawach rozmawiają sobie.
Jeden był Zoroastes, a Tales był drugi,
Obadwa filozofi, a nie masz ni sługi.
A obadwa na gwiazdach wiele rozumieli,
Czarnoksięską naukę też oba umieli.
Umyslnie na wizyją obadwa tam przyszli,
Bo wolniej na pokoju przypadają myśli.
Zoroastes był zacny z rodu krolewskiego
A wiedział wiele rzeczy przypadku świeckiego.
Rzekł młodzieniec: "Zdarz Pan Bog, łaskawi panowie,
Proszę pilno, niech łaski tym nie tracę sobie,
Żem bezpiecznie otworzył a żem sie tu wraził;
Podobnom co pilnego w rozmowach przekaził?
Boć mie trwoga przybiła z nieba i na ziemi,
Bo sie tam na powietrzu dziwnie barzo mieni.
Lecz i na ziemi nie mniej; a w tej krotkiej chwili
Przypatrzyłem sie dziwnej świeckiej krotochwili."
Rzecze mu Zoroastes: "Nicżeś nie przeszkodził,
A pewnieć tego życzę, iżeś tu ugodził;
Bo z urody, z postawy, ba, i sygnecie
Znać, iż slacheckie znaki przy sobie nosicie".
I poźrzy mu na pierścieni i uźrzy lwa na nim.
Porwie sie wnet z zastola, a drugi też za nim.
Rzecze: "Bracie, gdzieś to wziął? To jest przodka mego
Pierścień, a wiele przy nim zginęło dobrego.
Wnet sie musisz szacować, kędyś tego dostał,
A bodaj więc i gardłem ostatkowi sprostał!"
Lęknie sie wnet młodzieniec i rzecze: "Moj panie,
Toć niedobra nowina, a szpetne to znamię.
Lecz wierz mi, żeć po światu nie po temu chodzę;
Boć na wszem poczciwości a cnej sławie godzę".
I począł im wyliczać ony swe przygody,
Jakie widział na świecie przypadki i szkody
A jako świat rozlicznie wszytkimi kugluje,
Jednym srogość, a drugim łaskę okazuje
I kędy wziął on pierścień, i co sie gdzie zstało,
Że sie potym obiema wszytko dziwno zdało.
Rzecze mu Zoroastes: "Już, moj miły bracie,
Gdyżeś jest tak cnotliwy, nie fołdruję na cie.
Bo widzę z twej postawy, iże cie wstyd ruszył,
A podobnoś nie dobrze pewnie sobie tuszył".
Rzecze skromnie młodzieniec: "Ba, moj miły panie,
Zać to pirwsze przestrachy przypadają na mie?
Ale nie tylko na mię, i na inych wiele!
A rozno chodzą smutki, a rozno wesele.
I wielki to dziw u mnie, co sie wżdy dzieje,
Iż jeden chodzi płacząc, a drugi sie śmieje.
Widzę też czasem złego, widzę też dobrego,
A nie wszytko przypada do stanu każdego.
Gdy sie zły rozkwitawa w rozkosznej hojności,
Na dobrego przypadną rozliczne trudności.
Niewinny bywa ściśnion, a winniejszy skacze,
Owemu zewsząd płynie, a ow w nędzy płacze.
Śmierć czasem na drugiego ni wzwie, gdy przypadnie:
Albo sie ściana urwie, albo kamień spadnie,
Albo sie lod załomi, albo łodź przewroci;
Tak dziwnie niefortuna wszytki stany kroci.
A gdy też szczęście raczy, na goncie wypłynie;
A widzę, że bez czasu żaden nie zaginie.
A na pany, na krole, na wszytki książęta
Chytro ta od nieszczęścia dziwnie sieć rozpięta".
Powiedział Zoroastes: "Wiem, że to rzecz dziwna,
Ludzkiemu rozumowi na wszytkim przeciwna;
Bo i do tego czasu, co sie mądrzy zdali,
Prawie sie w tych przypadkoch nigdy nie zgadzali.
Jedni zwali fortuną, komu sie szczęściło,
A iż to tak z przypadku wszytko sie sporzyło,
Że drudzy za to mieli, by to jaka pani
Tak na świecie szydziła tu wszytkimi nami.
Malowali ją: wzgorę ona kołem toczy,
Jedny w zacnośc wywyższa, drugie na doł tłoczy.
Że ją potym niektorzy za boginię zwali,
Ofiary, upominki i świeczki stawiali.
Drudzy to zwali fatum, po polsku przypadkiem,
A i samem po części bywał tego świadkiem,
Iżby tymi przypadki tak sie świat zawieszał,
A w marnych wątpliwościach wszytki stany mieszał.
Urodzi sie garbaty, drugi z czaplim nosem,
A drugi z świnim pyskiem a żorawim głosem.
Więc z krzywemi nogami, więc z szczerbatą gębą,
Więc jeden inochodą, drugi chodzi z grędą.
Więc jeden będzie panem, a drugi nędznikiem,
Jeden buja po światu, drugi niewolnikiem.
Ale ktoby się takich przypadkow naliczył,
Jako więc rozmaicie świat będzie swe ćwiczył.
A dziwno sie to więc zda każdemu na świecie,
Iż sie tak omylny świat na swych sprawach plecie.
Acz to jest niemała rzecz wyprawić sie z tego,
Ale rozum a pismo dowiedzie wszytkiego.
patrz pilno, iż każda rzecz niżli sie zaczęła,
Musi mieć jaki przodek, skąd sie też wżdy wzięła.
Także też ty przypadki świata omylnego,
Skąd wżdy ich jest początek, trzebać nam tu tego.
Gdyż i ziele i drzewo nie roście na gorę,
Aż korzeń zacznie pirwej w ziemi swą naturę.
Takżeć też ty przypadki świata omylnego,
Wiedz, żeć też wszytki rostą z korzenia jednego.
Bo gdyż wiemy, iż Pan Bog jest początkiem wszego;
To też pewna, iż wszytko pochodzi od niego.
A gdyż na wszem pewny jest, a dziwna moc jego,
Już też nie niepewnego nie idzie od niego.
A ty świeckie przypadki, co je za to mamy,
Iż nie wiedzieć skąd idą, na tym sie wieszamy.
Ale gdy Bog jest pewny, niepewny przypadek,
Owszem jego możność zawżdy zacny świadek,
A nigdy sie nie najdzie w tym nic niepewnego,
Cokolwiek tu sprawuje dziwna możność jego.
Bo już raz ty dekreta, co wyszły z ust jego,
Będą tak wiecznie trwały do skończenia wszego.
Jako raz rzekł: niech ziemia da zioła kwitnące,
Takież rozliczne drzewa nadobnie rosnące,
A ktoremu z osobna cożkolwiek mocy dał,
Już tego wiecznie nigdy nie będzie odmieniał.
Takież gdy niebu kazał wydać jasne gwiazdy,
Aby z słońcem, z miesiącem nam świeciły zawżdy,
Także to już na wieki mienić sie nie będzie
A ty jego dekreta już będą trwać wszędzie.
A jeśli moc na ziemi dał drzewom, źwirzętom,
Coż rozumiesz, iż więtsze niebieskim książętom?
Osobnej mocy słońce, a osobnej miesiąc,
Że nie może rozumem żaden tego dosiąc.
Widzisz, jakim porządkiem wszytko z nim idzie,
Z czasem zginie pod ziemię, a z czasem wynidzie.
Wiosna piękna i lato nigdy sie nie mienią,
Także zima przypada tuż wnet za jesienią.
A także też i gwiazdy, choć sie widzą małe,
Ale w dziwnych możnościach zawżdy będą trwałe
Tak, iż gdy ktorej z czasem możność jej przypadnie,
Wiele swym przyrodzeniem tu na świecie władnie,
Że niebo i powietrze zamieszać sie musi
A o rzeczy nieznośne świat sie na wszem kusi.
Że gdy ktora przypadnie z natury w srogości,
Musi sie świat zaburzyć w dziwne odmienności.
Wzruszą sie myśli ludzkie na hardość, na zwadę,
Opuściwszy i rozum i roztropną radę.
Także też kto sie w ten czas tu na świat narodzi,
Już więc w tych przypadłościach aż do śmierci chodzi.
Drugie są łagodliwe a barzo łaskawe;
Gdy przypadnie ich władza, już więc każde sprawy
Idą na wszem łagodnie, że sie wszytko śmieje,
A każdy człek weselszy i lepszej nadzieje.
Także każdy przypadek, co sie w ten czas rodzi,
Z takiemiż obyczajmi tu po światu chodzi.
A ten dekret z ust Pańskich na wieki będzie trwał,
Abowiem on słow swoich nigdy nie odmieniał.
A toć jest ten przypadek, co Fatum zowiemy
A tym zawżdy porządkiem na świecie pojdziemy.
Co komu los przyniesie z Pańskiego przeźrzenia,
To mu zawżdy przypada z dawnego zrządzenia,
Iże jego natura musi chodzić tędy,
Na co ią z czasem wiodą przyrodzone błędy.
Patrzajże zasię ten Pan co sprawił drugiego,
Widząc na wszem człowieka tak nędznie krewkiego,
Iżby go przyrodzenie snadnie na wszem zwiodło,
A niebo tak sprawione ze wszytkiego zbodło,
Dał mu duszę rozumną z majestatu swego
Aby mu wsparł onego przyrodzenia mdłego,
Aby go ona święta dusza sprawowała
A niebu go do ziemie przyciskać nie dała.
Ktora iż jest od niego tak dziwnie sprawiona
A rozumem i cnotą hojnie obdarzona,
Iż gdyby go natura na co pociągała,
Aby rozumna dusza z cnotą powściągała.
A przedsię i tej dusze tak nie chciał zostawić,
By jej wolą swą świętą na wszem nie miał sprawić.
Dał naukę i wszytko swe zdanie zostawił,
By łamiąc przyrodzenie każdy sie tym sprawił.
Mało przed tym słyszałeś, jako ta cna dusza
Igra z tym marnym ciałem, barzo często rusza.
Ono sie zawżdy ciągnie na swe przyrodzenie,
A ona nieboraczka na lepsze baczenie;
Tak, że siedzi był w karczmie przy gościńcu jakim
Mając z tym ciałem burdę kstałtem wszelijakim.
A gdy już nieboraczka nic nie może przemoc,
Iż sie ciało rozbuja, to jej wielka niemoc.
Już siedzi jako więzień na wielkiej teskności,
Widząc iż panu we łbie roją sie bujności.
A co pan raz uczynił, ono fatum jego
Już go wiedzie by osła do wszytkiego złego.
Tak iż albo sie stłucze, albo marnie zginie;
A tym kstałtem schodzimy jako ine świnie.
Bo gdy dusze zapomnisz a bojaźni Bożej,
Już nie może, nędzniku, o tobie być gorzej.
Już cie nikt nie powściągnie, już cie nikt nie strzeże,
Lecz wierz mi, ta swawola iż cie do krwie zrzeże.
Bo patrz, co z dawna o tym Dawid prorokuje,
Iż mądry człek i niebo możnie opanuje,
Że go i przyrodzenie przełomić nie może,
A każdego w tym boju prędko Bog wspomoże.
Bo potym to ten Dawid wyłożył nadobnie,
Kogo by tak mądrego przezwać było godnie.
Powiedział wszytkę mądrość, kto sie Boga boi
A w jego rozkazaniu zawżdy mocno stoi,
Tedy niebo ni zła myśl nigdy nie uniesie
A nigdy nie zabłądzi, by w nagłębszym lesie.
Bo gdy niebo z naturą ciągnie go do czego,
Wspomniawszy Boską bojaźń, odejmie sie wszego.
Ale ktory wszetecznie swą wolą rozpuści,
Tego już niebo łamie, gdy go Pan opuści.
Bo patrzaj zawżdy, iż ci, co mają na pieczy,
I swoje powinności, i ty przyszłe rzeczy,
A ty Pańskie dekreta na baczności mają,
A roztropnej duszyce rady używają,
Już mogą i fata swe zawżdy złomić snadnie,
Że im z głowy namniejszy i włosek nie spadnie.
Bo im przydał anjoły, by ich strzegli pilnie,
Ktorzy jemu dufają na wszem nieomylnie.
A tak toć są przypadki, co światem mieszają,
A w rozliczne przygody nędzniki wprawiają.
Zwłaszcza ty, co o Pana o cnotę nie dbają,
Jedno sie tak, by błędni, po światu tułają".
Rzecze potym młodzieniec: "Ach moj miły panie,
Toć na mie barzo trudne przyszło rozeznanie.
Ten, co o tym nie myśli, ani go chuć wiedzie,
A wżdy czasem, ani wzwie, gdzie guzu dojedzie.
A drugi ni obaczy, gdzie go szczęście potka,
Że mu więc pełne kąty wszego dobra natka.
Jakom sie ja po ten czas już napatrzył tego,
Co było barzo dziwno u rozumu mego".
Powiedział Zoroastes: "On to oracz w dobie,
Coście tam moje dobro gdzieś dzielili sobie,
Albo on, co z konia spadł, albo panna ona,
Co jej oko wybiła marna wrona,
Albo ono dzieciątko, co na piasku grało,
A srogiego sie węża ni kąska nie bało,
Albo zając z sokołem, co wysoko bujał,
A ow też nieboraczek, co chartom nie ujał,
Wszytko to jakoś słyszał ty fata sprawiają,
Kiedy sie ty na niebie planety mieszają,
Iż jednemu przypadnie z czasem dobrotliwa,
A drugiemu z nieszczęściem na wszytkim złościwa,
Że i źwirzę i człowiek snadnie w ten czas zginie,
Niżli ona furyja z powietrza ominie.
A wszak to ci widają, co w łowiech bywają,
Iż rozne w sobie czasy ty przypadki mają.
Czasem być i "zdechł" trąbił i pędził do sieci,
Powrozy sie padają jako słabe nici.
Albo ony źwirzęta, jako ine bydło,
Bieżą by wściekle na zad, albo precz na skrzydło.
Tak iż druga godzina tak łaskawie słynie,
Że ni źwirzę, ni człowiek nigdy w nię nie zginie.
A czasem sieć przebiwszy jelonek ubogi,
Uwiąźnie więc w szelinie leda gdzie za rogi.
A takież więc i człowiek, gdy sie nie nadziewa,
Wpadnie wieczor na deszczkę, choć po ranu śpiewa.
Wiem, żeć to dziwnej będzie, iż czasem dobrego
Marna potka przygoda, a onego złego,
Na wszem pieści fortuna, wszytko mu przypada,
A jako jedno sam chce, wszędy szczęściem włada.
To już więc tam przypadną sądy pańskie z nieba;
Bowiem ten pilno patrzy w każdy kąt, gdzie trzeba.
Gdy już kto przyrodzenie gwałtem złomi w sobie
A nie da tym przypadkom rozkazować sobie,
Iż nie idzie gdzie biją, nie płynie na wodę,
Ale serce nasadził z uporem na szkodę,
Albo na płacz bliźniego, albo na gniew pański,
Wiedzie go ustawicznie on upor szatański.
Tu patrzy zawżdy pilnie Pan sumnienia jego,
O czym mu sie myśli para, nędznika marnego.
A jeśli co nad wolą jego w czym wykroczył,
Nie jest to tak Pan srogi, aby ji wnet stłoczył.
Czeka, aby sie uznał a żałował tego,
Iż marnie obraził Pana tak dobrego.
A jeśliże nic nie dba o twardo w tym leży,
Już też on ma swą strzelbę, co na takie mierzy.
A jeśli go ugodzi, już go mieć chce sobie,
Z łaską karząc, gdy z żalu nędznik sie w łeb skrobie.
A gdy też kogo długo w swowolnościach pieści,
Temu pewnie leda gdzie tak zginąć bez wieści.
Ani wzwie, gdy przypadnie nań, by sokoł z gory;
A pewnie być gradowi, chociaj nie masz chmury.
A tak da-ć on wszytkiego dosyć, chociaj złemu,
Aby, iż go wyznawa, tym zapłacił jemu.
Ale iż wedle wolej jego nic nie chodzi,
Patrzże gdy go, kijcem, ni sam wzwie ugodzi.
Ano masz faraona; ano masz Saula,
Ktory go odstąpiwszy szedł sie radzić djabła.
Choć w rozkoszach po myśli długi czas bujali,
Ale marnie w godzinie oba gardło dali.
Patrzajże zasię, dobrym co sie złego działo,
Zaż masz o tym historyj albo pisma mało.
Patrz, co sie działo z Jopem, albo z Tobijaszem,
Albo, co w rybie pływał, z ubogim Jonaszem.
Tu nie mnimaj by-ć sie im to z przypadku działo;
Wszytkoć to ono bostwo dziwnie sprawowało.
Jopa tego doświadczał w uprzejmej stałości,
Aby z niego i ini brali przykładności.
Tobijasza jaskołka kiedy oślepiła,
Chciał, aby sie moc jego nad nim objawiła,
Aby z niego pociechę potym drudzy brali,
Iż sie ci nie mylili, co jemu dufali.
Także też i Jonasza kazał w morze wrzucić,
Ktory przed jego wolą chciał w cudzy kraj uciec,
Aby potym i drudzy bezpieczni nie byli,
A jego świętej wolej sie nie przeciwili.
Powiedano o jednym, iż gdy był na puszczy,
Bojąc sie barziej zgrzeszyć w ludzkiej marnej tłuszczy,
Przypadł cztąc na on wierszyk Dawida świętego,
Iż dziwny Pan i dziwne na wszem sądy jego.
I myślił sobie wszytko, co to są za sądy
I co w nich za sprawy, co za dziwne rządy.
Ukazał mu sie anjoł w człowieczej postawie,
Mowiąc mu, iż ja z tego wywiodę cie prawie.
I przywiodł go na skałę, gdzie pustelnik siedział,
Już od barzo wiele lat o świecie nie wiedział.
Zepchnął go z onej skały, aż sie w kęsy spadał;
A on też zasię drugi barzo k lasu składał.
Powiedział potym anjoł: "A czemuż uciekasz,
Chceszli lepiej rozumieć, przecz dalej nie czekasz".
I przyszli do jednej wsi, a w niej dwa panowie:
W jednym dworze dobry człek, a w drugim łotrowie.
Zstąpili do dobrego; by im wnet barzo rad;
Jako prze wdzięczne goście, dał im czysty obiad.
Koflik srebrny nadobny przed nimi postawił
I co mogł z swej ochoty, to przed nim zjawił.
Miał jednego synaczka, co im k stolu służył,
Ale z wielkim kłopotem potym tego użył.
Bo kiedy szli od niego, anjoł czaszę onę
Zatknął sobie w zanadra aż na drugą stronę.
Dziecię je prowadziło przez mostek wysoki,
Pod ktorym był okrutnie barzo wir głęboki.
Wziąwszy go na wirzch głowy i z mostu go zepchnął,
Tamże marnie utonął, namniej nie odetchnął.
Pustelnik potym w nogę; widzi, iż nie śmieszno,
Bo przed onymi sądy barzo go już teszno.
Rzecze mu potym anjoł: "Jeszcze poczkaj mało,
Abyć sie więcej sądow Pańskich okazało".
Przyszli potym do dwora do onego złego;
Kazał je wnet psy wyszczwać od domu swojego.
Potkali jego sługę; on jedzie do dwora;
Dał mu anjoł on koflik, co ji ukradł wczora.
Powiedział, żechmy to tu naleźli na drodze,
Musi być twego pana, daj paniej niebodze.
Aby potym i czeladź nie miała kłopotu;
Abowiem to leżało u wrot podle płotu".
On pustelnik już zgłupiał; już mu barzo dziwno,
Iż wszytko rozumowi dalej sie sprzeciwno.
Pogląda to tam, to sam, we łbie mu sie kręci:
Wisiałby o to drugi, co działają swięci.
Powiedział potym anjoł: "A wszakeś wiedzieć chciał,
Jak by Pan swoje sądy rozliczne sprawował.
On pustelnik, co siedział na onej złej skale,
Ten prawie święty żywot by wykonał cale.
Siedział patrząc na miasto, gdzie sie by urodził,
By pożegnał rodzinę, na to z myślą godził.
Pan nie chcąc mu poczytać na liczbie niczego,
Kazał go tu przed czasem złożyć z świata tego,
A on prosto z tego ślachetnego gniazda
W niewinności zaświecił przed nim jako gwiazda.
Ten dobry człek, gdzie-ś to był na dobrej biesiedzie,
Co nas jego synaczek prowadził po obiedzie,
Iście u Pana na wszem był na dobrej pieczy;
Potym począł wdawać sie już w niesłuszne rzeczy:
Dla onego synaczka już skąpie nabywał,
I wiele niepobożnych w tym rzeczy używał.
Kofliczek ten, w ktorym sie też kochał osobnie,
Przekażał mu, iż modlitw onych swych swobodnie,
Już więc nie tak bezpiecznie myśląc o nim, mawiał;
By mu go kto nie ukradł, wszytko sie obawiał.
A tak Pan sądem swoim kazał inak rządzić,
Aby sie na przyszły czas nie miał ocz z nim sądzić.
Dzieciątko w niewinności kazał posłać sobie
A ten sie nieboraczek, chociaj w łeb zaskrobie,
Lecz sie potym uznawszy, już żadnej przekazy
Nie będzie do sumnienia miał, ni żadnej zmazy.
A ten coś go to widział na wszem niedobrego,
Ale iż ucześnik był imienia Pańskiego,
Kazał mu tu tym kęsem do czasu nagrodzić;
Potym, nie wiem, jako sie będzie z nim obchodzić.
A tak już idź do miejsca, więcej sie nie pytaj,
Jakie są sądy Pańskiej; radszej łaski chwytaj.
Bowiem sie żadny rozum z tego nie wybłądzi,
Jako Pan w swej możności dziwno wszytko sądzi.
A tak i ty to obacz, co sie o tym pytasz,
Iż sie w swoim wątpieniu prawie brzegu chwytasz.
Ale radzęć przypchni sie do gruntu prawego
A poznaj dziwne sprawy tego Boga swego".
Powiedział mu młodzieniec: "Ach moj miły panie,
Wszytko to barzo trudno na me rozeznanie.
Ale żeś był wspomionął Saula z faraonem,
Mnie sie zda, iż to trudno było przyszło onym,
Aby sie w swych omyłkach co obaczyć mieli,
Gdyż od pana żadnego ratunku nie mieli.
Łacnoć było Jopowi, łacno Jonaszowi;
Gdy nad kim Pańska ręka, wszytkiego sie dowie!
Trudniejsza faraona rzecz była nędznego,
Gdy sie nie mogł obaczyś, ani Pana swego.
A takież i on Saul co był w rozpacz przyszedł,
Że i od czarownice wnet nieborak wyszedł,
Coż gdy k temu przyć nie mogł, aby sie obaczył;
Tak go już Pan podobno był zatwardzić raczył.
Dawid zasię, gdy zgrzeszył, tedy sie wnet uznał;
Podobno sam Pan serce już jego sprawował.
A tak trudna to jest rzecz; kiedy on nie raczy,
Podobno sie żaden z nas nigdy nie obaczy".
Powiedział Zoroastes: "To trudna kwestyja,
Ktorą mi tu zdała ta młoda bestyja.
A teżem ja nie czytał żydowskiego pisma
A dawno mi z pamięci już też ta rzecz wyszła.
Powiedz mu, miły Tales, co ty w tym rozumiesz,
Bowiem też o tych rzeczach lepiej mowić umiesz".
Rzekł Tales: "I nam ci to też wiedzieć nie wadzi,
Aczci sie ludzie barzo unoszą w tym radzi
A mało ich na świcie, co sie w tym zgodzili,
Chociaj w głębokie gadki o tym zachodzili;
Ale ja tak rozumiem, gdy Pan Bog człowieka
Raczył pirwszego stworzyć za starego wieka,
Ślachetną mu naturę dał by anjołowi,
Że był na wszem podobien barzo k rozumowi.
A wiele w nim kstałtow swoich był okazał,
Bo mu nieśmiertelność z niewinnością przydał.
Dał wolą do dobrego, dał też i do złego;
Patrzże, co uczyniło przyrodzenie jego:
Bo gdy mu poruczył raj na opiekę jego,
Jednoż mu był zakazał drzeweczka jednego,
Aby wżdy był rozumiał, iże źle bez tego,
Gdy kto nie ma nas sobą jakiegoś zwirzchnego.
Djabeł iż miał do niego już słuszne przyczyny,
Bo gdzie on spadł, tam już miał posadzon być iny,
Zaźrząc mu miejsca swego, wnet sie oń pokusił,
Iż miał być rownym Bogu, pewnie mu tak tuszył.
Gdyby jabłka skosztował, co mu zakazano,
Do ktorego ty mocy takie było wlano,
Iż miał znać złe i dobre, wiedzieć przyszłe rzeczy;
A on nędznik tej zdrady nie miał nic na pieczy.
Patrzaj że więc tu pilno, iż tu w pośrzodku stał,
Miedzy złym, miedzy dobrym a wolną myśl w tym miał.
Uchylił sie do złego, tam wnet dobre stracił,
Jako to potym drogo wszyscy wiemy płacił.
Także ten jad już jest wlan do narodu jego,
I zawżdy więcej ciągnie każdego do złego.
A rozum on zgwałcony i z niewolną duszą,
Już więc marnemu ciału wiele służyć muszą".
Rzecze potym młodzieniec: "Alem ja tak słychał,
Iż on ubogi Jadam trudno w tym wytrwać miał,
Kiedy nie był już w tym nic ratowan od Boga,
Przeto mu sie zmieszała we łbie ona trwoga.
Bo mogł był Bog odmienić jego przyrodzenie,
A gdyby chciał, na lepsze przywieść go baczenie.
Mogł też był i czartowi nie dopuszczać tego,
Ale był tak nie trwożył człeka niewinnego".
Powiedział mu filozof: "Każdy z nas ten Jadam
A każdy w tych pokusach, ile ich jedno znam,
Każdemu ta jabłonka podle drogi wadzi,
A wszyscy tych jabłuszek kosztujemy radzi.
Ale wszakeś już słyszał, jako Jadam stworzon,
Nie inaczej by anjoł, lecz od czarta zborzon.
Nie była mu, jako nam, zamkniona swawola,
Za jego grzech przypadła na nas ta niewola,
Iż my sami z swej mocy możemy do złego,
A bez Pana nie można nic czynić dobrego.
Aż Pan kogo pociągnie a przywiedzie k temu,
Toż snadnie przydzie każdy ku baczeniu swemu.
Ale kogo opuści, już by błazen chodzi,
A do słusznej już sprawy nigdy nie ugodzi.
A tak gdyż tak rozumiesz, iż nikt o swej mocy
Nie może nic dobrego bez Boskiej pomocy,
A coż zasię z tym rzeczesz, gdy wiesz, iż źle może,
To tu na cię trudniejsza, nędzniku nieboże.
Jadam wiedział od Pana, iż nad wolą jego
Jeśli że co uczyni, dojdzie wszego złego.
Już tu miał straż nad sobą i upominanie,
Gdyż nań zawżdy wołało ono zakazanie.
To już wiesz, iż nie była na złe Pańska wola,
Lecz nędznika zawiodła wszeteczna swawola.
Słyszałeś o Mojżeszu, gdy ludziom oddawał
Pańską wolą, tedy im to na wolą dawał
Mowiąc: "Kładę przed oczy wam ogień i wodę,
Idzcież, wierę, już potym z czym chcecie na zgodę".
A tak wiedz i mnie sie zda, iż tą naszą wolą
Mocnie sie przyrodzenie ciągnie na swawolą.
A to jest w naszej woli udać sie do złego,
A bez pańskiej nie możem nigdy do dobrego.
Bo przeto cie rozumem Pan podeprzeć raczył,
Abyś słusznie co dobrze i co źle obaczył,
A nie chylił sie gdzie źle, snadnie do dobrego
Już cie Pan więc dowiedzie z miłosierdzia swego.
Tedyś byś lepak tak rzekł: "Czemuż mie opuszcza,
A iż mie na swą wolą do złego dopuszcza?
A gdyż sobie nie mogę sam pomoc do tego,
Tedy on jest przyczyńcą upadku mojego.
Zwłaszcza żeś tu przypomniał Jadama onego;
Czemu go Pan nie przestrzegł od upadku jego?"
Źle byś o tym rozumiał, gdyż Pan nie chce tego,
Aby o śmierć przyprawił kogo namniejszego.
Gdyż Jadama i wszytki nas przestrzega z tego,
Abychmy myśli swoich wsciągali od złego.
Już nie on krzyw, ale ty, iż nie słuchasz rady
A ciągniesz uporną myśl do fałszywej zdrady,
Zwłaszcza gdy cie rozumem tak pięknie ozdobił,
Prawie jako świętego na wszytkim sposobił.
Bo patrzaj, iż źwirzęta rozmysłu nie mają,
A co źle, a co dobrze mało o to dbają.
Ale iż ty rozumiesz, już co jest gorszego,
A czemuż sie swowolnie pociągasz do tego?
Patrz, kiedy cie gniew ruszy i wola do tego,
Aby szedł a krew roźlała człeka niewinnego,
Już cie ony dekreta i płanety ony
Wiodą z uporną myślą na wszeteczne strony.
Pan zasię głośno woła w przykazaniu swoim,
Abyś nie był morderzem nad bliźnim, nad twoim,
Zwłaszcza kiedyć rozum dał, aby sie im rządził
A z swoim przyrodzeniem zawżdy sie im sądził.
A coż ty masz uczynić, gdy w tym śrzodku stoisz?
Rozumiem, iż w tym sobie na dwoję myśli broisz.
Jużci wolno do złego, k dobremu nie możesz;
Ale patrzaj w tej burdzie, czym sie wspomoc możesz.
Stań mocno na tej miedzy a nie zstępuj z drogi,
Ażci w myśl przeminą ony marne trwogi.
Uciecz sie do rozumu a nie kwap sie marnie,
Gdyż widzisz, iż twa zła myśl do złego sie garnie.
Bo gdy k złemu nie pojdziesz, już Pan znajdzie drogę,
Żeć w myśli uspokoi onę marną trwogę.
Wnet ci ścieżki ukaże, kędy ić k lepszemu
A będzie przewodnikiem wnet sumnieniu twemu.
Ale jeśli sie udasz za uporną myślą,
Już z piekła przewodnicy wszytkęć drogę skryślą.
Bo cie już Pan od złego prowadzić nie będzie,
Już więc djabeł nad tobą swoję piosnkę gędzie.
Już do ich osiadłości barzo snadnie łuczysz;
A potym sie ostatka tam od nich douczysz.
A coż ci Pan będzie krzyw? Sameś krzyw nieboże,
Żeś sie udał na lewo, tam gdzie sie źle porze.
Gdyż to było w twej woli udać sie do złego;
Już był stanąć mocno, nie chodzić do tego.
Gdyż Pan na żądnej pieczy nie ma złościwego,
A jeszcze go precz popchnie za rozmysłem jego.
Ale gdy, jakom ci rzekł, mocno w śrzodku staniesz,
Już rady i obrony snadnie więc dostaniesz,
Już więc nad tobą stanie wnet Pańska opieka,
Że cie jako źrzenice będzie strzegł od wieka.
Już czart, jako związany, nie będzie miał mocy,
Nie pokusi sie o cie ni we dnie, ni w nocy.
Lecz gdy w upornej myśli jako ine bydło
Będziesz chodził, wnet pewnie wpadniesz w jego sidło.
Bo pewnie mu dostanie wnet nad tobą rzeczy,
Gdy Pan o cie nic nie dba, ani ma na pieczy.
Bo acz on i o dobre bezpiecznie sie kusi,
Lecz gdy nie chcą ku złemu, marnie odpaść musi.
Przypomniałeś Saula, iż sie uznać nie mogł,
A Dawida, iż snadnie Pan go zasię wspomogł.
Patrz, iż Saul, zgrzeszywszy przedsię szedł do złego:
Też był na wszem opuszczon od Pana onego.
Dawid nędzny, upadszy, stanął w śrzodku mocno,
Co mu było k lepszemu już barzo pomocno.
Obaczył, iż już nigdy bez Pańskiej pomocy
Nie mogł dalej postępić w dobre o swej mocy.
Ale iż też do złego zamknął drogę sobie,
Już też potym nieborak lepiej tuszył sobie.
Woła "Nawroć mie Panie! Nawrocić sie muszę,
A o złe już sie dalej więcej nie pokuszę".
A gdyby był z Saulem przedsię szedł do złego,
Nigdy by był nie przyszedł do uznania tego.
Przestrzegał ci też prorok Saula od złego;
A wżdy przedsię nie przestał umysłu swojego.
A Pan go też odstąpił już jako błędnego,
Także go djabeł sidlił jako więźnia swego.
Patrzaj, kiedy on Jozef przyszedł za pokusy
A wierz mi, iż rzadki w tych, kto zbłądzić nie musi.
Stanął wnet mocno z myślą, a nie szedł do złego
A to było na ten czas iście w woli jego.
Patrzajże jako mu Pan wnet ukazał drogę,
Iż mu pewnie sowito stało za tę trwogę,
Że go już swą możnością potym na wszem rządził,
Kiedy w przodku, w złej myśli od niego nie zbłądził,
Gdy źle było uczynić tam na woli jego,
Ale iż mocno stanął a nie szedł do tego.
Patrzaj gdy też Zuzanna nie chciała do złego,
Choć ją dziwnie potwarce ciągnęli do tego.
Patrzże, jako Zuzannie wyszło to na potym,
Tak jako historyja szerzej świadczy o tym.
A onych upornikow, iż zła myśl została,
Już im wszytkiego złego potym dokonała.
A toć jest moje zdanie, iż wola do złego
Zawżdy jest w naszej mocy, Pańska do dobrego.
A kto w tym śrzodku mocno zostanie w stałości,
Iż swej myśli nie da zwieść na uporne złości,
Wnet Pan snadnie zawżdy go pociągnie do tego,
Że najdzie słuszną drogę wszędy do dobrego,
Że w jego potym łasce zawżdy będzie pływał,
A będzie strzegł, by nigdy tam gdzie źle, nie bywał.
Ale kto na złe drogi już więc myśl swą uda,
Wierę, już tam nadzieja bywa barzo chuda,
Już marnego w swych sprawach miewa przewodnika,
Co go snadnie uwikle prostego nędznika.
Acz-eś i to wspominął, przecz go Pan nie karze,
Iż ty marnie tak zwodzi nędzne lichotarze;
Ale wszakeś już słyszał, iż jedno tam miewa
Nad tym władzą, kto jego zawżdy piosnkę śpiewa.
A jego ścieżką chodzi a po jego woli,
Już on tego, kiedy chce, jako błazna goli.
Ale kto tam nie idzie, a w pośrzodku stanie,
Już snadnie w sobie znajdzie każde rozeznanie,
Iż mu sie ku dobremu wnet okaże droga,
Ktora wiedzie i do cnot i prawie do Boga.
Bo to jest jako probierz u Pana naszego,
A by nie jego figle, nie znać by żadnego,
Kto wiernie, kto niewiernie z Panem sie obchodzi;
Lecz on, jako kot na mysz, na każdego godzi.
A tak iż sie w tym drudzy sprawują niedbale,
Też nie zawżdy rzeczy ich prawie idą cale,
Gdy sie z swemi myślami po światu błąkają,
A co rozum, a co Bog, mało o to dbają.
Już ono fatum jego, co z czasem przypadnie,
Tak jako błędne źwirzę, ugodzi go snadnie.
Albo czart, za złość jego kiedy Pan opuści,
Snadnie nań swoją strzelbę, jako chce, wypuści,
Iż nań z czasem przypada już i to i owo;
A nie zawżdy drugiemu bywa to więc zdrowo.
Idzie jeden śpiewając, cegła z gory spadnie,
Albo gdzie w doł upadszy, złomi nogę snadnie.
Albo jedzie przez wodę, most sie pod nim złomi;
Alić już nurkiem chodzi, alić nasz pan w toni.
A coż sie kolwiek trafi tu nam sprzeciwnego,
To Boga winujemy i ty sprawy jego.
A on, iż jest tak dobry, nie pragnie niczego,
Aby sie co na świecie działo sprzeciwnego.
Ale iż sie ty tułasz jako błędne bydło,
Także tez snadnie wpadniesz, ni sam wzwiesz, gdzie w sidło.
Aby też to z przypadkow Boskich tak być miało,
Już by sie też żądnemu dobrym być nie chciało.
A prawie by myśl nasza niewolnicą była,
Ani nacz by dobrego już sie nie godziła.
Już by nic po rozumie, po bojaźni Bożej,
Już by sie nam na wszytkim nie mogło zstać gorzej.
Bo niechaj nikt nie mowi, by nie miał wolności
Ić kiedy chce upornie na niesłuszne złości.
Ale już to nie wolność, lecz sroga niewola,
Kogo już opanuje ta marna swawola.
Już nie masz nic sprosnego, o co sie nie kusi,
Gdy go tu wszeteczeństwo tak swowolnie ruszy.
Już więc wszytki trudności za tą sprawą marną
Ze wszech stron za nędznikiem, by pczoły nie garną.
Już za nim burdy, trwogi, rozliczne przygody,
Już zawsze na guz jedzie by na ine gody.
Bo cokolwiek pod niebem na dole widzimy,
To jest wszytko odmienne, o tym wszyscy wiemy.
Anić tu jest ba świecie żadna rzecz tak trwała,
Aby sie z czasem marnie kiedy nie spadała.
Tu starość kazi ciała, zimna i gorąca,
Że więc czasem przypali aż i do boląca.
Praca, trudność, frasunki, niemocy i śmierci,
To sie tu z nas każdemu przed oczyma wierci.
A kto by sie przypatrzył takiej odmienności,
Jako świat wszędy pełen marnych przypadłości,
To wszytko niebo rządzi a płanety jego,
Bo im moc ta nadana od Pana samego.
Ale jeśli to wszytko w takiej mocy sprawił,
Wierz mi, żeć sobie więtszą na wszytkim zostawił.
Bo to wiernym prorocy jaśnie powiedali,
By sie strachow niebieskich nigdy nie lękali.
Gdyż słońce, miesiąc, gwiazdy, wszytko w jego mocy
A nigdy nad wiernymi nie miewają mocy.
A jeśliże ktoremu co kiedy przypadnie,
To zawżdy w prędką radość odmieni sie snadnie,
Jako sie to i wyszszej mało wspominało,
Iż sie już to na wielu zacnych okazało".
Rzekł młodzieniec: "Wżdy przedsię płanety mocy mają,
Gdyż owi praktykarze czasy powiedają
O niemocach, o śmierciach, o pewnych przygodach,
O kłopociech, o walkach i o prędkich szkodach".
Powiedział potym Tales: "Wszakem ci powiedał,
Iż Bog słońcu z miesiącem i płanetom moc dał.
Ale jakożkolwiek to w swej możności sprawił,
Tedy wżdy sobie więtszą nad wszytkim zostawił.
Pomnisz, gdy Ezechijel krol był w swej niemocy,
Że sie w nim targały prawie wszytki mocy,
Uciekł sie wnet do Pana z płaczem żałobliwym,
By sie nad nim zmiłował, nędznikiem troskliwym.
Posłał Pan wnet proroka, aby mu powiedział,
Iże mu piętnaście lat jeszcze czasu przydał.
Dał mu znak na zegarze, aby sie ukrocił,
Iż słońce dziewięć godzin Pan na wspak obrocił.
Ano też o Jozue, kiedy bitwa była,
Caluczką noc słoneczna światłość mu świeciła,
A tak jako on Dawid z dawna prorokuje,
Iż kto sie boi Boga, niebo opanuje.
Już mu żadna płaneta nigdy nie zaszkodzi,
Już sobie w bezpieczeństwie jako anjoł chodzi.
A tak to jest prawie pan, kogo rozum rządzi,
Iż tu nigdy od cnych spraw ni w czym nie zabłądzi.
Kto sie dzierży cnej cnoty, wiary a stałości,
Ten zawżdy pewnie chodzi w Pańskiej opatrzności,
A gdy tacy na świecie tu by wszytko byli,
Już by jako anjeli prawie na wszem żyli.
Już by sądy ustały, burdy by ustały,
A ony złote lata prawie by nastały.
Gdyby wszyscy powinną cnotę miłowali,
Miecze by na lemiesze wszyscy pokowali.
Ale coż, gdy ten rozum jest taki uciśniony,
Że tak leży porażon prawie bez obrony.
Ścisnęła go natura z inemi przypadki,
Ktorzy jej wszeteczności są jawnymi świadki.
Swiadczy pycha i zazdrość, nadęte łakomstwo,
Fałsz, zdrada, gniew, strach, żałość i marne pochlebstwo.
Jako nadobny płomień, gdy sie dymem dusi,
Tak ci szkodzą rycerze rozumu i duszy.
A wierz mi, gdy nędzną myśl ci wszyscy oskoczą,
Już rozum, bojaźń Bożą k ziemi wnet potłoczą.
A tak gdy sie ty koła wczas nie zahamują,
Uźrzysz, jako nędznikiem potym zakierują.
Bo kiedy sie z pirwotku rozum da w niewolą,
Już złościwym przypadkom zawżdy szydła golą.
Bo patrz, gdy wielki kamień z gory sie obali,
Już więc mocną drzewinę i z korzenia wali.
Albo z ognia z pirwotku, jeśli wczas nie gasisz,
Wierz mi, kiedy moc weźmie, barziej sie przestraszysz.
Takież i ty przypadki, gdy obaczysz w sobie,
Radzęć, wczas je zatłumiaj, boć zawadzą tobie.
Bo patrz, kiedy pijany bez rozumu chodzi,
Ani sam wzwie, by bydlę, kiedy nacz ugodzi.
Toż rozumiej o trzeźwym, gdy odstąpi tego,
Iż nie ma na baczności rozumu świętego,
Już też jako pijany z myślami sie tacza,
A z swojej powinności na wszytkim wykracza,
Ale byś był namędrszy, byś był i anjołem,
Przedsię bez Pańskiej łaski, zawżdy będziesz wołem.
A to naprostsza droga do tej łaski jego,
Abyś myśli nie puszczał swowolnie do złego.
Już cie on do ostatka snadnie doprowadzi,
Żeć sie o namniejszy pień koło nie zawadzi".
Rzekł młodzieniec: "Już baczę, iż rozumną duszę,
Na więtszej Pan pieczy ma, to tak zeznać muszę,
Ktora sie w swej baczności rozumem sprawuje,
Od złego sie odwodząc, w lepsze postępuje.
A na ty swowolniki, co w upornej złości
Leżą jako źwirzęta, nie ma nic baczności.
Gdyż powiedasz, iż wolno każdemu do złego,
A kto nie chce, Pan snadnie odwiedzie od tego.
Ale nędzne źwirzątko a ptaszek ubogi,
Ale drzewko zielone stojąc podle drogi,
Toć to nigdy nie zgrzeszy, bo nie ma rozumu,
A wżdy czasem upadnie od lekkiego szumu,
Albo piorun rozbije, albo sie przełomi;
Takież kiedy niewinne wilk owieczki goni,
Albo kiedy źwirzątko bieżąc w śidło wpadnie,
Albo niewinny ptaszek ułowi sie snadnie;
Takżeć i dobrzy ludzie tyż przypadki mają,
Iż na nie dziwne czasy często przypadają:
Jeden żałością płacze, a drugi sie śmieje,
A trzeci poskakuje, czwarty leżąc mdleje.
Drudzy w nędzy żałosnej aż do śmierci trwają,
Drugim darmo rozkoszy zewsząd przypadają.
Rozumiem, że to czasem z mocy nieba tego,
Boby wiele na Boga doględać wszytkiego".
Powiedział mu filozof: "Dobrześ wyrozumiał,
I ja bych był tu o tym dobrze mowić umiał,
Bo Bog jest tak można myśl, że go nic nie ruszy,
Lecz on przedsię zawżdy wie tu o każdej duszy.
Acz u niego tu wszyscy jako błazenkowie,
A zarowno ubodzy jako i krolowie.
Pośmiewa sie on patrząc tu na ty kuglarstwa,
Patrząc, jako kto pilen swojego włodarstwa.
Ale aby miał w ręku prawie stany wszytki,
Rozpuścił też niemało miedzy urzędniki.
A zwłaszcza, jakoś słyszał, co oń nic nie dbają,
Pewnie na małej pieczy u niego bywają.
Albo źwirzątka, ptacy – jakoś tu wspominał –
I drzewina przy drodze, teżeś przypominał.
I coż by to był za Pan, by sie tym miał parać,
Jako sądzić niedźwiedzia, jako wilka karać?
Bo temu gdy czas przydzie, ułowi sie snadnie,
I wilk ani obaczy, kiedy w jamę wpadnie.
A przedsię wszytko idzie z opatrzności jego,
Gdyż są na to stworzone płanety od niego.
A wedle sprawy jego a onych dekretow,
Już idą wszytki rzeczy, wydanych od wiekow.
Takżeć i ty przypadki po narodziech roznych,
Wiele by nań parać sie o ich sprawach prożnych.
Ale tak, jakoś słyszał, iż płanetom moc dał,
A sam jedno tym burdam aby sie dziwował,
Ci też jedno nad tymi tą mocą władają,
Ktorzy Pana na pieczy z rozumem nie mają.
O tych on tez mało wie, a mało ich baczy,
Już wierę, niech sie rządzi już tam, jako raczy.
Też wiesz jako powietrze jest onymi duchy
Tak mocnie osadzono, co zową złyduchy.
Ci też, wierz mi, swych figlow nie zmieszkają broić,
A rozliczne umieją ty błazenki stroić,
Ktorzy chodzą pustopas, a do ich obory
Bywa zimie i lecie zawżdy obłow spory.
Najdziesz tam i mądrego pewnie w tej gromadzie,
Co sie z świętym rozumem obchodził na zdradzie.
Nie pomoże mu rozum, gdy ji wspak obracał,
Nie tam, gdzie przysłuszało, lecz gdzie miękcej macał.
Gdyż ji Pan na to daje, aby słuszne rzeczy
A co jest przystojnego miał każdy na pieczy.
Ma-ć też więc rozum sędzia, kiedy sądzi roki,
A wżdy czasem dekreta piszą pod obłoki
Miasto sprawiedliwości, gdy łupi jednego;
A czegoż nam przybyło z tej mądrości jego?
Bo djabeł swego pilen, gdy sie jego miele,
A nie czeka żadnemu do drugiej niedziele.
A gdy ten wielki hetman, co tak światem toczy,
Z dopuszczenia Pańskiego proporce roztoczy,
Jakoż już ma przywilej, gdyż Pan o ty nie dba,
Co tak chodzą pustopas, a żadny go nie zna,
To już jego rotmistrze idą gonionego,
A nigdy nic nie sprawi żaden nic dobrego.
To już odą, każdy w swą, dobrzy towarzysze;
Zdrajca sie pośmiewając na kominie pisze,
Ktory na kopieniczym, a ktory na szwabie,
Kto też pieszo harcuje – witaj panie drabie!
A gdy jako Tatarzyn zagodny rozpuści
A korzyści każdemu po woli dopuści,
To uźrzysz, ona rota rosypie sie wszędzie;
On skacze pokrzykając: niech nasze znać będzie!
Wszak widasz pospolicie, gdy sie ludzie broją,
Zwłaszcza w marnym szaleństwie, jakie dziwy stroją.
Bo to jego kochanie z takimi być wszędzie,
Bo on z tym naweselszy, kto mu k woli będzie.
Abowiem mu do onych barzo trudna droga,
Co sie dzierżą rozumu, a boją sie Boga.
Ale gdzie mu po myśli, to on tam w tej zgrai
A jako lis na kury pod strzechą sie tai
A pilnie tego strzeże, aby go nie znali,
Bo pewnie by od onych swych figlow przestali.
Bo i złodziej, by szedł kraść, a uźrzał tam kata,
Wierę by sie podobni przelękł pana brata.
Bo jakoś myśl truchleje, gdy oprawca stoi,
A temu więc nawięcej kto krzyw, iż sie boi.
A stąd co sie to więc zda, iż sie szczęście złemu;
Przypatrzże sie tu pilni przypadkowi temu,
Iż sie tu swowolnemu wszytko k myśli toczy,
A w ten czas niewinnego, gdzie może tam tłoczy,
Acz go Pan ze wszytkiego przedsię wydrze snadnie,
Że mu bez jego wolej włos z głowy nie spadnie.
Ale już mniej niżli tym musi mu sie zdarzać,
Bo już djabeł będzie swym wszytkiego przysparzać;
Przydzie złodziej do łotra, gdzie gorzałkę palą,
To już sobie obadwa swoje szczęście chwalą.
On wygrał na baryle, a ow też nie stracił;
Wnet tam o cudzej strawie łotr sie z łotrem zbracił.
Także żona nierządna, gdy jej zewsząd niosą,
Mnima, by jej to padło z nieba Bożą rosą;
Ano łotr z nierządnicą podzielą sie snadnie:
Owa gdzie co wyłudzi, a ow też ukradnie.
Sędzia liczy pamiętne, a prokurator siedzi
Cicho, jako barnadyn słuchając spowiedzi.
Oględując talary, pyta: "Co dasz za to";
Podobno z Rzyma przyniosł miłościwe lato.
A nędzniczek ubogi stojąc przed nim piszczy,
Pytając: "Co dać, to dać, jedno mi dozyszczy".
Tobie sie zda, że im to za szczęściem przypada;
Ano wierz mi, iż ten mistrz rozkosznie tym włada.
Tak prawie jako w kregle igra imi sobie,
Iż jeden poskakuje, drugi sie w łeb skrobie.
A tak, kiedy na świecie złościwi panują,
Tedy srogość a pychę marną okazują.
Kiedy w kościele Pańskim nierządni osłowie,
Albo nad jego trzodą drapieżni wilkowie,
Ktorzy niebo i Boga leda zacz by dali,
Aby jedno swym figlom na wszem dokładali,
Tedy sie im po myśli wszytko zdarzyć będzie,
Lecz nacz potym wynidzie, osławi sie wszędzie.
Patrzże, w nocy jednemu ano skrzynię łupią,
A drugie też odarto, co jeździli z kupią;
Tu oni swowolnicy jako wilcy tyją,
A oni niebożątka, narzekając, wyją.
Skaczą, huczą pijani, a złośnica ona
Daleko w więtszej wadze, niż poczciwa żona.
Oni zasię poczciwi z daleka sie śmieją,
Iż tak zacni panowie nadobnie szaleją.
A djabeł miedzy nimi z alabartem kroczy,
Szykując ony hafty, gdzie chce, imi toczy.
A stąd bywa uciśnion dobry ode złego,
A stąd sie temu szczęści, iż dłazi owego.
Ale na co owemu, a na co też temu
Ty więc figle wychodzą panu łaskawemu?
Wszak to prawie na oko częściuchno widamy,
Bochmy sobie sąsiedzi, a dobrze sie znamy.
Ale gdy sie przypatrzysz tu tej roznej sprawie,
Snadnie możesz obaczyć, gdzie jest światło prawie.
Popatrzaj na onego, coć sie szczęśliwym zda,
Iż przypadki na świecie po swej myśli miewa.
Patrzaj, z jaką rozkoszą tu używa tego,
Kiedy byś sie przypatrzył wszytkim sprawam jego.
Zaż on ma gdy wolny czas, zaż wolną godzinę?
Acz ich wszytki przypadki z żałością ominę,
Gdyż pełne uszy o tym i oczy widają,
Co więc tacy panowie za rozkoszy mają.
Bowiem żadny niewolnik nędzniejszy na świecie
Nie może być, jedno ten, kto sie tym zaplecie.
A gdzie sroższe więzienie, jedno gdy w niewoli
U djabła jest, już więc w tej wieży głowa boli.
A ony przypadłości, marnie nazbierane,
Rozlecą sie, ni sam wzwie, na rozliczne pany.
A sam niebożąteczko ani wie, gdzie zginie,
Niż go ta krotochwila szalona ominie.
A zawżdy więc w tej burdzie musi przypaść trwoga;
To już wnet narzekają nędznicy na Boga.
Ano już sie dawno Bog z nich każdego zaprzał,
A sądem sprawiedliwym dekret na wszytki dał.
Bo gdy jeden w tej burdzie zabije drugiego,
Patrzże, tu nie poganisz dekretu Pańskiego.
Bo ow już wziął zapłatę, jeśli w czym przewinił,
A ow też weźmie drugą, iż tak źle uczynił.
Złodziej, kiedy z przypadkiem okradnie drugiego,
Iż tego był źle nabył, już skarał onego.
A owego też zasię potym drugi skarze,
Gdy go pięknie uwiąże miastem na wsparze.
A trudno więc to mamy przypadkiem przyczytać,
Jeśli sie w tym rozumu prawie będziem chwytać.
Każdy sobie swowolnie ty przypadki jedna,
Iż o Boga, o rozum i o cnotę nie dba.
Bowiem acz z tych każdego z przyrodzenia swego
Pociągała natura do upadku złego,
Ale by sie rozumem byli sprawowali,
A na Pańskie dekreta też wżdy pamiętali.
Pewnie by był z nich każdy złomił przyrodzenie,
By był na przyszłe rzeczy miał baczenie.
A tak by każdy uszedł upadku przyszłego,
Ktory zawżdy przypada z dekretu Pańskiego,
Ktory za swowolnymi ustawicznie chodzi,
A żaden ni obaczy, kiedy go ugodzi.
Bo jako dawno słyszysz, natura każdego
Zawżdy jest przychylniejsza do wszytkiego złego.
A gdy jej kto popuści wędzidła wolnego,
Już go wnet za nos wodzi, jako więźnia swego.
Bo już grzech stąd przypada, gdzie marna swawola;
A barzo to rodzajna na wszytko zła rola.
A za grzechem co roście, już każdemu jawno,
Już żadnego nie minie pomsta nigdy pewno.
A tak prożno narzekać na szczęście, na Boga;
Z naszej własnej przypada przyczyny ta trwoga,
Iż nie chcemy miarkować w sobie przyrodzenia,
Na cnotę, ni na Boga nie mając baczenia.
A każdy więc narzeka: "O, by był Bog nie chciał,
Nigdy by ten przypadek pewnie sie był nie zstał".
Prawdać jest, Bog dopuścił, ale z twej przyczyny;
Jedno na swym sumnieniu poszukaj tej winy!
Byś sie był nie obracał w swych sprawach od złego,
Pewnie byś nie narzekał nic na Boga swego.
Bo patrz, jako sie na tym i sami mylimy,
Niewinnie czasem Boga i fata winimy.
Zda sie nam więc, kiedy co przydzie nietrefnego
Na owego, co go więc mamy za świętego –
A nie wiesz pod pokrywką, co sie w garncu kurzy,
Takież w onej postawie, co sie we łbie burzy.
Dziwno więc nam, gdy piorun na klasztor uderzy;
Ano więc i tam znajdzie, co niedobrze wierzy.
Azaż to wszytko święci, co chodzą w kapicy?
Dosyć też męczennikow najdzie i w piwnicy!
A gdy pilno poszukasz godzinę z wieczora,
Najdziesz i konfessora, czasem i przeora.
Patrzże, jeśli sie też co przytrefi wiernemu,
Wszędy mu to przypadnie zawżdy ku lepszemu.
Bo już tym jego cnotę Pan Bog poleruje,
A onej cnej stałości w nim jego probuje,
Pobudzając do cnoty, aby pamiętali,
Komu wiarę powinni, komu ślubowali.
Bo jako jest jaśniejszy zawżdy ogień w cieniu,
Takżeć cnota poczciwa w każdym uciśnieniu.
I złoto gdy sie w ogniu pięknie poleruje,
Tym zawżdy wdzięczniejszy glanc oczom ukazuje.
Takżeć też cnotliwemu nigdy nic nie wadzi,
Kiedy go niecnotliwi uciskają radzi.
Jest mu to jako syrop, gdy dadzą choremu,
Gorzki, ale do zdrowia wielka pomoc jemu.
A tak to jest pewna rzecz, iż nigdy wiernego
Nie może zafrasować umysłu stałego.
Bowiem to już pewnie wie, iż to czasu swego,
Wynidzie mu na wielkie pocieszenie jego.
A tak już taki żadny, co sie tak sprawuje,
Już ni krzywdy nie czuje, ani sie frasuje.
A coż mu mogą fata uczynić przykrego?
Rownie straszą, by kozy wilka kosmatego.
Widzisz rożne przypadki w zwyczaioch każdego:
Jednemu sie chce tego, drugiemu owego.
Jednemu wino zdrowe, drugiego zapali,
A przedsię przyrodzenie każdy swoje chwali.
Położ ty gdzie pod słońcem śnieg, lod, wosk a wodę,
Położże glinę, błoto, uźrzysz wnet niezgodę.
Owo wnet zatwardzieje, owo sie rozpłynie;
A tak każda natura swemi kstałty słynie.
Swowolnemu sie widzi, gdy nań co przypadnie,
Że ma z ciałem i z duszą już wnet zgi[n]nąć snadnie.
Wierny zasię w kłopocie narychlej sie śmieje,
Gdyż jest w każdym przypadku uprzejmej nadzieje,
Iż mu sie to nagrodzi a iże w radości
Wynidą mu bez chyby ony przypadłości.
A tak moj miły bracie, już więcej nie szalej,
A o tych Boskich sprawach nie pytaj sie dalej.
Gdyż jest tak dobrotliwa ta wielmożność jego,
Iż nie czyni nigdy nic niesprawiedliwego,
A dziwnie w swej możności wszytki rzeczy sprawił
A każdy stan przy jego własnościach zostawił,
A jako prawy mocarz sobie rozkazuje,
Gdy sie tym świeckim burdam dziwnie przypatruje.
Bo tobie dosyć na tym, gdybyś ty zrozumiał,
Abyś swoję powinność zachowywać umiał.
Tedy sie nic nie lękaj na świecie strasznego,
Gdyż żadna rzecz nie ruszy nigdy nic wiernego.
A już idź, bo my mamy też co czynić z sobą,
Dalej sie nie możemy już zabawić tobą.
A nie daj sie wojować zawżdy przyrodzeniu,
A ostatek przypuszczam już twemu baczeniu".
Oprac. na podstawie edycji: Mikołaj Rej, Wizerunk własny żywota człowieka poczciwego, oprac. Władysław Kuraszkiewicz, red. naukowy Julian Krzyżanowski (Mikołaj Rej, Dzieła wszystkie, t. VII, Biblioteka Pisarzów Polskich, Seria B, nr 19), Wrocław 1971.