Samuel Twardowski
Władysław IV,
król polski i szwedzki
wyd. Roman Krzywy
Instytut Badań Literackich
Warszawa 2012
Z "WPROWADZENIA DO LEKTURY"
Jeśli postawimy Władysława IV obok Przeważnej legacyi, w której również biografia bohatera stanowi dominantę kompozycyjną, oraz pozbawionej głównego bohatera Wojny domowej, dostrzec można u poety stopniową rezygnację ze schematu biograficznego na rzecz opowiadania zdarzeń dotyczących całego narodu.
W pierwszym eposie przedstawił Twardowski dzieje misji dyplomatycznej księcia Krzysztofa Zbaraskiego, z jaką udał się on do Stambułu w celu dopełnienia porozumień pokojowych podpisanych pod Chocimiem w roku 1621. Sylwetkę swego bohatera nakreślił poeta w sposób wyidealizowany jako polskiego męża stanu, reprezentanta etosu chrześcijańskiego i sarmackiego, wypełniającego z godnością i męstwem poruczone przez króla i ojczyznę zadanie, ukazane w utworze jako czyn wyjątkowy. Wybór z życia postaci jednego epizodu, któremu przyznał autor rangę wielkości, pozostawało w zgodzie z poetyką epopei. Jednak epizod ten został w utworze przedstawiony na tle ogólnie zarysowanej zgodnie z topiką panegiryczną biografii księcia, której inwersyjny układ (utwór zaczyna się opisem pompy pogrzebowej po wygaśnięciu rodu Zbaraskich, a kończy się przedstawieniem okoliczności śmierci tytułowego bohatera) przejął poeta najprawdopodobniej z poematu Jana Kochanowskiego upamiętniającego tragiczne losy Jana Tęczyńskiego, dyplomaty Zygmunta Augusta. [...]
W eposie uwagę czytelnika przykuwają obszerne ekskursy na temat tureckiej rzeczywistości, w których zza lekceważącego stosunku do wszystkiego co tureckie przebija oczarowanie orientalnym przepychem, wspaniałymi budowlami stolicy Osmanów, zainteresowanie egzotyczną przyrodą. Ta warstwa dzieła zawiera oparte na autopsji informacje o charakterze krajoznawczo-kulturowym, charakterystyczne dla dawnego podróżopisarstwa, co częściowo zbliża epos do pamiętnika z podróży. Mimo że autor stara się powiązać te informacje z czynnościami dyplomatycznymi posła, nie zawsze jest konsekwentny. Dygresje rozbijają jedność fabularną utworu, a do pewnego stopnia także i stylistyczną, gdyż rejestr elokucyjny zostaje w partiach krajoznawczych obniżony. Prowadzi to do heterogeniczności eposu, który przedstawienie jednego, znakomitego czynu łączy z elementami biografii pochwalnej oraz opisu podróży. Epos stał się pod piórem Twardowskiego formą mało zdyscyplinowaną, otwartą na łączenie najrozmaitszych komponentów treściowych i typów wypowiedzi.
Także we Władysławie IV podstawą konstrukcji poematu okazał się porządek biograficzny, o ile jednak w eposie peregrynackim stanowił on kontur dla podróży dyplomatycznej bohatera, o tyle w drugim poemacie organizuje kolejność przedstawienia wypadków, które wydarzyły się wprawdzie za jego życia, ale niekoniecznie z jego udziałem. Oznaczało to oddalenie się od wymogów poetyki nakazujących przedstawienie w eposie jednego znaczącego czynu centralnej postaci, ale niewiele też pozostało z typowego dla panegiryków układu biograficznego, który zbliżałby utwór do poematu o charakterze stricte pochwalnym. Koleje życia Wazowicza okazały się przede wszystkim osią odniesienia dla zdarzeń historycznych, które zdominowały treść poematu. Autor starał się, co prawda, poszczególne wypadki wplatać do wieńca sławy monarchy, lecz dyktat chronologii nie zawsze sprzyjał takiej strategii. Kronikarski porządek narracji przytłacza konterfekt konsekwentnie idealizowanego władcy, dzięki czemu poemat (a przynajmniej jego ukończoną część) uznać można za opowieść o dziejach narodu w okresie życia syna Zygmunta III i potraktować jako ogniwo pośrednie w poszukiwaniu przez poetę materii dla opisu ojczystego heroicum: od pochwalnej biografii jednostki w Przeważnej legacyi do historii szlacheckiej wspólnoty narodowej w Wojnie domowej, rozumianego głównie jako kronika ojczystych czynów batalistycznych, zbiorowe res gestae; od eposu z jednym bohaterem głównym poprzez poemat, w którym obok Władysława IV pojawiają się na pierwszym planie inni wodzowie, po epopeję w zasadzie pozbawioną głównego bohatera.
Nie sposób orzec z całą pewnością, czy był to wynik realizowania przemyślanego programu twórczego, czy też poniekąd konsekwencja fatum prześladującego poetę przy wyborze bohaterów-mecenasów. W przypadku Władysława IV za przesunięcie akcentów z pewnością częściowo odpowiada wybór źródła, na którym Twardowski postanowił oprzeć narrację: Gestorum Glorissimi ac Invictissimi Vladislai IV, Poloniae et Sveciae regis, pars I: principem panegyrice repraesentans, pars II: regem panegyrice repraesentans Eberharda Wassenberga (1610 – ok. 1668), płodnego panegirysty, sekretarza arcyksięcia Leopolda Wilhelma. Przybył on do Polski w roku 1637 z orszakiem Cecylii Renaty i wkrótce Władysław IV Waza powierzył mu funkcję nadwornego dziejopisa. Dzieło, wydane po raz pierwszy w Gdańsku w roku 1641, w krótkim czasie wznowiono jeszcze dwukrotnie (w latach 1643 i 1649), co oznacza, że okazało się bestsellerem. Być może właśnie duże powodzenie przedsięwzięcia skłoniło Twardowskiego do emulacji ze spisanym łacińską prozą panegirykiem Wassenberga. Poeta w posłowiu "Do Czytelnika" pyta przecież: "kiedy króla tak wielkiego wszytkie insze style i języki mówią, czemu go ojczysta milczeć miała Muza?"
Zbieżności Władysława IV z prozaicznym panegirykiem są na tyle znaczące, że dzieło niemieckiego autora uznać należy za podstawowe źródło Twardowskiego, które wpłynęło zarówno na dyspozycję eposu, jak i w znacznej mierze na dobór treści. To panegiryk ułożony przez przybysza z Wiednia zainspirował polskiego poetę, by wiadomości stricte biograficzne na temat władcy Rzeczypospolitej uzupełnić szczegółowym przedstawieniem najważniejszych wydarzeń politycznych, w których Waza nie brał bezpośrednio udziału (wielka smuta, bitwa cecorska, poselstwo Jerzego Ossolińskiego do Rzymu), stanowiło też impuls do wyróżnienia w curriculum vitae królewicza podróży po Europie. Kolejne księgi eposu korespondują z zawartością poszczególnych rozdziałów panegirycznej biografii, choć zdarzało się poecie wychodzić poza porządek podpowiadany przez królewskiego historyka (Wassenberg np. po relacji z podróży po Europie od razu przechodzi do przedstawienia elekcji Władysława, natomiast Twardowski przedstawił również działania wojenne w Prusach). Z pewnością jednak dzieło Eberharda Wassenberga nie było źródłem jedynym. Zapewne korzystał poeta z innych materiałów rękopiśmiennych oraz drukowanych, które dbający o bieżącą propagandę monarcha kazał z jednej strony kolportować, a z drugiej – gromadził je dla swych historiografów z myślą o budowaniu przyszłej sławy. Twórca mógł mieć do nich dostęp za pośrednictwem swego stryjecznego brata, Zygmunta Twardowskiego (ok. 1602–1658), sekretarza królewskiego od lat trzydziestych XVII w.
Jakkolwiek było, nie traktował jednak Twardowski swych źródeł niewolniczo. Wbrew relacjom wyróżniał przykładowo na kartach eposu przedstawicieli rodów, którzy się nim opiekowali. Niektóre informacje podawał na podstawie własnych doświadczeń, w przypadku innych zapewne opierał się na wiadomościach zasłyszanych, opatrując je czasem niezbyt wnikliwymi – trzeba stwierdzić – komentarzami i ocenami. Prawda historyczna, którą poeta chciał przedstawiać, stanowiła dlań nie tyle cel, ile tworzywo epickie, służące przede wszystkim gloryfikacji dziejów narodowych i ich bohaterów. W efekcie okazał się Twardowski epikiem, który w stopniu najbardziej znaczącym przyczynił się do ukształtowania "ojczystego heroicum", odmiany eposu łączącej werystyczny opis niedawnych dziejów ojczystych z afirmacją kategorii aksjologicznych charakterystycznych dla wspólnoty szlacheckiej za pomocą formy programowo oszczędnej w licencje epickie, aczkolwiek dopuszczającej umiarkowane stosowanie klasycznych epickich formuł. Niewątpliwa łatwość w przetwarzaniu faktografii na rytmiczną frazę, dar heroizacji rodzimej historii, a także potraktowanie jej jako sfery realizacji szlacheckiego etosu zapewniły poecie wyróżniające miano "polskiego Marona". Można przypuszczać, że bez epickiego dorobku Twardowskiego nie byłoby takich utworów jak anonimowe Obleżenie Jasnej Góry Częstochowskiej czy Transakcyja wojny chocimskiej Wacława Potockiego, których autorzy podążali śladami twórcy Władysława IV, kontynuując jego poszukiwania kształtu "ojczystego heroicum".
Roman Krzywy
Opis wjazdu Jerzego Ossolińskiego do Rzymu
Więc skoro się ku ziemi autumnus pochyli
ciężki jabłki, a owi zjechać się zdążyli,
którzy z nim zaciągnieni w drogę tę pamiętną,
z Warszawy się wyprawi. Miał którąś niechętną
wzgórę sobie Plejadę, że przez czas niemały,
zadżdżywszy się, brzydkimi napluszczeła kały
austryjackie wyboje i styryjskie jeły,
cóż przepaści alpine, czym go zabawieły
tamte drogi, że lubo przez dzięki się śpieszeł,
jednak z oglądanego nie wprzód się ucieszeł
blisko Rzymu, aż ze swej opadnie odzieży
jesień wszytka. Gdzie zaraz przeciw mu wybieży
zgraja konnych i karoc kardynałów różnych
z Torresem protektorem, lecz żeby podróżnych
ulżeł sobie niewczasów i proch zatym zronił,
do Julijuszowego pałacu się skłonił,
miasta nie dojeżdżając, i tam przez dni mało
gwoli rekolekcyi spocząć mu się zdało;
więc którą afekcyją podtenczas beł zjęty,
lekko zatym do siebie ociec przyszedł święty,
jednakże i od niego, i przez różne pany
dworu jego tymczasem beł wizytowany.
Aż też nowembrowy dzień nadszedł ostateczny,
kiedy jaśniej nad zwyczaj uderzył słoneczny
w okna promień, wczorajsze rozbijając cienie,
a na tak niebywałe u siebie widzenie
Rzym gotując, jakoby starożytne owe
wstawały mu triumfy Pompeijuszowe
albo Syfaks w okowach, albo Jugurcine
spiże drogie. Toż wszytkie sporządziwszy inne
do tego aparaty festu i widoku,
wjeżdżał poseł w prześwietnym ludzi swych obłoku,
Brama gdzie Flaminiejska z północy otwiera
wielkie miasto, wnet – jako gdy swe rozpościera
kramy Luzytanija z augszpurskich zebrane
zwierzciadł i galanteryj – na te niewidziane
w oczu światła Indyja wszytka się zgromadzi
i dziecinnie dziwuje. A wprzód poprowadzi
wozy para przystawów, szarłatnimi kryte
ku ziemi oponami; po nich złotem szyte
dawały znać Topory, że poselskie beły,
a muły urodziwe ciężko ich ciągnęły;
w trop ich dziesięć wielbłądów pokojowe nieśli
sprzęty drogie (o, jaki, skoro w bramę weśli,
zgiełk beł ludzi i rumor po dużych podwojach!),
a Perse i Ormieni w tureckich zawojach
po garbach im siedzieli; trębacze za nimi
w tejże barwie, pod świetno forgami strusimi,
ciągnionej, potrębując kozakom czterdziestu,
którzy następowali – nie inaksza Pestu
różność słynie i lecie rozwitego maku
w hesperyjskim ogrodzie. Nie beło tam znaku
wełny prostej i lada na żadnym z nich szaty,
prócz od złota samego a prace bogatéj
pająków morwiorodych, ile nadjeżdżała
młódź gdy dworska i ubiór, i w ozdobne ciała
nad wiosnę rozkwitniona: rumelskie telije,
katanki teletowe, skąd trojaki bije
blask od słońca, sajdaki kształtnie opuszczone
z łuki barbaryjskimi – i tak ułożone
nieśli do nich ramiona, jakoby się z synem
o lepszą ustrzeliwać mieli Wenerzynem.
Konie także pod nimi w pierzu nie mniej strojnym,
ich się akomodując szumom niespokojnym,
przepryskały wesoło, a starzec ozdobny,
Chociszewski, im wodzem – zdał się być podobny
lotnemu Pegazowi: dzida perska w ręku
i skrzydła roztoczone od zadniego łęku
orle go unosieły. Toż dorodnych koni
sześć tureckich, nie jakich przed słońcem gdzieś chroni
w Koryncie Peryjander, ale ugłaskanych
piękną ręką; szły w rzędach szczero okowanych
dyjamenty drogimi, rubiny, szmaragi
i jakie uhaftować umiały czapragi
trackie dziewki, i zrobić siodła Dyjarbeka,
i Kozulbasz strzemiona. Od nich blask z daleka
oczy ludzkie urażał, aż podkowy brzmiały
same złotem, które się umyślnie padały
w łup gminowi; także ich świetno upierzeni
barwiani powodzili Perse i Ormieni.
Tuż koniuszy za nimi z gronem pokojowéj
młodzi nawyborniejszej, w perskie złotogłowy
równo wszyscy ubrani, w siedzenia od złota
i szable, i andżary, a żywa ochota
tyle trój w nich i młode pałały ozdoby.
Po tych następowały same już osoby
sług poselskich, pojźrzeniem jako pozorniejsze,
tak ubiory nierówno na nich kosztowniejsze
od rezańskich soboli i nóg przewybornych
rysi perskich; przed nimi: porządków nadwornych
Żeleński majordomo z reimentem złotym,
toż znaczniejszy z przyjaciół Komorowski potym
i trzej Naruszewicy, Minocki z Wężykiem,
Lanckoroński i Korniakt, których pięknym szykiem
przeplatały gwardyje papieskiego dworu,
ale nikt szumniejszego z tych wszytkich humoru
nie miał nad Cieklińskiego, na smukownym który
anatolskim rumaku, bijąc żartko z góry,
łańcuch z złotogrzywego bończuka płynący
rozerwał na ogniwa, czym się dziwujący
gmin zabawił – sam w długo szacie opuszczonéj,
od kamieni i złota wszytek oświecony,
siedział tedy; od niego odwiódszy się daléj,
w stateczniejszych postawach: Lipski i Ronkalli,
Zebrzydowski, Potocki, oba Firlejowie,
Tarnowski, Lubomierski, wojewodzicowie
wielkich ojców – wszyscy ci jako urodzeniem,
tak strojniejszym daleko na koniech siedzeniem
jeszcze tych przechodzili. Przed samym już posłem,
trzęsąc forgi ozdobne po czele wyniosłem
konia urodziwego, w szumnej jechał cerze
Ossoliński stryjeczny, rękę prawą bierze
Gębicki mu sekretarz, której wnet pozwoli
Torresowi, a lewą weźmie Fausto Poli,
amazyjski infułat.
Między sam którymi,
jako dwiema przednimi światły niebieskimi
pałający Lucyfer poranną wdzięcznością,
poseł śrzedni; koń pod nim, strojem i pięknością
wszytkim nieporównany, szumne ważeł nogi,
szczero od manijery jubilerskiej drogiéj
błyszcząc i chryzolitów; szata haftowana
w łuskę złotą, którą mu tam, gdzie zapinana,
z dyjamentów wschodowych pętlice okuły,
czołdar perły i krwawe rubiny posuły –
owo wszytek jako gdy, dziennej swej karoce
dosiadszy w Ijonijej, Słońce się migoce
w przeźrzoczystym jezierze albo w szarym zmierzchu
rozczosany kometa, a jeśli po wierzchu,
cóż zewnętrzne gracyje i ozdoba ciała
nie więcej go daleko nad to oświecała:
ono twarz otworzona, śmiejące się oczy,
czoło jasne, po którym kosztowna się toczy,
na kształt umbry południej, długo gdzieś po niskich
pracowicie zbierana odnogach laryjskich,
kita czapla, że którzy wszytko to widzieli,
więtszą rozkosz daleko z jego samej mieli
napiękniejszej urody. Po bokach i z tełu
papieskiej kompanijej i z inszych tam siełu
przebranych kawalerów zgraja go zasłoni,
na ostatku karoca w sześć tureckich koni,
białym zewnątrz teletem kosztownie obita,
a z wierzchu aksamitem zielonym pokryta,
wjazd ten skończy. Z takową pompą i ozdobą,
jakiej dawno, kiedy się porachuje z sobą,
Rzym nie widział i noga tamtych nigdy progów
polska nie przestąpiła, do książęcia bogów
niegdy Kapitolina przez miasto szerokie
wjeżdżał poseł.
Źródło: Samuel Twardowski, Władysław IV, król polski i szwedzki, wyd. Roman Krzywy, Warszawa 2012, s. 226–229 (Punkt IV, w. 1319–1466).
Zamówienia można kierować na adres:
Wydawnictwo IBL PAN
ul. Nowy Świat 72
00-330 Warszawa
tel./fax (0 22) 657-28-80