Rodzajowe scenki, przedstawiające na przemian wady kobiet i mężczyzn dopełnienie znajdowało w satyrycznym obrazie szlacheckiego małżeństwa polskiego wieku XVIII. U Juniewicza było ono złożone z tradycyjnie piętnowanej w dobie oświecenia żony modnej i męża safanduły. On zajęty był kartami i pijaństwem, ona natomiast trefieniem włosów i lica, jak też podjadaniem cukierków. Na to, zdaniem pisarza, nakładał się jeszcze negatywny wpływ obcej mody, która sprzyjała małżeńskiej zdradzie pod okiem męża. Rzecz jasna, Juniewicz nie piętnował męskiej zdrady, w ślad za autorytetami wierząc w moralną wyższość mężczyzny. Zwracał uwagę na kobiety i ich zachowania:
Tać to francuska
Nie owa ruska
Trwa teraz moda,
Że Pani kocha
Niemca czy Włocha
Mąż na to zgoda.
(s. 70, 1753)
Aby iść z duchem czasów, mąż musiał godzić się na salonowy flirt. Poeta dydaktyk jednak przestrzegał przed dalekosiężnymi skutkami nowej mody, zwracając uwagę, że takie małżeństwo staje się źródłem uciechy dla wszystkich naokoło. Szczególnie, rzecz jasna, na pośmiewisko narażony jest małżonek–rogacz, przymykający oczy na zachowania żony:
Mąż to zrozumie,
Że ma wstyd w domu
O czym nikomu
Mówić nie umie.
(s. 72, 1753)
Kiedy jednak małżonek starał się jakoś zaradzić złu, które wyrządza kobieta, czekała go awantura. Było już bowiem za późno. I w tym miejscu oto autor odmalował dosadny obraz małżeńskiej scysji, oddając ją z właściwą sobie przesadą. Białogłowa sięga po "glinę", a więc naczynia lub też po prostu po kij. Jednym lub drugim okłada nieszczęśnika, który zresztą w kontekście całej wypowiedzi zdaje się być sam sobie winny. Kobieta jednak nie dość, że wydaje się wrzaskliwa i zła, to jeszcze przy okazji jest przebiegła, zwodząc męża w nader wprawny i chytry sposób:
Potym się godzi
słówka cukruje,
Męża całuje,
A za nos wodzi
(s. 73, 1753)
Mężczyzna w takim małżeństwie musiał ostatecznie salwować się ucieczką z domu, "do żyta", lub też "do lasu", aby uniknąć awantury i cięgów. Ten groteskowy obraz małżeństwa wyrażał znowu niechętne kobietom nastawienie autora, prawdopodobnie dopatrującego się we współczesnych sobie obyczajach zagrożenia dla małżeństwa w ogóle, a w szczególności dla pozycji mężczyzny w rodzinie. Rzecz jasna, źródeł nieszczęścia upatrywał autor nie w czym innym, jak w kobiecej pysze:
Nadyma ducha
Niby ropucha
Pani Jadwiga
(s.75, 1753)
Bystry obserwator–satyryk dostrzegł także, że tłem całej tej odmalowanej przez niego sytuacji w domu szlacheckim, gdzie świat stanął na głowie, jest przerażająca nędza, opisana równie dosadnie, jak panujące w owym małżeństwie zwyczaje:
Pościel słomiana
Worem przesłana
Z cieląt poduszki;
Z baraniej skóry
Obfite w dziury
Dwa są kożuszki.
(s. 76, 1753)
Pozostałości majątku tego zbankrutowanego antydworu szlacheckiego stanowią jakieś resztki zastawy stołowej, rozlatujący się piec. Szkic ten jest jednak satyrą nie tylko na kobiety, na mężczyzn stanu szlacheckiego czy na małżeństwo. Wspomniany tu obraz materialnej nędzy, połączonej z wygórowanymi ambicjami, czyni z niego oskarżenie, wymierzone w cały stan szlachecki. Wizja, zawarta w temu podobnych ustępach, jest panoramą skali upadku poziomu życia materialnego i zubożenia całego kraju. Taki zresztą był jej cel: pokazać, że całość życia w Polsce, w tym życia ludzi ze stanu, który powinien być naprawdę uprzywilejowany– przybierała coraz bardziej niekorzystny obrót. Skończył poeta swój wywód, dopisany gdzieś w latach pięćdziesiątych (powyższy fragment pochodzi z drugiej redakcji poematu) smutną uwagą, że szlachecki majątek znajdzie się ostatecznie w zastawie u Żyda, przepity. Nie szkodziło to jednak jego byłym właścicielom nadal się pysznić. Zubożawszy aż "do gołej skóry", nadzy "jak indyki" wciąż noszą głowy wysoko:
Nigdy nie zbywa
Z pychą powagi
Jak indyk nagi
Burcząc zażywa.
(s. 77, 1753)
W nowej wersji, z roku 1753 owa głupota stanu szlacheckiego, jego średniej warstwy, topiącej wszystko w alkoholu, została przeciwstawiona mądrości jaśnie oświeconych książąt Radziwiłłów. Nie zmieniło to jednak wydźwięku całego wywodu, ponieważ ów hołd, złożony książęcej mądrości i prawomocności ich roszczeń do władzy, stanowił tylko typowy ukłon panegiryczny, raczej nie modyfikujący zasadniczo całości sądów o szlachcie.
Dzięki jednak wprowadzeniu elementów panegirycznych perspektywa lokalna, domowa, uległa rozszerzeniu. Pojawił się obraz całego państwa. Otwiera go wspominany już alegoryczny obraz wychudzonego konia, ledwo ciągnącej się szkapy – Rzeczpospolitej. Natychmiast potem następuje wskazanie na przyczyny tego stanu. Z jednej strony są nimi liczne obce najazdy. Z drugiej natomiast powodem jest upadek ducha bojowego, zwyczajne tchórzostwo, w taki oto sposób znowu wyraziście odmalowane:
Ci w nogi z kupy
Między chałupy
Ci w kąty ryją
Doły, gdzie kryją
głowy swe własne
(s. 89, 1753)
"Ci" to szlachta, która najlepiej potrafi się, zdaniem autora, wybronić... nogami.
Z ironią pisze autor w tym samym kontekście dalej o krwi szlacheckiej. Droga– samemu szlachcicowi – jest przede wszystkim nie wolność czy Rzeczpospolita, ale: "Droga szlachecka /Krew...".
Owa wysoka cena krwi szlacheckiej jest niczym innym, jak omownym określeniem tchórzostwa. Tej wysokiej cenie przeciwstawił autor "taniość" krwi niemieckiej. Zapewne zresztą chodziło tu raczej o Szwedów, zaliczanych do "Niemców", sądząc z obecnego w poemacie kontekstu, tyczącego się wojny lat 1700–1721. Pisze poeta tak, kończąc:
...lecz niemiecka
w swym kusym stroju,
ceny nie zważa.
(s. 90, 1753)
Dalej myśl została rozwinięta i ujęta w formę quasi–wypowiedzi przykładowego szlachcica. Wypowiedź ta była niewątpliwie wyrazem przekonania o zbankrutowaniu ideałów rycerskich, ale zarazem apelemdo o ich rewaloryzację. Będący autorskim porte–parole szlachcic tak powiada:
Niech się chłop płata
I z chłopem smali;
Milsze mej zdrowie
spokojnej głowie,
Niż z długą rurą
Mars ślepy w polu
(s. 91, 1753)
Upadek ducha rycerskiego stanowi w narracji Juniewicza element szerszego problemu degeneracji obyczajowej. Satyryk dostrzegł jednak z kolącą drwiną, że nie jest to upadek całkowity. Przeciwnie, bywały sytuacje, kiedy ów duch bojowy, podobnie, jak i inne namiętności, odżywał. Ukazuje to znowu Juniewicz w sposób groteskowy, przerysowany, jak gdyby jednak zarazem podpatrując zachowania typowe, powszechne, spotykane codziennie:
[...] kiedy
Zgrzeją się trunkiem
Wraz się całują
Wraz i wojują
Różnym rynsztunkiem
To pistoletem
To deski bretem
To szkła pociskiem
I kuflów czasem.
(s. 95, 1753)
Ta tonacja przywodzi niemal na myśl Monachomachię Ignacego Krasickiego, gdzie walki odbywały się w podobny sposób. W ogóle zresztą silny krytycyzm wobec stosunków panujących w Polsce kieruje naszą uwagę na związki Juniewicza z oświeceniem, tym bardziej, że w drugiej, bliższej początkom oświecenia wersji poematu zostały one zdecydowanie wyostrzony, szczególnie w swoim aspekcie społecznym. Satyryczny obraz "bohaterstwa" opojów rozwinął szerzej: szramy na czole, blizny to przede wszystkim ślady po walce na kufle i ewentualnie szable podczas pijackich burd, a nie efekt ofiary krwi poniesionej na prawdziwym polu walki.
Rzeczpospolita w tym krzywym zwierciadle ukazana została jako kraj bezprawia i pijaństwa – tej ciągle eksponowanej przez autora przywary całego stanu szlacheckiego. Pisarz wyciąga na światło dzienne głęboko patologiczny charakter życia społecznego w Rzeczypospolitej:
[...] u nas zgrabić
Wolno i zabić
człeka jak sowę,
Gdy się nawinie
We złej godzinie.
(s. 92, 1753)
Świadomość odwrócenia porządku społecznego w Polsce i jego krańcowej anarchizacji znajduje zaraz potem wyraz w następującej opinii, stanowiącej swoiste podsumowanie owych rozważań na temat sposobów prowadzenia życia publicznego w Polsce:
[...] w Polszcze wszytko
Wolno, co brzytko
Świat cały łaje.
(s. 92, 1753)
Dopełnieniem wizji polskiego antyporządku społecznego jest obraz sprawiedliwości, wykpionej i zniszczonej w Polsce, podobnej do nieszczęsnego włóczęgi i żebraka, nie mogącej nigdzie dla siebie znaleźć miejsca:
A sprawiedliwość [...]
Odarta z szaty
Wygnana z chaty
Tuła się, kryje.
(s.104, 1753)
Jedynym środkiem do jej odnalezienia okazuje się ostatecznie korupcja, mamona, jak pisze poeta – "złota kwota". Jest to wstęp do zarysowania obrazu sprzedajności sądów. Według Juniewicza żaden szlachcic uboższy czy biedna wdowa sprawiedliwości raczej się w nich nie doczekają, przede wszystkim ze względu na całkowite skorumpowanie jurystów. Poemat zjawisko to – rzecz jasna – zdecydowanie potępia; jest to jednak głos wołającego na puszczy. Korupcja to jedna z tych rzeczy w Polsce schyłku czasów saskich, które powodują "strach od Boga" i wprost "pomsty wołają".
Tego niezwykle gorzkiego w swej wymowie fragmentu brakowało w wersji z roku 1731, jest więc on w redakcji z początku lat pięćdziesiątych całkiem nowy. Stanowi kolejny element, który powodujące, że dzieło w swej formie ostatecznej jest w dużej mierze panoramiczną satyrą, powstałą pod piórem człowieka obdarzonego niewątpliwą wrażliwością społeczną.
Naturalnym wręcz dopełnieniem tej ponurej i przewrotnie szyderczej charakterystyki pijanej i znieprawionej Rzeczypospolitej jest obłąkańczy "taniec stanów", oparty na pomyśle zaczerpniętym, jak pisze sam Juniewicz, z przysłowia ukraińskiego, które otwiera pełną radykalizmu społecznego panoramę cierpienia:
Jest to przysłowie
W podolskiej mowie
Co się tu przyda,
Drze koza łozę,
Wilk zaś drze kozę,
A chłop dla żyda
Z wilka drze skórę,
I wnet na lurę
Do karczmy wlecze
Gdzie żydek chłopka
Jak wróbel z snopka
Kłosy osiecze:
Żyda zdzierają
Gdy wymyślają
Ekspens panowie,
Panów zaś trudząc
W sprawach, i łudząc
Drą patronowie,
Patrona zasię
Bierze czart na się
Zedrze i skruszy
Gdy niegodziwie
Wydrze grosz chciwie
Z ubogiej duszy
(s. 106, 1753)
Zasadą naczelną w życiu społecznym Rzeczypospolitej okazuje się ucisk i uciemiężenie wzajemne. Bezwzględny wyzysk to podstawa stosunków wewnątrz kraju. Sprawiedliwość, ład i porządek w tym obrazie obyczajowości za panowania Augusta III, alternatywnym względem idealistycznego opisu Kitowicza, są pojęciami zapomnianymi i nieobecnymi w codziennym życiu społecznym. Jedynym ich wyznacznikiem okazuje się wypchany mieszek.
Wizja okrutnego świata, rządzonego przez niezmienne prawa wyzysku i niemal klasowej walki biednych z bogatymi, pozbawionego sprawiedliwości, świata, w którym jednostka znaczy, kiedy brzęczą jej w kieszeni monety, zbliża Juniewicza do tonacji literatury "sowizdrzalskiej", o korzeniach antystanowych, wymierzonych w trwały system uwarunkowań społecznych24. Związek ten wyraża się w nieśmiałym początkowo, ale w dalszym toku poematu siłą wręcz narzucającym się antyfeudalnym tonie. Pisarz kwestionuje ustalony porządek tak zwanej demokracji szlacheckiej, będącej w latach panowania Augusta III w okresie nieuniknionego schyłku. Ów związek ze stylem raczej niskim – literatury sowizdrzalskiej– niż wysokim był zresztą podkreślany przez Czesława Hernasa25. Do literatury sowizdrzalskiej odsyłają również zasadnicze prawa rządzące światem przedstawionym w poemacie Juniewicza. Są nimi brutalna przemoc, fizyczne udręczenie, pragnienie ucieczki, wreszcie zasada siły przed prawem. Tę samą przecież zasadę, podkreślającą, że "kto silniejszy, ten lepszy", odnajdziemy już w Biernatowym Żywocie Ezopa Fryga, podobnie w Marchołcie. U Juniewicza jednak awansuje ona do roli ostoi "porządku" społecznego Rzeczypospolitej. Wyrażoną się ona na wszystkich poziomach, jak pokazano wyżej, w tym na poziomie życia codziennego, gdzie do rozrywek należy bicie "dworskim korbaczem". Osobliwość polega na tym, że Juniewicz – szlachcic i duchowny – uderza w tony, charakterystyczne raczej dla literatury kręgu plebejskiego.
Przemocy, która dominuje w dochodzeniu swoich praw, poświęca Juniewicz sporo miejsca, na przykład we fragmencie, dotyczącym metod egzekwowania wierzytelności w otoczeniu hajduków, pod bronią, poza sądami, które zdają się mieć tylko formalne znaczenie. To swoiste rozszerzenie na całą Rzeczpospolitą reguł postępowania, o których w odniesieniu do "obyczajów na Rusi Czerwonej" pisał Łoziński, opisując, jak swoich praw dochodzono tamże podczas zbrojnych zajazdów26. Nic się nie zmieniło za przeciąg XVIII stulecia. Przeciwnie, siła stała się jedynym skutecznym narzędziem dochodzenia sprawiedliwości. W tym wypadku mamy do czynienia niemalże z głośnym krzykiem sprzeciwu wobec takich sposobów i metod postępowania.
Ten szkic świata na opak służył ukazaniu rozmiarów upadku państwa i całego narodu. Negatywny bilans stanu moralnego Rzeczypospolitej i jej mieszkańców narasta u Juniewicza stopniowo, przybierając coraz bardziej ponure barwy. Obraz obyczajów prowincjonalnych, pokazany na przykładzie porządków w sądownictwie, uzupełniony został przez równie przygnębiającą wizję najwyższych władz państwa – senatu i sejmu Rzeczypospolitej, obecną już w wersji z roku 1731. Nowa wersja z roku 1753 uzupełnia krytykę obyczajów panujących w życiu publicznym krytyką obyczajów prywatnych i półprywatnych – sądowych i urzędowych ziemskich, aczkolwiek – jak pamiętamy – o biurokracji w znaczeniu nowoczesnym w dawnej Rzeczypospolitej, szczególnie w odniesieniu do prowincji, mówić raczej nie można z jednej strony ze względu na znany powszechnie niedowład państwa polskiego w dobie saskiej, z drugiej zaś na brak poczucia potrzeby budowania aparatu państwowego. W nowej wersji zjawiska ogólnopolskie, np. korupcja sejmowa są uzupełnione przez ogląd rzeczy z perspektywy prowincjonalnej. Polska jawi się jako kraina chaotycznej, bezładnej – i bezwładnej zarazem, wszechogarniającej anarchii.
Charakterystyczne jest, że o ile w wersji z roku 1731 w tych satyrycznych tonach przeważa bardziej może tonacja gorzkiego narzekania, świadomości złej sytuacji państwa, to w nowej redakcji, jest to już raczej czysta, zjadliwa wręcz krytyka, starająca się wskazać przyczyny opłakanego stanu rzeczy. Wersja z roku 1731 jest gorzką refleksją nad współczesnością, stanowi osąd sytuacji politycznej i społecznej w szerszej, ogólnokrajowej perspektywie. W drugiej redakcji żywioł satyry, posługujący się groteską, karykaturą, kpiną i ironią zdecydowanie wyostrza się, przytłumiając ponure refleksje, towarzyszące obserwacji życia politycznego w kraju. Wątki obyczajowe zdają się służyć swoistemu wytłumaczeniu ogólnej sytuacji, wskazują na to, że upadek nie dotyczy tylko i wyłącznie życia politycznego, że degrengolada Rzeczypospolitej ma źródła w degeneracji jej społeczeństwa. Zepsucie, połączone z postawą konsumpcyjną, wciska się wszędzie, do małżeństwa, do kościoła, do dworu, do sądów, do stosunków patron – klient, nie pozostawiając wolnej od siebie żadnej przestrzeni społecznej. Dzięki takiemu sposobowi odbioru i oceny rzeczywistości Juniewicz zdaje się prekursorem oświecenia, jednym z tych, którzy widzą główne bolączki życia krajowego w połowie wieku XVIII. Nie zna jednak pisarz innej niż dewocja drogi wyjścia z istniejącej sytuacji, a najgłębszych źródeł degeneracji rzeczywistości upatruje w przyczynach religijnych. Za stan polskiej społeczności odpowiada to, że każdy z osobna jest grzeszny i nie myśli o zbawieniu. Ratunkiem na zło życia codziennego miało być pogłębienie religijności. Pomimo dosyć wnikliwej krytyki panujących stosunków nie zaproponował więc Juniewicz konstruktywnego programu wydobycia ojczyzny z wszechogarniającego letargu.
24 Zob. S. Grzeszczuk, Staropolskie potomstwo Sowizdrzała, Warszawa 1990, s. 119 i n. 25 Cz. Hernas, Barok, s. 556. 26 W. Łoziński, Prawem i lewem. Obyczaje na Rusi Czerwonej w XVII wieku, Warszawa 1957.