kasztelana krakowskiego
do syna jego,
Jana Krysztofa, hrabie z Tarnowa,
kasztelana wojnickiego
Kamień by był, nie człowiek, kto by w twej żałości
Chciał użyć przeciw tobie, hrabia, tej srogości,
By miał nagle hamować płacz twój sprawiedliwy,
Któryś ty ojcu winien jako syn cnotliwy.
Bo by-ć jedno był ojcem, choć nie tak łaskawym,
Jednak, abyś okazał, żeś człowiekiem prawym,
Musiałby go żałować; bo krew przyrodzona
Nie może być w oboim szczęściu potajona.
Cóż kiedy wspomnisz, jakieć dawał wychowanie,
Jaką pilność, jakie miał o tobie staranie
Śląc cię na rozmaite wielkich królów dwory,
Abyś wybierał z ludzkich obyczajów wzory!
Aza z serca nie westchniesz, a skargą płaczliwą
Żałować się nie będziesz na śmierć zazdrościwą,
Która cię z tak łaskawym ojcem rozdzieliła,
A zbawiwszy wesela, smutkiem obciężyła?
Lecz jesli cię dobrze znam, nie tylko swej szkody,
Ale snać więcej spólnej żałujesz przygody;
Abowiem kto nie baczy, jako tej krainie
Wiele z śmiercią człowieka tak godnego ginie?
Czujnym stróżem był zawsze Pospolitej Rzeczy,
Jej pożytek przed swoim miał na dobrej pieczy;
Jego dzielność i sprawa znaczna była w boju;
Znaczny jego porządek i rozum w pokoju.
Bił Tatary w Podolu i Turki waleczne;
W Moskwie znaki zostawił swego męstwa wieczne.
Równym pocztem wielki lud wołoski poraził;
Nieprzyjacielom serce i na potym skaził.
A nie tylko był godzien tej sławnej Koronie,
Dobrze sobie poczynał i w dalekiej stronie:
Świadome tego brzegi hiszpańskiego morza,
Gdzie jasna ciemnej nocy ustępuje zorza.
A ten umysł, który w nim to wszytko sprawował,
Tak się był dobrze cnotą zewsząd obwarował,
Że go żadna fortuna nigdy nie pożyła,
Bądź łaskawie, bądź mu się inaczej stawiła.
Za cześć więcej niż lekkość poczytał to sobie
Ludzkość wszelką okazać naliższej osobie;
Harda myśl niech, jako chce, z fortuną się zbraci,
Z nienawiścią nie zrówna i na koniec straci.
Sprawiedliwość i prawdę jako żyw miłował
I nieprzyjacielowi wiarę rad zachował;
W przyjaźni raz zaczętej zawżdy trwał statecznie;
Na to każdy nie myśląc mógł kazać bezpiecznie.
Przy takich cnotach wielka w rzeczach biegłość była,
Która go w jego stanie tym barziej zdobiła,
Że co w głowie miał, to mógł i wymówić snadnie;
Nie każdemu to dwoje za razem przypadnie.
Ale śmierć nieużyta krom wszelkiej litości
Nie folguje ni cnocie, ni żadnej godności;
Wzięła nam męża tego, który przez swe cnoty
Mógł był jeszcze przywrócić on dawny wiek złoty.
Słusznie tedy żałujesz; a byś jeszcze k'temu
Swym płaczem mógł go wrócić k żywotu pierwszemu,
Radziłbych, żebyś płakał i we dnie, i w nocy,
Ażby go zasię wyjął srogiej śmierci z mocy.
Ale jesli twoje łzy jemu nie pomogą,
A tobie nie po mału nadto szkodzić mogą,
Raczej frasunk i troski porzuć teraźniejsze,
A chowaj się na czasy, hrabia, fortunniejsze!
Na cię wszyscy w tej spólnej przygodzie patrzamy
I tę ufność o tobie niewątpliwą mamy,
Że nie będziesz chciał wydać ojca tak zacnego,
A nam szkody nagrodzisz nieszczęścia srogiego.
Prózno się ma przeciwić człowiek Pańskiej woli,
Lepiej skromnie wycierpieć, chocia w sercu boli;
Co Bóg przejźrzał, to się już nigdy nie odmieni,
By kto dobrze swym płaczem ruszył i kamieni.
W tym żadnego wątpienia mieć nam nie potrzeba,
Że ten człowiek prze cnotę dostał się do nieba,
Gdzie między bogi siedząc, wiecznie się raduje,
A żadnej przeciwności więcej nie poczuje.
Śmiertelne jego ciało odpoczywa w grobie,
Ale sława, którą on zostawił po sobie,
Śmierci nie zna i będzie w uszach ludzkich brzmiała,
Póki cnota u dobrych miejsce będzie miała.
Tak o nim, hrabia, trzymaj, a chciej płacz hamować:
W przygodzie trzeba serce stałe pokazować;
A jako cię twe szczęście nigdy nie uwiodło,
Okaż to, że cię także nieszczęście nie zbodło.
Żywota żadnemu z nas na wieki nie dano,
Ale go tym sposobem używać kazano,
Aby go człowiek gotów zawżdy był położyć;
Kiedy przydą te wieca, trudno rok odłożyć.
Czego nie czynił Orfeus, aby jego żona
Mogła była z rąk wyniść srogiego Plutona?
Szedł za nią i do piekła, gdzie trwa noc na wieki,
Nie bał się Gerberowej trojakiej paszczeki.
Dusze nagie jego stron żałosnych słuchały;
Piekielne jędze dobrze że z nim nie płakały;
I kamień stał, i koło, stały rzeczne brody,
Wtenczas głodny Tantalus załapił kęs wody.
Owa tak długo śpiewał muzyk on ubogi,
Że musiał mieć na koniec po swej myśli bogi;
Idzie nie patrząc nazad, a tuż po nim żona,
Bo mu ją tym sposobem dała Persefona.
A gdy już był u wierzchu, gdzie naprzykrsza skała,
Jął sobą trwożyć, by mu jako nie ustała;
Jednym razem miłość mu baczenie odjęła,
Stanął i obejźrzał się; pani w tym zniknęła.
Więc dopiero chce gonić, a ona nieboga:
"Cóżeś i mnie, i sobie uczynił, prze Boga?
Nieszczęśliwyś ty i ja, biedna białagłowa!"
Ostatniego nieborak nie dosłyszał słowa.
I chciał się znowu przewieźć, ale Charon srogi
Na prośbę nic nie dbając bronił gwałtem drogi:
"Już nazad nie chodź, Orfeu, nie umiałeś chować,
Żeś się sam wrócił, możesz Bogu podziękować".
Cały tydzień nieborak tam na brzegu siedział,
A o żadnym pokarmie i o śnie nie wiedział:
Troska i płacz serdeczny jego karmie były,
Po tej szkodzie już nigdy świat mu nie był miły,
Lecz ja nie wiem, przecz na tę śmierć tak narzekamy,
Gdyż jednak nic na ziemi wiecznego nie znamy;
Bo na koniec i państwa szerokie ustają,
A znamienite miasta z gruntu upadają.
Gdzie dziś bogata Troja? Gdzie mocne Myceny?
Gdzie Kartago i Korynt? Gdzie sławne Ateny?
Gdzie się ona gwałtowna rzymska moc podziała?
Wszytko śmierć niecierpliwa z ziemią porównała.
A jesli i ta światłość tak pięknego słońca,
I ten okrąg niebieski czeka swego końca:
Zaby się człowiek mniemał godniejszym żywota
Którego ulepiono, nie wiem jako, z błota?
Co niesie przyrodzenie, zbraniać się nie godzi:
Człowiek, aby raz umarł, z tym się na świat rodzi;
A jesli jeszcze k'temu śmierć na czas trafiła,
Rychlej dobre niźli złe słowo zasłużyła.
Czego nie dostawało, hrabia, ojcu twemu
Ku szczęściu (jeśli tu jest które) nawysszemu?
Urodził się w Tarnowskim zasłużonym domu;
W zachowaniu nie dał się uprzedzić nikomu.
Znaczne posługi czynił Rzeczypospolitej;
Z cnotliwych spraw swych dostał sławy znamienitej;
Był wziętym u wszech ludzi, niósł pierwsze urzędy,
A według przystojeństwa zachował się wszędy.
W tej sławie i mniemaniu przyszedł ku starości,
Którą on snadnie nosił krom żadnej przykrości;
Na koniec, pełen wieku i przystojnej chwały,
Sam się prawie położył jako kłos dostały.
A tak możesz nie płakać ojcowskiej przygody,
Bo taka śmierć nie niesie z sobą żadnej szkody;
A kiedy by umarli z nami mówić chcieli,
Tak bysmy go, do ciebie mówiąc, usłyszeli:
"Synu, nie wiem, przecz płaczesz; mnie się dobrze dzieje;
Prózenem i bojaźni, i wszelkiej nadzieje;
Przebyłem, jako ma być, niebezpieczne wody.
Uszedłem srogich wiatrów i złej niepogody.
Teraz w porcie bezpiecznym siedzę bez kłopota,
Dostałem za doczesny wiecznego żywota;
Nie utrapi mię starość ni przykre niemocy;
Śmierć okrutna nade mną dalej nie ma mocy.
Człowiek na świecie mieszka jako wywołany,
A nie ma tu na ziemi żadnej pewnej ściany;
W niebie jego ojczyzna; szczęśliwy to będzie,
Kto tam po tym pielgrzymstwie kiedyżkolwiek siędzie.
Ale w tej mierze, synu, nic na samej chuci,
Jesli się kto do tego sam prawie nie rzuci;
Trzeba wzgardzić rozkoszy, nie dbać o pieniądze,
Porzucić prózne myśli, mieć na wodzy żądze.
Trzeba pracą wycierpieć, niewczas podejmować,
Prze ojczyznę na koniec krwie swej nie żałować.
Tak do nieba przychodzą; k temu, synu miły,
Obróć wszytko staranie i twe wszytki siły.
O mię się już nie staraj, folguj zdrowiu swemu;
Mnieś już dosyć uczynił, nie tylko żywemu,
Ale i zmarłym kościom, które chuć twą czują,
A za to niechaj cię Bóg i ludzie miłują!"
Ta jest myśl ojca twego, jesli o czym myśli
Patrząc na szczerą istność Wiekuistej Myśli;
I ty nie płacz, twój smutek Bóg zinąd nagrodzi:
Po niepogodnej zimie piękna wiosna chodzi.