Mikołaj Sęp Szarzyński
Sebastian Grabowiecki
Stanisław Grochowski
Kasper Twardowski
Hieronim Morsztyn
Szymon Zimorowic
Kasper Miaskowski
Maciej Kazimierz Sarbiewski
Daniel Naborowski
Łukasz Opaliński
Krzysztof Opaliński
Jan Andrzej Morsztyn
Zbigniew Morsztyn
Wacław Potocki
Wespazjan Kochowski
Stanisław Herakliusz Lubomirski
Józef Baka
Poeci "minorum gentium"
Samuel Twardowski
Jan Chryzostom Pasek
Jędrzej Kitowicz
Benedykt Chmielowski
Jan III Sobieski
Varia
Opracowania
Stanisław Morsztyn (zm. 1725)
Smutne żale po utraconych dzieciach
(wybór)
ŻAL TRZECI
Zadumany nad grobem, gdzie złożone ciała,
Rzekłem, choć żałość język i usta wiązała:
"Tu Jan, syn, tu Teresa, ukochana córa,
Nie bez ciężkiego żalu pogrzebieni, która,
Zasmuciwszy rodziców, z swym pospołu bratem
W młodym, ach, w młodym wieku rozstali się z światem!
Nie Teresa ani też Jan tu martwy leży,
Ciała tylko śmiertelne, duchów ich odzieży,
Śpią oni – darmo ociec i matka się smuci!
A któż suknie, kładąc się spać, z siebie nie zruci?
Lecz skoro przyjście Pańskie nowe światło wskrzesze,
W też je suknie Anioł Stróż (lecz wprzód z nich wyczesze
Proch ziemski, pierze świeckie i wszelakie plamy),
Nie w suknie, ale w białe przyoblecze lamy.
Więc że nieczyste swędry, poko nie zbieleją,
Nie tylko w wodzie myją, lecz i w ogniu grzeją,
O, Jezu, synu Boga wszechbogów jedyny,
Któryś z nieba na ziemię czynił przenosiny,
Z ziemie na krzyż, doznawszy wszelkich bied sposobu,
Z krzyża-ś poszedł pod ziemię, do gliny, do grobu,
Z grobu w piekło, nie żebyś swoje zmazy palił,
Boś był Bogiem, aleś tam więźniów się użalił,
Którzy pierwszego grzechu obciążeni pęty,
Ustawicznie wzdychali do wolności świętéj,
Daj mi tak ciało łzami pokornemi zlewać,
Żeby go już po śmierci nie trzeba wygrzewać,
Nic ze mną nie odwłaczaj, bo zła i minuta,
Tu karz, tu, kędy był grzech, niech będzie pokuta!
Sprawiedliwyś Ty swoim kredytorom iściec,
Znajdziesz na świecie, śmierci nie czekając, czyściec!
Niechże i moje wszytkie bóle, wszystkie smutki
Plagi będą za grzechy, do cnoty pobudki,
A mianowicie w których opłakując dzieci,
Jako list z drzewa mrozem zwiędłe serce leci,
I te, bywszy na ziemi, musiały powalać
Szaty. Panie, jeśliby przyszło je wypalać,
Niech ja wezmę ten ciężar, choć z żalu nieduży,
Jam winien, że nie żyły na tym świecie dłużéj –
Moje winy i moje uporczywe złości
Nadyktowały dekret Twej sprawiedliwości.
Mnież karz za nie, póki mi nie zagaśnie świeca
Dni moich, lecz uchowaj piekielnego pieca!
Zmiłuj się, miej wzgląd na to, że niż oni w ciele,
Dłużej w sukniach na świecie chodzi ludzi wiele.
Odpuść młodości, patrząc na ich wiek malutki,
Na łzy i na rodziców utrapionych smutki,
Którym stanie za czyściec w ich dni ostateczne
Razem utracić dzieci, a jeszcze tak grzeczne!
Że jednak taka była wola Twoja, Panie,
Trzeba z pocałowaniem przyjmować karanie".
ŻAL CZWARTY
Cóż jest tak szczęśliwego, żeby z każdej miary
Na tym świecie mogło być cale bez przywary?
Nie będzie miód bez żądła i róża bez ości,
Cnota bez obmowiska, sława bez zazdrości –
Im piękniejsza twarz, tym ją mniejsza wada szpeci,
Im się zda źrelsze jabłko, prędzej czerwiem zleci,
Zawsze się biała szata najrychlej ubrucze
I szkło, im subtelniejsze, tym się łatwiej stłucze.
Zwyczajna to natury i Fortuny moda:
Coś wczora miał, w tym cię dziś może potkać szkoda.
Trudno dufać choć pięknie kwitnącej młodości –
Ani nadzieje w sile, ani kłaść w dużości.
Tak trzeba szczęście i tak sądzić jego dary,
Jak bańkę na powietrzu nadętą od pary,
Która wtenczas, kiedy się najpiękniej napuszy,
Nagle zniknie i w drobną rosę się rozpruszy.
Ze mnie, ze mnie wzór niechaj biorą ludzie smutni
Odmiany i nikczemnej świata bałamutni!
Rozumiałem, że mię już nieszczęście nie ruszy,
Że to dosyć, gdy zrazu Fortuna potuszy:
Że córka i dwóch synów, którzy męską porę
Zaczynali, przyniosą domowi podporę.
I tak ugruntowany w nadziei już bliskiéj,
Nie dbałem, że odmienny, niepewny i śliski
Świeckich rzeczy propozyt, anim miał w pamięci,
Że choć co mocno trzymasz, często się wykręci,
Że tu nic nie kochamy, o co by się srodze
Bać nie trzeba. Na jednej tylko stoją nodze
Pociechy i rady się prędko od nas śpieszą,
Często też rzeczy trapią, które przedtym cieszą.
Jam przecie w mym rozumie nie był tak ciekawem,
Będąc ubeśpieczony przyrodzenia prawem,
Mniemałem, kto się pierwej rodzi, że umiera
Pierwej i że się śmierć w ten porządek nie wdziera.
Aż ona często kolej przyrodzoną minie,
Kiedy się koło młodych przed czasem zawinie!
Ojca dzieci grześć miały, aż je ociec grzebie
Jedno po drugim – trudnoż ostatniej potrzebie
Uniknąć, nie oprze się nikt ani uciecze,
Kiedy chcących prowadzi, a niechcących wlecze.
Ach, wlecze serce z duszą przez otwarte rany,
Które córka i mój syn zadał mi kochany!
Krwawe rany, żadne ich nie zagoją maści,
Męczą zawsze i męczyć będą do upaści!
O, lekarzu niebieski, który w jednym słowie
Żywot i opłakane możesz wrócić zdrowie,
I znać ta była teraz wola Twoja święta,
Że od oczu mych i syn, i córka odjęta,
Odpuść, jeżeli mię żal unosi niezmierny,
Wiesz, jako słaby, jako człowiek jest mizerny!
Uczy-ć nas rozum ani każe słuchać ciała,
Aleby się ta sporka pewnie nie nadała,
Chyba że Sam pomożesz i dodasz ratunku,
Inaczej szaleć by nam przyszło od frasunku.
Czego nas obroń, Panie! Tu siecz, tu pal raczéj,
A szkodliwej zbawieniu uchowaj rozpaczy!
Za wydaniem:
Stanisław Morsztyn, Smutne żale po utraconych dzieciach
, oprac. D. Chemperek i R. Krzywy, Warszawa 2007.
Zob. także:
Dariusz Chemperek, Roman Krzywy, Stanisława Morsztyna "Smutne żale po utraconych dzieciach".