Z chodawki kurpetowego syna, a nawłokowego brata, którą opisał kopera, co dupy łata wołową golenią na kobylim pargaminie
Ja, Maciek, barzo cęsto1 sobie ozwazając i ozmyślając o dziwarnych zecach, które mi powiadał Stasek Porzygałów, jako dziwarnych zecy sie napatsył, w dalekich stronach będąc, bo wie go szubienica, kędy tez nie bywał, a zwłasca w Węgzech około Dukle, po same Jaśliska, w Podolu około Kańcugi, na Wołyniu pod samym Próchnikiem, w Mazosu, okoo Opatowca, w Niemcach, okoo Bieca, na Śląsku, aze po samy Grybów2. O tym tedy ja tez ozmyślając sobie, umyśliłem tez i ja udać sie do cudzych krain, do cego mi tez i sierce potęznej siły dodawało.
I tak casu jednego, juz dobze sie na to namyśliwsy i nagotowawsy, klusięta3 i cielęta, którem pasał cas niemały, by je psi pojedli, na polu zostawiwsy, psysedłem do domu, wziąłem sobie nanuśków4 kostur wielki i prawie doświadcony, ze mu go trzej chłopi nie mogli w karczmie złamać, takzem wziął i pienięstwa do zabitości, cały wierdunk5, i kukiołkę, co mi była mać upiekła, i dwie gomołce w kalatkę6 na strawę, a nic nie powiadając nankowi, tylkom sie maciezy tego zwiezył, która płakała, jakoby ją Walanty trząsł, i dała mi jesce parę gomołek i owsiaka pół chlebice na drogę, i tak pozegnawsy mać, i samech sie psezegnau kzyzem świętym, i puściłem sie w drogę nieznajomą.
Idąc tedy tak barzo chutko, usedech tego dnia mao nie poutory mile, jazem się zmordowau, juzem tez nie mog dalej uść, bo noc zachodziła, ledwie byo do wiecora z seść godzin, a tez tam dalej nie było gdzie nocować dla wielkiej puscej, której byo z milę abo jesce mniej, takzem trafił do dobrego człowieka na noc, jakiegoś Kostogryza; tozem ci sie tam miał, dajze go Walantemu, toć mię cestował. Dał mi jakiejsi chlipawki, rozmaitościami przyprawionej, był w niej chrzan, rzezucha, piołyn, pokrzywy, scaw, awo prawie dostatkiem kozenia wselakiego, potym tygiel jajeśnice i misę maślanki z pęcakiem, tom wciornastko pojadł. Potym dał mi pić dyngusu7 pełen przetak, ledwiem go na pięć razów wypił; ej, tom ci sie obzgał8 niepomału, zem miał bzuch jak nawiętsy wantuch9, a głowęch miał jak pudło. Potym mi posłał grochowianki na piecu i odział mię starym kozuchem; usnąłem, jakby mię zarzezał, bom był sobie podjadł i podpił. Obudzę się, ano mię pluskwy kąsają i wsy z onego kozucha objadły mi boki, ledwiem zyw został. To pierwsy nocleg.
Nazajutrz, wstawszy, chcę iść w drogę, ano mi głowa sumna, w koło chodzi, nogi drżą, a opusyło mię byo cosi, zem miał bzuch jak desckę, i musiałem jesce godzinę psespać, jazem sie dobrze wysumau. Potymech wstał trzeźwo i podziękowałem temu gospodazyckowi ucliwemu za nocleg. [...]
Trafiłem do dobrego cłowieka na koniec rogu, co go zwano pan dowtor, cłowiek ucony i dostatecny w mendycynie, barzo psewazny cłowiek, bo widzę: z cyny jadał zelazną łyską, a ze śkła pijał, tamzem u niego nocował, bom był uziąbł uciekając, aż kosula była na mnie mokra. Powiedziałem panu dowtorowi tę swoję psygodę, co sie ze mną działo, który mię barzo żałował, jaze głową kiwał. I ucynił o mnie pilne staranie, miał nie małe pudełko maści owej, co nią ptaki łowią na rogalu10, i miał tez kęs wielkonocnej radości w skorupce, tym mię nasmarował w rynsztoku. Potym nawierciał chrzanu w donicy, rzodkwie, cebule, i rozpuścił to maślanką, i dał mi wypić, i tak mi sie byo odzygnęo, aze w bzuchu mao zostało. Potym mi kazał wleźć pod fundament piecowy i psykrył mię zajęcą siecią, a posłał mi rogozą, cobym sie zapocił, toć mi tam dusno byo, aze ząb zębu nie dolatował, a bych sie był nie domyślił drzeć, tedybym tam był zdech od wielkiego gorąca, bom już był rozepsał, jako ono iste w oboze na Trzy Króle.
Potym mi dał pan dowtor pigułek, narwawsy na trześni, pełne niecki, co dzieci na nich kąpią, tom wsytko nacco pojadł i z kostkami, jedno sypułki zostały, i konew brzecki11 ciepłej prosto z browaru, i wypiłem ją duskiem; potym mię pocęły rusać ony pigułki, jazem ledwie z izby uciekł, to był taki trzask, aze od drugiego sąsiada wołali na mię, toć mi sie wzdy byo ulzyo i byłem zdrów, jako i pierwej. Po tym lekarstwie zachciao mi sie jeść; co pan dowtor zrozumiawsy, pozwolił mi i dał mi całego chrząsca i trzy zęby wiepsowe, smazone w olejku starej motyki, i pocęło mię rozpalać zem pocął barzo pragnąć; obacywsy pan dowtor, ze mdłość na mię przychodziła, dał mi sie zakropić kuśnierskim kwasem z kozich skór, i wypiłem go pięć garcy.
Potym chciałem panu dowtorowi zapłacić ony nakłady i pracą, którą około mnie podejmował, ale on, jako cłowiek ucony, nie pragnął zysku z podróznego cłeka, nie chciał nic ode mnie wziąć, co ja widząc tak wielką dobroć jego, dziękowałem mu, obłapiając go, i posedłem, pocałowawsy go rzycią w twarz.
Potymech sedł w drogę za granice, do cudzej ziemie, i trafiłem do psewozu, i psewoziłem sie psez gówniane morze, aze na usrany świat, gdziem sie napatsył jęcmiennych obycajów. A idąc od onego psywozu, trafił mi sie towazys barzo gzecny, urodziwy pachołek, znać sługgały, bo miał i sablicę, piękny jak wciornascy dyjabli; twarz miał prawie ślachecką, gładką jak broskwiniowa kostka, mądry jako wół, zem sie i w rozmowach z nim uciesył, głowę miał, jako pudło, mądrą; ocy każde osobno, brwi jak dwie garści zgzebi, nos jako wołowy róg, wąs jak kobyli ogon, broda sie mu też już sypała, aze mu wisiała na dół jak torba; piersi miał jak puklerz, w opasaniu był jak gęsie jaje w taśmie, nogi jak stąpory12, pięty jak kowalskie młoty, a białe jako makuch, cłowiek potęzny, ksyzysty, ramiona jako wał u dzwonu krakowskiego, a zwał sie Rzygońskim.
Duskos13 do nasej Gretki tak urodziwego, zaraz by sie wściekła obacywsy go, chybaby ocy w dupie miała, tozby nań nie pozrała; a rozmowa z nim piękna jako z kadłuba, a kiedy rozmawia, to sie uśmiecha, jaze wsytkie zęby widać, a z twazy mu pachnie jako z dudkowego gniazda; owa na wsytkim gzecny pachołek, dajze go Walantemu. Ja tobie, Grytusiu, radzę, nie opuscaj go, bo choćbyś wsytek świat schodziła, nie najdzies takiego drugiego. [...]
Rano, psede dniem wyrwałem sie w drogę, nie dziękując za nocleg i za dobrą wolą, zgarbiwsy sie, bom był boki odlezał; wysedsy na zagumnie, pozrę do kalety, ali w niej nie mas nic, wsytko mi zdrajcy wybrali, nie śmiałem sie do nich wrócić, zem im nie podziękował za nocleg, a izeby mię znowu nie bankietowali, jako i wcora. Idę dalej, nie mogę syją obrócić, a do tego frasuję się, ze nie mam na strawę. Alić na moje scęście nadsedłem stado kiełbas, a ony chodzą po łące. Ja tez, wyjąwsy kredkę z kalety, namalowałem sobie kiskę na wiezchu kalety, obróciwsy kaletę na kolana, połozyłem trześniową kostkę na cięciwie i strzeliłem z niej wielkim palcem, i zabiłem ich seść par. Tom ci im był rad, a idąc skubłem je sobie z pierza.
A idąc nadydę gołębi stado i cisnąłem kosturem, aze z nich pieze do kęsa opadło, a ony nago zleciały. Potym sukam kostura w onym piezu, nie mogłem go najść. Sedłem do wsi i psyniosłem wiązań słomy i rozesłałem onę słomę na onym piezu i zapaliłem, a gdy i słoma, i pieze zgozało, sukam kostura, a kostur u dyjabła i u jego macieze, gołębie u dwu, patrz zły duchu, ze i ja będę u tzeciego. Scere niescęście sie mnie trzymao, a podno14 dlatego, zem nanuśkowi kostur swą wolą wziął, nie powiedziawszy mu, anim sie z nim był pozegnau. Niechajze sie ja drugi ras nanuśka we wciornastkim radzę, bo widzę, ze to źle, kto sobie lekko powaza rodaki swoje.
Tego dnia psysedech do domu i zastałem nanuśka, a on sieje zepę, a mać psędła zgzebi, na piecu siedząc, jaz sie ospłakała, uzrawsy mię, i nanko takze, toć mię kuśkali, co mi byli radzi, dajze ich Walantemu! I uwazyła mać na wiecezę kapusty garniec w kolano, i suchej zepy z kozim smalcem, i kase serwatcanej garniec. Tom ci wzdy był sobie podjadł, jazem poklęknoł. Zem sie nazad wrócił z takowego niebespieceństwa, to cały tydzień spał na piecu, ościągnowsy sie jako wilk, com sie naspać nie mog, a nazajutrz nanusiek mi boty possywał, com był w drodze podar, a mać mi tez, kosulę biełą dawsy, kazała mi gnać cielęta na pole.
Fragment anonimowego dziełka (autor ukrył się pod pseudonimem Januariusa Swizralusa) podajemy za wydaniem: Antologia literatury sowizdrzalskiej XVI i XVII wieku, oprac. S. Grzeszczuk, Wrocław–Warszawa–Kraków 1985.
Przypisy
1 cęsto – język utworu jest stylizowany na gwarę mazurzącą (brak tu jednak konsekwencji). 2 Absurdalne wyliczeczenie regionów (państw) oraz miejscowości nie mających ze sobą nic wspólnego. 3 klusięta – źrebięta. 4 nanuśków – należący do ojca. 5 wierdunk – jednostka monetarno-wagowa stanowiąca ćwierć grzywny. 6 w kalatkę – do sakwy. 7 dyngusu – polewki z owsa. 8 obzygał – napchał, obżarł. 9 wantuch – wór. 10 na rogalu – na rosochatym drzewie, gdzie zawieszano sieci na ptaki. 11 brzecki – ekstraktu słodowego (pólprpdukt przy wyrobie piwa). 12 stąpory – drewniane ubijaki do bruku. 13 Duskos – gdybyż to. 14 podno – podobno.