Mój namilszy, gładki kwiczelniku, rad bym cię ucieszył czym śmiesznym na ten rok, ale się boję, byś się nie rozpukł od śmiechu. A też niektórzy ludzie nabożni łają mi o to, mniemają podobno, żebym się ja tak dobrze miał bez tego jako oni i przyczytają mi coś niechrześcijańskiego, iż ja to żartem grzeszę, a oni bez żartu.
Wiedzą ludzie dobrzy, żem ja zawsze drogami prostymi chodził, jako prawdziwy chrześcijanin. Ale je Pan teraz pozagradzał i pozasiewał, i ścieżki cierniem pozaplatał. A tak muszę obchodzić, bo gdybym przykazanie Pańskie przestąpił, tedy bym sobie od Niego kijem wziął, stanęło by mi za mandat. A tak stare drogi, którymi ojcowie naszy chodzili, z daleka omijać muszę. Wszakże według Kościoła świętego katolickiego chodzę, ale i tamech się raz w goleń zabił na pniaku, co mieli dzwonicę podważać, ażem ze dwie godzinie niestetał, na smentarzu siedząc. A tak, moi mili chrześcijani, nie dziwujcie mi, że sobie drogi obieram, a idę, którędy mogę prześć.
Jeśliby też kto upatrował, że nie z chrześcijany przestaję, a zwłaszcza w niedzielę. Wszakże ja i we czwartek z kantorem i z wytrykusami kościelnymi rad się napijam, bo wiem, że to ludzie dobrego sumnienia, a czasem będzie i pan wójt, który też jest dobry katolik, bo kiedy raz kopę przepił, tedy serdecznie tego uczynku nazajutrz płakał.
Jeśli idzie o wyznanie wiary – tedy tak wierzę, że nie będę tak długo na świecie, jakom był. Wierzę i to, że się do śmierci dobrze nie będę miał. A dlategom stracił nadzieję, że nie orzę ani sieję. Kto by chciał tej nędze ujść, miej to ode mnie: kup sobie 4 w rynku krakowskim kamienice, a do nich folwark abo 6, tedy możesz miedzy pany sieść. Ja wierzę i wyznawam, żeby tak nieźle. Jeszcze i to wierzę, i tak o tym trzymam, że kiedy idę kędy przez miasto, tedy co żywo ze mnie szydzi, palcem mnie ukazując, a to dlatego, że piechotą idę i pachołków nie mam. Wierzę i to, że przy skonaniu moim będzie płaczu dosyć, a mianowicie kiedy zajźrzą do skrzynki, a w niej nie masz nic. Wierzę, że i psałterza darmo śpiewać nie będą – z tą wiarą, mój miły kwiczelniku, umieram, czegóż po mnie więcej chcesz?
O POSTANOWIENIU ROKU
Skąd by Nowy Rok zacząć, nie mogę obaczyć; jużem patrzył od pieca kominem, azem sobie oko zaprószył, wybieżawszy na dwór, obaczyłem z planet, a ono się śnieg wali i nie mogłem nic pociesznego pisać, bom był w ręce zmarzł; tylkom obaczył, że tu u nas nierychło będzie Nowe Lato.
A tak upominam każdego, że się nie pocznie Nowe Lato, aże na święty Wojciech. Zima niejedna będzie tego roku, która tak twarda będzie, że lepiej będzie na korycie jeździć niż na saniach. Skoro pierwszy śnieg zlezie, dobrze będzie rzepę kopać, bo jej już nie przyroście, a pamiętajcie na drugą jesień rychlej kazać wykopać niźli tego roku. [...]
DROGI I POSELSTWA
Drogi w tym roku niebezpieczne będą, dlatego że deszcz omoczy i ślisko będzie; ale kiedy do panny blisko, tedy i w deszcz nieślisko. Po pieniądze dobrze będzie choć i 50 mil, a jeszcze z pieniądzmi lepiej, choć i we złą chwilę. Z umarłym niebezpieczne będzie omacmie chodzić, ba i we dnie trzeba z światłem, a jednak z płaczem na poły. Na odpusty, tam trzeba nabożnie, jednak ostrożnie dla dusznego nieprzyjaciela, i trzeba będzie mieć przy sobie modlitwy nabożne, pacierze u pasa, kostur w ręku, garnek duży masła w tłomoku, stworzenie człowiecze dobrze utworzone, chleb pieczony, pieniędzy węzeł niemały.
A gdy takie będziesz miał przy sobie charaktery, o co jedno nabożnie się modląc prosić będziesz, wszytko otrzymasz – a bez tych charakterów musiałbyś doma siedzieć. A przez posły, nie wiem, byś też co sprawił. Do piekła tego roku nie radzę żadnemu się puszczać – ani wozem, ani saniami, ani piechotą, bo wielkie niebezpieczeństwo po drogach i tudzież przed piekłem jest bagno wielkie, które nigdy nie zamarznie, i choćbyś tam gaci nakładł, tedy nie wyjedziesz, jako tam wpadniesz.
CHOROBY
Rad bym was pozdrowił wszytkich, moi namilszy kichaczkowie, co często kichacie, ale wam jakosi Saturnus miotłą grozi. Obleczcie się każdy w kożuch kozi, niechaj was po cmyntarzu nie wozi. A tak każdy zdrów pokichni, a drugi mów: "Bodaj zdrów", a dobre to słowo i przy kuflu lepsze niżli żelazny piłatyk, od którego często zawracanie głowy bywa. Tego roku od kija, choć drewniany, wiele ludzi chorować będzie, a nie tak się drugi słowem przykrym obrazi, jako gdy go leda szabliskiem tnie, że drugi rozgniewawszy się i zdechnie, nie jednając się.
Insze choroby domowe barzo panować będą, jako: kordyjaka we dworze, chłopu febra w gąsiorze, scyjatyka w kożuchu, konstypacyja w łańcuchu, gęste pięści na głowach podagra w okowach, jawna franca na gębie. Drudzy i we śpiączki mrzeć będą, zwłaszcza którzy przestępowali przykazanie Pańskie, co czynszu za kilka lat nie oddawali ani księdzu mesznego.
Białogłowy też będą mieć swoje osobne choroby. Jako: zapalenie wątroby, więc puchlina pod bokiem, okulary pod okiem. Drugim gościec na nosie, wszak ją poznać po głosie, kiedy mówi, to gęgnie, smród się w ustach zalągnie. Druga chodzi w pończoszkach, bo ma otręt na nóżkach, więc rada pokichuje, po jarmarkach wędruje, szarą maść na czczo pije, w łaźni rzadko się myje, więc się bieli na blechu, żal jej łuńskiego śmiechu. Tak ci Wenus swoje służki odprawuje i w takiej barwie nie chodź, diable, na strzelnicę.
A życzyłbym też panu Marchułtowi takiego gośćca, jako poecie uczonemu, który mnie na starość gaba, bo się rad na słońcu parzy, aleby lepiej w izdebce; co jeśli go minie, tedy wątpię, żeby go gorączka nie nadeszła dla upalenia słonecznego za Kleparzem.
Ludziom ubogim i na piecu zimno będzie, jeszcze jako z pieca spadnie, będzie pod nalepą na dnie; nie głębokoć, ale ubogiemu i z ławy spaść – śmiertelna choroba, panu nie tak.
Dziadowie, jarmarcznikowie tego roku leda gdzie przy gościńcu haniebnie stękać będą, a nabarziej na odpustach, w polu i w lesie nie tak.
Żacy wielką niesławę na mieszku cierpieć będą, jednak wesoło śpiewać będą, na panny nabożnie poglądając.
Złodzieje w tym roku szczęścia nie będą mieć, bo niejednego wzgórę powietrze zarazi.
URODZAJ
O urodzaju niepewnie trzymam, bo rok mokry nazbyt, nie barzo żyzny będzie. Gorzałka i piwo zrodzi się dobrze i smaczne będzie, by jedno deszczową wodą nie barzo przesadzali.
Chleba też dosyć będzie, bo leda młynek swym trybem polezie, ale nalepszy będzie pieczony.
Wszytkie jarzyny w garncach zrodzą się dobrze i niezłe z masłem będą, oprócz pokrzyw.
Dzieci tego roku chybią z pieca na łeb, dla nieporządnych schodów.
Myszy, muchy, pchły, wszy, gnidy, pluskwy i ine zwierzęta, źle się zrodzą, ale jednak niedrogie będą.
Błaznów dostatek będzie i kuglarzów, którzy wszyscy z Marchułtem nie utyją, bo deszcze ustawicznie, i tak wszędy będzie na błazny kapało.
Chrząszczów, mrówek – i tych mało widać będzie, jednak ceny nie podniosą.
Żydzi zrodzą się dobrze i dosyć ich będzie, i dobrze ich sprawy pójdą, jeśli starych czwartaków ruszą.
Owoce w borach chybią, ba i na sadzie mało się ich kładzie, bo im zimno przeszkodzi.
Jajca zrodzą się i niemałe będą. [...]
KRAKÓW
Szlachetne i przesławne miasto, i wszelkiej czci dla wielu ludzi znacznych i cnotliwych, w szczęściu, jako grzanki w maśle pływać będzie i wesoło ten im rok zejdzie, bo w każdym kościele będą w organy grać. Druga uciecha, że będą pieniądze za towary brać. Trzecia uciecha, że się napatrzą z kamienic, kiedy baby na rynku będą się stołkami prać. Tymi uciechami zabawieni, tak im lato zejdzie, nie będą wiedzieć jako.
LWÓW
Nie tym błazeńskim piórem swoim wysławiać by to w cnoty bogate, w święte i nabożne ludzie nadostateczniejsze miasto, którego sława uczciwa przenosi wiele miast znacznych. Bo wiele darów Bożych ma w sobie, których nie wypisałbym na wielu arkuszach, a w tym małym opusculum wstyd mię takowych skarbów zawierać. Jednak upatrując wdzięczność, którą mi ci cnotliwi i świątobliwego żywota ludzie pokazowali, chęć chęcią nadgradzać muszę. Tylko to przypomnieć i pochwalić miedzy innymi cnotami muszę, że miłość miedzy wszytkimi pany mieszczany spolna panuje, o którą w innych mieściech trudno. I tak mieszkają miedzy sobą jako jakie najpiękniejsze wina grono, pięknymi jagodami sadzone. Dla czego Pan Bóg miastu temu z wielu miar wiecznie błogosławić będzie.
Tekst za wydaniem: Antologia literatury sowizdrzalskiej XVI i XVII wieku, oprac. S. Grzeszczuk, Wrocław–Warszawa–Kraków 1985.