SATYR ALBO DZIKI MĄŻ Zygmuntowi Augustowi, królowi polskiemu, przypisany
Przedmowa
Panie mój (to nawiętszy tytuł u swobodnych),
Nie mogę mieć natenczas darów tobie godnych.
Ale jako nie zawżdy wołem złotorogim,
Czasem Boga błagamy kadzidłem ubogim,
Tym przykładem racz i ty moję tę kwapioną
Pracą za wdzięczne przyjąć, a swą przyrodzoną
Ludzkość okazać przeciw tej leśnej potworze,
Która się tu śmie stawić na twym pańskim dworze.
Płocha twarz (baczę to sam) i śmieszna postawa,
Więc nie wiem, jaka przy tym będzie i rozprawa.
Nie podobają mu się nasze obyczaje,
Gani rząd i postępki, jedno iż nie łaje.
Przypomina wiek dawny, a jesli nie plecie,
Starszego jako żywo nie było na świecie.
Ale już mię sam rogiem po grzbiecie zajmuje:
Teszno go, że swej rzeczy dawno nie sprawuje.
Tak jako mię widzicie, choć mam na łbie rogi
I twarz nieprawie cudną i kosmate nogi,
Przedsiem uszedł za boga w one dawne czasy,
A to mój dom był zawżdy, gdzie nagęstsze lasy.
Aleście je tak długo tu, w Polszcze, kopali,
Żeście z nich ubogiego Satyra wygnali.
Gdzie pojźrzę, wszędy rąbią: albo buk do huty,
Albo sośnią na smołę, albo dąb na szkuty.
I muszę ja podobno prze ludzi łakome,
Opuściwszy jaskinie i góry świadome,
Szukać sobie na starość inszego mieszkania,
Gdzie by w ludziech nie było takiego starania
O te biedne pieniądze; wszak i drew po chwili
Nie najdą, żeby sobie izbę upalili.
Próżna to, niech mi, wierę, jako kto chce, łaje,
Nie masz dziś w Polszcze – jedno kupcy a rataje.
To nawiętsze misterstwo, kto do Brzegu z woły,
A do Gdańska wie drogę z żytem a z popioły;
Na Podolu go nie patrz, bo między Tatary
Szabla więcej popłaca niż leśne towary.
Z czasem wszytko się mieni. Pomnię ja przed laty,
Że w Polszcze żaden nie był w pieniądze bogaty.
Kmieca to rzecz naonczas patrzać rolej była,
A szlachta się rycerskim rzemięsłem bawiła.
Nic to nie było siedm lat walczyć nie przestając,
Mróz i gorąco cierpiąc, głodu przymierając,
A to wszytko bogactwo, kto się sławy dobił,
Lepiej się ten niż złotym łańcuchem ozdobił.
A jesli ku pokoju kiedy myśl skłonili,
Nie już swoich żołnierskich zabaw odstąpili,
Ale jakoby jutro znowu wsiadać mieli,
Zbroje nigdy a konia puścić się nie chcieli.
A nadto przedsię w polu zawżdy lud służebny,
Który koszt oni mieli za barzo potrzebny,
Bo to jakoby szkoła młodych ludzi była,
Skąd mężów czystych potym wychodziło siła.
Tymci Polska urosła, a granice swoje
Rościągnęła szeroko miedzy morza dwoje.
Stąd prawa, stąd wolności, stąd Rzeczpospolitą
Macie, moi Polacy, na świat znakomitą.
Lecz tego snadź nie wiecie, iż jako dostają,
Tymże równie sposobem królestw ostrzegają.
Dalekoście się od swych przodków odstrzelili,
A prawieście na nice Polskę wywrócili.
Skowaliście ojcowskie granaty na pługi,
A z drugiego już dawno w kuchni rożen długi.
W przyłbicach kwoczki siedzą albo owies mierzą,
Kiedy obrok woźnice na noc koniom bierzą.
Kotczy to nadzieżny koń, a poczet zaś woły,
Które stoją i w stajni, i w tyle stodoły.
To już rotmistrz, co fuka na chłopy u pługa,
A jego przedniejsza broń toczona maczuga.
Prawdę mówię czy-li nie? – uznajcie to sami.
Ale się tam ożywa jeden miedzy wami
Mieniąc, iż gospodarstwo Polskę zbogaciło,
A jako żywo złota więcej w niej nie było
Prawda, że złota waszy przodkowie nie mieli,
A mało bych tak nie rzekł, że go ani chcieli,
Jednak za swoim męstwem wielkie państwa brali
I bogatym książętom prawa ustawiali.
Mniemacie wy podobno, że to wam bajano,
Kiedy w objazd Kijowa siedm mil powiadano
Albo iż na kościelech złote były dachy,
A białym alabastrem budowane gmachy?
Nie sądźcie tego miejsca z posady dzisiejszej,
Bo to ledwe cień został ozdoby przedniejszej;
Co waszych przodków siła i męstwo sprawiło,
Że się to zacne miasto wniwecz obróciło.
O Prusiech wam nic nie chcę powiadać, bo sami,
Na każdy rok pływając do Gdańska z traftami
Widzicie gęste miasta i zamki budowne,
Drogi, mosty porządne i brzegi warowne,
Czego trudno dokazać bez wielkich pieniędzy:
Znać dobrze, że tam byli gospodarze tędzy.
K czemuż przyszło? Polacy pruską ziemię wzięli,
A oni się bogacze chudym nie odjęli.
Ukażcież wy, pieniężni, coście tak znacznego
Uczynili? Nie chcę nic wspominać dawnego.
W kilku lat Tatarowie pięćkroć was wybrali,
Bracią waszę w niewolą Turkom zaprzedali,
Despot, w rzeczy despotów onych dawnych plemię,
Na waszę wieczną hańbę dwakroć przeszedł ziemię,
Moskiewski wziął Połocko i listy wywodzi,
Że prawem przyrodzonym Halicz nań przychodzi.
A by chciał patrzyć prawa, trzymałbych ja z wami,
Bo się on mało bawił konstytucyjami.
Co dalej? Szwedowie was przez morze sięgają,
A Iflanty wam prawie z garści wydzierają.
Na koniec, by nie Wisła, to u was Branszwicy,
A tego przypłacili przedsię Pomorczycy.
Toć owoc waszych bogactw i toście wygrali,
Żeście przy pługu raczej niż szabli zostali.
Aleć to jeszcze wszytko początki; po chwili
Będzie tego podobno więcej, bracia mili,
Gdy z was maszkarę zdejmą, a ludzie doznają,
Że Polacy przodków swych barzo zostawają.
Nie spuszczajcie się na to, że Turcy próżnują:
Wiedząć oni przyczynę, komu w tym folgują.
A kiedykolwiek morze nazbyt cicho stoi,
Pospolicie więc potym siła złego broi.
Tego tam nie wiem, jaką przyjaźń z Niemcy macie
Albo jako daleko sobie dziś ufacie,
To tylko znam, że na was pilne oko mają
I co rok, to się pod was bliżej podsadzają.
Kopajcie wy karcz przedsię i budujcie stawy,
Wieźcie z borów do Wisły burtnice i ławy,
Palcie lasy na popiół, rąbcie na wańszosy,
"Polak od pola rzeczon" – pospolite głosy.
Rad ujźrzę, gdy was poprą, kędy się skryjecie,
Bo ile po was baczę, bić się nie będziecie,
Nie mając ani konia, ani dobrej zbroje,
Pogotowiu ćwiczenia, bez czego złe boje.
Patrzcież, czegoście dla tych bogactw odstąpili,
Żeście prawie rycerską naukę stracili,
Na której nie tylko te ziemskie osiadłości,
Ale garła należą i wasze wolności.
Niechaj drudzy, jako chcą, prawo rozumieją,
Niechaj pisać i mówić roztropnie umieją:
Za fraszkę ten wasz rozum stanie na ulicy,
Jesli nie będzie pewny żołnierz na granicy.
A jesli złotem groźni sąsiadom być chcecie,
Tym je rychlej u siebie jeszcze mieć będziecie.
Aleć ja i tych bogactw nie znam między wami,
A rad bych, żebyście się rugowali sami.
Więcejci was daleko, co swe wsi mijacie
I ojcowskie kredence u Żydów chowacie.
Ba, nędzać to, kiedy już nie dostawa komu,
A tym więtsza, gdy każą wynosić się z domu.
Cóż wżdy w tym jest, dla Boga, iż będąc takimi
Gospodarzmi, zdacie się przedsię ubogimi?
Zbytek, sąsiedzi, zbytek, który jako morze,
Wszytko pożrze, byś mu tkał nie wiem jako sporze.
Mało mu na jeden raz wszytki roczne snopy,
Zje on, kiedy zasiędzie, grunt za raz i z chłopy,
Na ostatek i pana – taki to gość w domu,
A by miał zginąć, nie chce ustąpić nikomu.
Da kto pięćdziesiąt potraw, da on tyle troje,
Ty go upoisz, a on i woźnice twoje,
Ty w rysiu, on w sobolu, ty na czapce złoto,
On ma i na trzewiku, chocia czasem błoto.
U niego obercuchy szersze niż u kogo,
Od kabata sto złotych, jeszcze to niedrogo,
A kiedy się wystrychnie w usarskim ubierze,
Po kołnierzu go poznasz, bo błam futra bierze.
Więc jako mu nie rzeczesz: "Miłościwy Panie",
To już pewna przymówka, że głupi ziemianie.
By też nawięcej przegrał, nic go to nie smuci,
Jeszcze nadto chłopiętom ostatek rozrzuci.
Pochlebce – to jego dwór, a rada – zwodnicy,
Odźwiernych mu nie trzeba, strzegą drzwi dłużnicy.
Na tego wy robicie, ten was wdawa w długi,
Ten was z wiosek wyzuwa i obraca w sługi.
Znaczniejsze przodków waszych, i barzo znaczniejsze,
Ubóstwo w Polszcze niż te bogactwa dzisiejsze.
Kto dziś zamek założy? Kto klasztor zbuduje?
Kto panu miasto puści i sumę daruje?
Jako tego za ojców waszych była siła,
Którym Rzecz Pospolita milsza niż swa była.
Wierę, dziś rychlej wezmą, niż dadzą, królowi,
Pogotowiu podobno księdzu plebanowi,
A bodaj drugi już miał i kielichy spełna,
Nie rzkąc, by mu szła z owiec po staremu wełna.
"Oho, znać papieżnika!" – Po czymże? – "Po mowie".
Mniemałem, by po rogach, co to mam na głowie.
Bracie, nie chcę się z tobą w rzecz wdawać o wierze,
Bo ja sam na się wyznam, żem prostak w tej mierze.
Lecz jesli ty inaczej o sobie rozumiesz,
Jedź do Trydentu, a tam ukażesz, co umiesz.
Dobrym chrześcijaninem nie tego ja zowę,
Co umie dysputować i ma gładką mowę,
Ale kto żywie według wolej Pana swego,
Tego ja barziej chwalę niźli wymownego.
Powiedz mi, w który sposób korda pomykali
Starzy Polacy, kiedy słów Pańskich słuchali?
Wierzysz ty, że się wtenczas miał ten wolą gadać?
Rogaty to sylogizm a trudno ji zbadać!
Tak on myślił: nie umiem wywodów szerokich,
Żebych mógł Pańskich dosiąc tajemnic głębokich,
Ale com raz obiecał na krzcie Panu swemu,
Nie służyć, póki we mnie dusza, jedno Jemu,
Stoję przy tym statecznie i znam Jego słowa;
Tych nie odstąpię, by mi tuż miała spaść głowa.
Mówże mu, że źle wierzy, ujźrzysz, czym cię potka,
Z takimi bych ja wołał przestawać – to krotka.
Nie uczyłem się w Lipsku ani w Pradze wiary
I nie wiem, jako każą w Jenewie u fary,
Wszytko mam z pustelników, co mieszkają z nami
Między lasy i między pustymi górami.
Ci mi naprzód prawego Boga ukazali
I wiarę dostateczną do serca podali.
Ale niż k temu przyszło, silna była trwoga,
Bom tak trzymał, żem ja też poszedł coś na boga.
Bachus był na mię łaskaw i żadnej biesiady
Nigdy nie miał beze mnie, mogę rzec, i rady.
Kiedy niósł Aryjadnę, jam tuż przed nim siedział,
Com też sobie pomyślał, Bache, byś był wiedział!
Za czasem poginęli ci bożkowie mali,
Mychmy się też po gęstych lesiech rozstrzelali.
Na koniec jam się okrzcił i szedłem w te kraje,
Gdziem zastał, mogę tak rzec, święte obyczaje.
Nie było tej chciwości, która dziś panuje,
Tak iż małe i wielkie jednako frasuje.
A jako się dziś ludzie za pożytek jęli,
Tak naonczas wszyscy się do sławy cisnęli,
Której nie drogim trunkiem ani półmiskami,
Ale znacznymi chcieli zyskać posługami.
Więc iż łakomstwa nie niósł on wiek staradawny,
Nie był żaden prokurat między nimi sławny,
Bo nie statutem, ale cnotą się rządzili
Strzegąc, jakoby zawżdy w spólnej zgodzie żyli.
Teraz jako w pieniądzach ludzie smak poczuli,
Cnota i przystojeństwo do kąta się tuli,
A ich plac niewstydliwa potwarz zastąpiła,
Na co trzeba statutów i rzeczników siła.
A onych jakobysmy tu przepomnieć mieli,
Którzy ani sieść za stół z podejźrzanym chcieli?
Obrus przed nim rzezali, talerz nożmi kłoli,
Jesli nie chciał ustąpić, musiał po niewoli.
Dziś niech jawnie kto zbija, niech zdradza, niech kradnie,
Forytarza dostanie, jako czego snadnie.
Stateczniejsze zaprawdę niewiasty w tej mierze,
Bo to dziewka od matki za testament bierze,
Że cnotliwa nie będzie siedzieć przy wszetecznej,
Za co samo, Bóg świadek, godne sławy wiecznej.
Ale wy, co dziś w sobie ojcowskiego macie
Okrom tego, że czasem o łeż się gniewacie?
Onymci to przystało, iż prawdę mawiali,
I wiem pewnie, że synów tegoż nauczali.
A jesli mówić, tedy i słuchać jej trzeba,
Bo prawda, wszyscy wiecie, niskąd, jeno z nieba.
Więc i to trefna, że wy, starych odstąpiwszy
Obyczajów, a nowsze sobie ulubiwszy,
Chcecie przedsię zachować starodawne sądy,
Aby król wszytki wasze uznawał nierządy.
Znośne to było brzemię za ludzi, co zgodę
I pokój miłowali, a o równą szkodę
Dali na przyjaciela albo na sąsiada,
Że mogła nie o wszytkim wiedzieć zwierzchnia rada.
Ale kiedy się ludzi skrzętnych namnożyło,
Którym potwarz i prawo ustawiczne miło,
Kiedy o namniejszą rzecz każdy na sejm ruszy,
A ty za nim, ubogi ziemianinie, kłuszy,
Kto tak żelaznej głowy albo tak cierpliwy,
Żeby mógł wszytkich słuchać i uznać, kto krzywy?
Albo tedy przywróćcie stare obyczaje,
A już tenże postępek prawny niech zostaje,
Albo jesli wam barziej k myśli wiek dzisiejszy,
Uczyńcież już i statut czasom przystojniejszy.
Siła to na Satyra prawa pociasować,
Wszak po mnie wolno będzie każdemu wotować.
Ja mówię, co rozumiem; kto ma co lepszego,
Niechaj powiada, będę rad słuchał każdego.
Ale proszę, niechaj ja pierwej się odprawię,
A obiecuję, że was długo nie zabawię.
Aczci słyszę, iż kiedy wy mówić poczniecie,
Końca w swych oracyjach naleźć nie możecie.
A podobieństwo, bo co tydzień pierwej sprawił,
To dziś Sejm za pół roka bodaj się odprawił;
I tymeście podobno Połocko stracili,
Bo kiedy się było bić, toście wy radzili.
Ale ja, co w kim ganię, tego się sam chronię,
Przydawszy jeszcze mało, potym się ukłonię.
Tego baczyć nie mogę, dla której przyczyny
Wolicie do Włoch albo do Niemiec słać syny,
Mając swe szkoły doma, gdzie przedtym jeżdżali
Cudzoziemcy, którzy się nauką parali.
Zdadzą się wam podobno prostacy mistrzowie?
Ba, będą z nich po chwili gregoryjankowie,
Jesli im i tę trochę weźmiecie, co mają;
Na dziesięć grzywien jednak dosyć wymyślają.
Ale niech ma zapłatę godność między wami,
Ręczę wam, że zrównacie z ich tam Sorbonami.
Na koniec, ważcie doma taki koszt na dzieci,
Ujźrzycie, że się do was wszytka Padew zleci.
Ale dla obyczajów podobno je ślecie?
Wierzcie mi, że przy dobrych i złe tam najdziecie,
A nie wiem, które lepiej smakują młodemu.
Rozumiejcie po sobie: co wam, to i temu.
Ja, głupi, tak rozumiem i przy tym zostanę,
Że Polskę nic inszego o taką odmianę
Nie przyprawiło, jedno postronne ćwiczenie,
O czym bych mówił, by mi nie szło o wzmierżenie.
Każda rzeczpospolita swoją sprawą stoi,
Do której jeszcze z młodu dzieci wieść przystoi,
Bo jesli co nowego sobie ulubują,
Wedle tego za czasem potym świat budują.
"Nie w lesieś tego nawykł". – Ba, i owszem, w lesie,
Jedno już nie wszytkiego moja pamięć niesie,
Com słychał od Chirona, mieszańca dziwnego,
Kiedy miał w swej opiece Achilla młodego.
Ten w niewidnej jaskini mieszkał między bory,
Lecz rozumem porównał z wielkimi doktory.
A chcecieli mię słuchać, poradzę się głowy,
Mogęli co przypomnieć jego słodkiej mowy.
"Synu mój (tak ucznia zwał), pókiś w domu moim,
Nie usłyszysz nic uchem ani okiem swoim
Ujźrzysz, czym by się zgorszyć mógł; lecz przyjdą czasy,
Że ty i mnie pożegnasz, i te piękne lasy,
A jako śmiałe orlę sam się z gniazda spuścisz,
A ojca już z opieki i z prace wypuścisz.
Tamci się będzie trzeba mieć na dobrej pieczy,
Abyś się nie dał uwieść jakiej sprosnej rzeczy,
Bo jako gęste mszyce nagle cię obsiędą
Rozkoszy świata tego i odwodzić będą
Twoje szlachetne serce od zabaw uczciwych,
Cukrując ci na zdradzie smak rzeczy zelżywych.
A tak bierz sobie w pamięć, co dziś mówię z tobą,
Żebyś w takiej przygodzie nie trwożył więc sobą.
Tego naprzód bądź pewien, iż Bóg wszytko widzi,
A jako cnotę lubi, tak się grzechem brzydzi.
Przeto, niźli co poczniesz knować w głowie swojej,
Uważ to pierwej, że Bóg świadkiem sprawy twojej,
A jako dobra będzie albo zła u niego,
Tak się i ty na koniec musisz cieszyć z tego.
Nie rozumiej, żeby to darmo uczyniono,
Iż wszelaki źwierz inszy pochyłym stworzono,
A człowiek twarz wyniosłą niesie przed wszytkimi,
Patrząc w ozdobne niebo oczyma jasnymi.
Chciał nam Bóg tym swoję myśl opowiedzieć prawie,
Iż bydło a człowieka stworzył k róznej sprawie.
Bydło więcej nie szuka, jedno aby tyło,
Tego samego patrząc, co jest ciału miło,
Ale człeku, którego dusza poszła z nieba,
O tym czuć, o tym myślić ustawicznie trzeba,
Jakoby się mógł wrócić na miejsca ojczyste,
Gdzie spolnie przebywają duchy wiekuiste.
To ty wiedząc, dziecię me, nie chyl się za tymi,
Którzy swym zawołaniem i dary boskimi
Wzgardziwszy, towarzystwo wzięli z bestyjami
I wyrzekli się nieba sprosnymi sprawami.
Ale naszladuj cnoty, która acz z niewczasem
I trudnością przychodzi, a wszakoż za czasem
Hojnie płaci utraty podjęte dla siebie,
Jednając wieczną sławę i osiadłość w niebie.
A iżeś się urodził w domu zawołanym
I czasu swego będziesz panował poddanym,
Poczniż rząd sam od siebie, a uskrom chciwości,
Niechaj będą posłuszne rozumnej zwierzchności.
Bo tak wiedz, iż w człowieku są mocarki dziwne,
Nie tylko sobie różne, ale i przeciwne:
Jest bystra popędliwość, jest żądza niesyta,
Bojaźń mdła, żałość smutna, radość niepokryta,
Nad którymi jest rozum jako hetman, który
Ma strzec, aby z nich żadna nie mogła wziąć góry.
Temu ty władzą porucz i daj w moc sam siebie,
Niech wie o każdej sprawie, która się tknie ciebie.
Bo jesli przyjdzie owym porucznikom rządzić,
Bez tego być nie może, byś nie miał zabłądzić.
Ale pańskiego zdrowia ani mocne sklepy,
Ani tak dobrze strzegą poboczne oszczepy
Jako miłość poddanych i wiara życzliwa,
Czego strach nie wyciśnie i groza fukliwa;
Rychlej dobroć i łaska, rychlej chuć wzajemna
W tym ci posłużyć może i ludzkość przyjemna.
W przyjacielu się kochaj i każdą przestrogę
Wdzięcznie od niego przyjmuj, bo, śmiele rzec mogę,
Królowie inszych rzeczy wszech obfitość mają,
Samej prawdy tam do nich namniej przynaszają.
Przeto niechaj nie lubi ucho twe cnotliwe
Pochlebstwa, które jako źwierciadło fałszywe,
Różną twarz twych postępków tobie ukazuje,
Nie tak jako je człowiek stateczny przyjmuje.
Cnotę miłuj i godność, bo tym państwa stoją,
Kiedy dobrzy są w wadze, a źli się zaś boją.
A czego napotrzebniej – i sam żyj przykładnie,
Bo poddani za panem zawżdy pójdą snadnie.
A iż wszytkiego trudno doględać jednemu,
Ale część prace musisz poruczyć drugiemu:
Przypatrujże się dobrze, kto się na co godzi,
Bo chocia drugi w zacnym domu się urodzi,
Jesli morza nie świadom, jesli nie zna nieba,
Ani żaglów, ani mu styru zwierzać trzeba.
A nawięcej tego strzeż, abyś na urzędy
Łakomych ludzi nigdy nie sadzał, bo kędy
Sprawiedliwość przedajna, tam przeklęctwo wielkie,
A u Boga niewinnych ważne prośby wszelkie.
Ale tobie tak trzeba myślić o pokoju,
Jakobyś się mógł za raz przydać i do boju,
Bo jesli ja co mogę rozeznać na niebie,
Wrychle Greczyn usłyszy o nagłej potrzebie.
Widzę zbójcę z daleka i gościa zdradnego,
A on z góry las wali do brzegu morskiego,
Nowych galer przyczynia, starych poprawuje,
Wiosła rzędem rozkłada, żaglów przypatruje.
Do nas zmierza po korzyść, a nie lada jaką
Korzyść, bodaj w Grecyjej nalazł drugą taką.
Jednak swego dokaże, na co się usadzi,
Lecz nie wiem, jesli sobie dobrze w tym poradzi,
Bo ledwe się rozgości, kiedy Greczyn zbrojny
O swą krzywdę będzie chciał po nim nagłej wojny.
Nie pomogą mu wtenczas słodkobrzmiące strony,
Nie pomoże twarz gładka ani włos trefiony;
Pierzchnie jako przed wilkiem jeleń wiatronogi,
Nie tym się popisując u swojej niebogi.
Tam się i ty z drugimi masz pospołu stawić
I ręką, da Bóg, sławy ojcowskiej poprawić.
A już teraz przywykaj pracej i niewczasom,
Abyś się mógł sposobić ku trudniejszym czasom.
Umiej łuk miernie ciągnąć, umiej bronią władać,
Nieprzyjaciela sięgać, a sam siebie składać,
Umiej rzekę przepłynąć i rów snadnie skoczyć,
Konia prędko dosiadać i dobrze im toczyć.
Przyuczaj się gorącu i zimnemu niebu,
Przestawaj, kiedy woda może być ku chlebu.
Takie początki mając, dopiero myśl o tym,
Jakobyś i sam umiał wojsko wieść na potym.
Trzeba miejsca pewnego szukać obozowi
I ostrożnie iść przeciw nieprzyjacielowi.
Trzeba wiedzieć, gdzie którym kształtem lud szykować,
Żeby jeden drugiego snadnie mógł ratować.
A jesli nieprzyjaciel w zamek dufa więcej,
Więc kosze pleść, a k nim się szańcować co pręcej,
Wał znosić, przekop równać, tłuc taranem mury,
Możnali rzecz – i ziemią macać spodkiem dziury.
Co trudno człowiek pojąć ma z prostej rozmowy,
Musi tam przy tym sam być i nastawić głowy.
A tak, skoro dorościesz lat i lepszej siły,
Miejże mi się do zbroje zaraz, synu miły,
A przykładem przodków swych szukaj sławy mieczem;
Kresu zamierzonego pewnie nie odwleczem.
Przeczże nie woleć raczej znacznie przed wszytkimi
Popisać się dzielnością i cnotami swymi,
Niż utrącać nikczemnie, w cieniu, wieku swego,
Nie skosztowawszy, co jest na świecie dobrego?
U Boga szczęście w ręku; próżno dufać zbroi,
Lecz ty przedsię czyń, synu, co tobie przystoi!
Cnota sławą się płaci, a snadź w przyszłym wieku
Wzbudzi takiego ducha Bóg w pewnym człowieku,
Który twe zacne sprawy swoim piórem złotym
Będzie chciał światu podać, tak iż nigdy potym
Imię twoje nie zgaśnie ani uzna końca,
Póki źwierząt na ziemi, a na niebie słońca".
Takie przysmaki starzec on ku cnocie dawał
Wnukowi, a jam ucha nakładając stawał
Lada gdzie przy jaskini, mało myśląc o tym,
Żeby mi się to kiedy mogło przydać potym.
Ale co mój za rozum? Wy mię motykami
Płoszacie, a ja każę o cnocie przed wami.
Mało było nie lepiej o ten rząd przeklęty
Dać wam taką łacinę, ażby wam szło w pięty.
Co was jednak nie minie, jesli (jako tuszę)
Przed waszym gospodarstwem wynieść się stąd muszę.
Teraz już niech tak idzie, bo złe nie uciecze,
A to w zysku będziecie mieć, co się odwlecze.
Do Satyra
Satyrze, pomni zstąpić do mnie swego czasu,
Kiedy będziesz miał nazad wędrować ku lasu!
Niech wiem, jako się ludzie będą mieć ku tobie,
Bo nie wszytkich jednako uznasz przeciw sobie:
Najdziesz, kto-ć wdzięczen będzie, najdziesz, kto-ć nałaje,
W różnych głowach muszą być różne obyczaje.
Na koniec i ja bych sam wiedział, co winować:
Słuchaj, mogłeś na winnik chrustu nie żałować!
Za wydaniem: J. Kochanowski, Dzieła polskie, wyd. J. Krzyżanowski, Warszawa 1989.