Robert Urbański
Tartarorum gens brutalis
Trzynastowieczne najazdy mongolskie
w literaturze polskiego średniowiecza
Instytut Badań Literackich
Warszawa 2007
"Studia Staropolskie. Series Nova", t. XV
Z WPROWADZENIA
W epoce przedhistorycznej rzeczywistość wspólnoty stanowiła dla jej członka swoistą pełnię. Współistniały w niej rozmaite elementy, należące według współczesnego myślenia o świecie do zupełnie różnych porządków: człowiek, przyroda ożywiona i nieożywiona oraz przenikający wszystko element nadprzyrodzony. Wszystko to, co nie mieściło się w ramach świata wspólnoty, było "antyświatem". Pochodzący stamtąd obcy ludzie nie byli w pełni ludźmi; mieli mniej wspólnego z członkami danej wspólnoty niż jej zwierzęcy inwentarz. Nie bez przyczyny nazwy własne wielu etnosów znaczą po prostu "człowiek". Granice i różnice pomiędzy własną a innymi grupami ludzkimi były ongiś postrzegane dużo ostrzej niż dzieje się to współcześnie. Mniejsza liczebność ludzkich społeczności i fakt, że ich siedziby oddzielały od siebie naturalne przeszkody, utrudniały regularne wzajemne kontakty, a jednocześnie sprzyjały kształtowaniu się i utwierdzaniu uproszczonych modułów postrzegania "innego", które dziś zwiemy stereotypami. Naturalne różnice poziomu cywilizacyjnego pomiędzy różnymi grupami ludzkimi były dla tych stereotypów wymarzoną pożywką.
Intensyfikacja kontaktów międzykulturowych, niezależnie od tego, czy przybierały one formę pokojową, czy też owocowały zbrojnym starciem, rzadko prowadziła do rewizji utartych ścieżek myślenia, a już z pewnością nie był to proces szybki i prosty. Wizerunek człowieka spoza grupy w świadomości jej członków z reguły nie był świetlany. Grecy nazywali obcych "bełkoczącymi" (barbaroi), odmawiając im najczęściej jakichkolwiek zalet, których sami, ma się rozumieć, mieli wręcz w nadmiarze. Barbarzyńcy byli więc tępi, okrutni, wiarołomni, ludożerczy, żyli w warunkach całkowitego zbydlęcenia. Ten zbiór epitetów przejęli od Greków Rzymianie, stosujący wszakże niekiedy do celów perswazyjno-wychowawczych obrazek "dobrego barbarzyńcy", nosiciela pierwotnych cnót, zatraconych przez żyjących w zbytku, wydelikaceniu i przerafinowaniu Rzymian.
Wczesne średniowiecze odgradzało się od barbarzyńców równie gorliwie. Tożsamość kulturową antyku wyparło poczucie identyfikacji ze światem chrześcijaństwa; różnica pomiędzy chrystianizmem a pogaństwem była – przynajmniej nominalnie – równie przepastna, jak kontrast cywilizacji i barbarii. Proces ewangelizacji kolejnych ludów oznaczał wyrwanie ich ze sfery ciemności i włączenie w obręb świata ładu i sensu – te same następstwa miało dawniej nadanie barbarzyńcom rzymskiego prawa. Neofici świata niebarbarzyńskiego szybko przyswajali sobie "cywilizowany" sposób myślenia, ze wstrętem spoglądając na koczowników i innych okrutników. Religijnie nacechowane patrzenie na świat tłumiło ciekawość dla etnicznokulturowej specyfiki obcego, dzięki której posiadamy dziś pisma Herodota czy Tacyta. Pod tym względem Cesarstwo Wschodnie, skądinąd nie mniej chrześcijańskie, było dużo aktywniejsze. Nie należy też zapominać, że – pomijając różnicę poziomu kultury – jego kontakt z barbarzyńcami był bardziej intensywny i regularny.
Europa zaatakowana przez tajemniczych Tartarów to jednak Europa odmienna od świata Ciemnych Wieków, burzliwie rozkwitająca gospodarczo i kulturowo, poznająca nieznane dotąd obszary antycznego dziedzictwa, na nowo ożywiona duchowo i intelektualnie pod wpływem krucjat, Soboru Laterańskiego, powstania wspólnot mendykanckich, kształtowania się uniwersytetów. Część tych przemian zachodzi w czasie koczowniczego ataku, a ich wpływ daje się zauważyć choćby w relacjach posłujących do wielkiego chana mnichów.
Teksty, którymi się tutaj zajmiemy, są świadectwami opisującymi społeczności barbarzyńskie wyłącznie z zewnątrz. Stopień bliskości obserwatora wobec przedmiotu deskrypcji jest różny, lecz stale istnieje pomiędzy nimi ta sama bariera. Piszący o barbarzyńcach to zasadniczo rzecz biorąc reprezentanci chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu. Od przestrzeni "braku cywilizacji" (w ich pojęciu) dzielą ich rozmaite i liczne granice: etniczna, językowa, kulturowa, ustrojowa, a nawet niekiedy granica fizycznej odległości. Wszystkie one stanowią rodzaj krzywych zwierciadeł. Odbiwszy się w kilku z nich naraz, obraz znacząco różni się od pierwowzoru. I zarówno proces, jak i wynik tej deformacji najbardziej nas tu interesują. Chodzi więc o rzeczywistość subiektywną, o opinie, będące wedle klasycznej teorii Waltera Lippmana zrodzonym w ludzkim umyśle schematycznym obrazem, złożonym z tego, co zauważono, z tym, co donieśli inni, oraz tym, co można sobie wyobrazić.
Najazd mongolski – nie negując nijak jego okrutnego i niszczycielskiego charakteru – był bezsprzecznie jednym z czynników ożywiających życie kulturalne średniowiecznego Zachodu. "Ten rozwój wiedzy i sądów na temat Mongołów jest częścią szerszych przemian w zachodnioeuropejskiej wiedzy o świecie, które – rozpocząwszy się wraz z epoką krucjat – zmienią w końcu tradycyjny średniowieczny model świata w nowoczesny". Erupcja stereotypów na temat najeźdźców, której świadectwo znajdujemy w ówczesnym piśmiennictwie, nie jest tylko mniej lub bardziej bezradną próbą ujęcia w słowo skomplikowanej i bolesnej rzeczywistości najazdu. W ten sposób również kształtuje się tożsamość średniowiecznej Europy. Opisywanie innego świata za pomocą stereotypów jest jednocześnie integracją własnej grupy, formułowaniem podstaw własnej identyfikacji kulturowej. "Poprzez zniechęcenie do wartości preferowanych w obcych grupach etnicznych wyobrażenie stereotypowe broni członków danej społeczności przed akceptacją i przejęciem wzorów obcych ich własnej tradycji. Stereotypy racjonalizują też wszelkie negatywne zachowania wobec przedstawicieli obcych, antagonistycznych grup, obarczając przy tym tych ostatnich odpowiedzialnością za zaistniały stan rzeczy. Wreszcie za pomocą tej kategorii wyobrażeń możliwe staje się zrozumienie szeregu wydarzeń społecznych, których interpretacja przekracza stan wiedzy grupy albo koliduje z jej interesami wewnątrzgrupowymi. [...] Obraz własnej grupy jest odwróceniem obrazów, w których ujmuje się rzeczywistość innych grup etnicznych."
Niniejsza praca zajmie się ukazaniem sposobów, w jakie powyższe słowa stają się ciałem w piszącej o trzynastowiecznych najazdach mongolskich literaturze polskiego średniowiecza, głównie w historiografii. Tłem i podstawą analiz będzie tradycja opisywania najeźdźców barbarzyńskich w łacińskojęzycznym piśmiennictwie historycznym Rzymu i średniowiecznego Zachodu. Wychodzimy z założenia, że na obrzeżach chrześcijańskiej Europy, do której w połowie XIII wieku bez wątpienia byliśmy zaliczani i przez innych, i przez samych siebie, wizerunek najazdów mongolskich kształtował się odmiennie niż na właściwym Zachodzie. Polska była bowiem wystawiona na bezustanny kontakt z koczownikami (czy raczej agresję z ich strony) i siłą rzeczy zainteresowanie nimi nie zbladło jak na Zachodzie, choć również uległo znamiennym przemianom.
Pierwszy z najazdów, którym się zajmiemy, nastąpił w 1241 roku. W nagłym wypadzie Mongołowie sięgnęli wschodnich granic cesarstwa niemieckiego – Czech i Austrii, spustoszyli Węgry, przegalopowali wybrzeżem Adriatyku. Ten właśnie najazd ma najbogatszą literaturę i był w nauce wielokrotnie omawiany, zarówno pod kątem ściśle historycznym, jak też w kontekście historii kultury; z pewnością nie ma potrzeby powtarzać tu powszechnie znanych faktów na jego temat. Kolejne wtargnięcia hord mongolskich na polskie ziemie (1259, 1287 itd.), za każdym kolejnym razem mniej spektakularne, były wszakże dość skrupulatnie odnotowywane w źródłach, co daje okazję do prześledzenia procesu tworzenia się i zmiany wizerunku Mongoła-Tatara (i ogólniej najeźdźcy-poganina) w naszym średniowiecznym piśmiennictwie historycznym aż do jego wielkiej syntezy – Roczników czyli Kronik Jana Długosza. Są one zwieńczeniem rozwoju polskiego dziejopisarstwa średniowiecznego, a zarazem tekstem tak obszernym i skomplikowanym, że wyczerpujące ujęcie go w ramach niniejszych rozważań z pewnością by się nie powiodło. Monumentalne dzieło krakowskiego kanonika – wciąż skupiające na sobie zbyt mało zainteresowania uczonych – wymaga odrębnego badania, które uwzględniłoby również możliwie szeroki wybór współczesnej mu historiografii europejskiej. Poniżej mogłem dokonać w tej sprawie zaledwie wstępnego rozpoznania.
Trudno pokusić się tu o nowe ujęcie przebogatej problematyki, która dotyczy zwłaszcza pierwszego najazdu. Tak się jednak składa, że w polskiej nauce pośród wielu poświęconych mu prac nie było dotąd takiej, w której umieszczono by owo zdarzenie w historyczno-kulturowej łączności z kolejnymi inwazjami Tartarów na tle odwiecznej konfrontacji osiadłej Europy z najeźdźcami z Wielkiego Stepu. Nie przebadano zasobu środków stylistycznych i rozmaitych strategii narracyjnych, służących kreśleniu toku wydarzeń podczas inwazji mongolskiej i opisowi głównych aktorów tego spektaklu. Nie zwrócono uwagi na interesujący również i na polskim gruncie (mimo zwyczajowych formuł o ubóstwie naszej historiografii średniowiecznej) filologiczny aspekt zagadnienia: nie prześledzono więc zapożyczeń antycznych i biblijnych w polskich relacjach o najeździe, nie umiejscowiono tych narracji w ich naturalnym środowisku – tradycji kulturowej łacińskiej Europy, by w ten sposób odpowiedzieć choćby implicite na pytanie o charakter wykształcenia naszego średniowiecznego intelektualisty i zasób jego lektur oraz o prędkość i jakość przepływu informacji pomiędzy Polską a Zachodem Europy. Nie badano oddziaływania Wschodu, czyli pozostającej pod "mongolskim jarzmem" Rusi, i związków pomiędzy Polską a Węgrami na przeobrażenia wizerunku Mongołów w Polsce. Wreszcie nie było dotąd pracy obserwującej specyfikę rozwoju sylwetki mongolskiego najeźdźcy w poszczególnych dzielnicach historycznej Polski, w różnym stopniu dotykanych kolejnymi atakami, różnie też rozwijających się w sensie politycznym i kulturowym. Wprawdzie zarówno rozmiary pracy, jak i kompetencje jej autora nie pozwalają w wyczerpującym stopniu poruszyć wszystkich zasygnalizowanych kwestii, mamy wszakże nadzieję, że nawet ten rekonesans – przy wszystkich jego wadach, za które należy obarczyć wyłącznie autora – pozwoli wyraźniej ujrzeć rolę trzynastowiecznych najazdów mongolskich w życiu kulturalnym ówczesnych ziem polskich. Jest to bowiem problem dużo istotniejszy niż obecność takich czy innych fraz w tekstach dziejopisów, nawet jeśli mogą one stanowić punkt wyjścia do szerszej analizy. Enumeracja wpływów i zależności jest drogą donikąd, jeśli nie idzie za nią próba określenia roli danego zjawiska w całokształcie kultury.
Postrzeganie przez określoną grupę jako całość i jako zbiór jednostek członków innej grupy jest zagadnieniem fascynującym. Percepcja odmienności, jej funkcja w życiu społecznym i rozmaite przekształcenia, jakim podlega, oddziałując jednocześnie na inne przestrzenie duchowej egzystencji – to wszystko zagadnienia skomplikowane i wymagające różnorodnych narzędzi badawczych. Wydaje się, że – zwłaszcza w odniesieniu do dawnych epok – analiza historycznoliteracka może być nienajgorszym z nich. Pozostanie ona jednak efektywna tylko pod warunkiem, że jej istotą będzie badanie umocowane w szerokim kontekście epoki, wiążące treść i formę interesujących nas tekstów z jednej strony z tradycją kulturową, z drugiej zaś ze współczesnymi zjawiskami politycznymi i społecznymi. Obraz świata nigdy bowiem nie jest bytem autonomicznym i abstrakcyjnym. Jego charakter wchodzi w rozmaite zależności z określoną sytuacją historyczną, jest jej pochodną i jednocześnie czynnikiem współtworzącym jej rozwój.
Świadomość historyczna w kwestii najazdów mongolskich jest wciąż za niska. Współczesność, domagająca się – skądinąd słusznie – naukowej specjalizacji w wąskiej dziedzinie sprawia, że nie tylko przedstawiciele nauk ścisłych utracili kontakt z humanistyką (i vice versa), ale też filologowie z historykami, a co gorsza, także historycy między sobą. Jak nazwać trafiające się w dwudziestowiecznych syntezach stwierdzenia o tryumfie europejskiego oręża pod Legnicą? Jak widać i na tym polu – zwykłej działalności oświeceniowo-informacyjnej – pozostaje wiele do zrobienia.
Sylwetka Tatara – barbarzyńcy-poganina jest więc w polskiej kulturze wątkiem mocno i trwale zakorzenionym. Warto z pewnością prześledzić jego najdawniejsze dzieje wraz z kulturowym podłożem, na którym wyrósł i z którego czerpał. Styczność ze wschodnim pogaństwem stanowi z pewnością jedno z najbardziej intrygujących zjawisk, wokół których kształtowała się polska kultura i mentalność. Różnorodność tych zetknięć, bogactwo doświadczeń, przestrzeń tradycji stojącej u jego źródeł: to wszystko sprawia, że pochylenie się nad tą kwestią jest wielką intelektualną przygodą.
Zamówienia można kierować na adres:
Wydawnictwo IBL PAN
ul. Nowy Świat 72
00-330 Warszawa
tel./fax (0 22) 657-28-80