Każdy człek głowę, każda głowa swe ma zdanie,
Skąd w rzeczach pospolitych wielkie zamieszanie;
Łacniej bowiem zegarek z starym zgodzić nowy,
Niż upome przy swoim rozumieniu głowy.
Pycha tego przyczyną, że choć z jawną szkodą,
Wprzód racyjami, potym rogami się bodą.
Cóż gdzie się o pieniądze cudze zgodzą zwajcy!
Bo nic nie masz trudnego złotej - mówią - szwajcy.
Lubo wadzą, lubo się jednają panowie,
Trzeszczą ubogim kmieciom czupryny na głowie.
Wół gnuśny siodło, jarzmo wspaniały koń woli:
Chłopi teraz pilnują wojny, szlachta roli.
Powinien za odmianą stan chodzić natury:
Słuszna chłopów na szlachtę, a tych postrzyc w gbury,
Którzy wojny nie służąc, na grzbiecie kirysu
Nie dźwigawszy, pilnują Gdańska, Wisły, flisu.
Kruk krukowi, choć sobie oba stawią pole,
Ksiądz księdzu, choć się wadzą, oka nie wykolę.
Niechże się wmiesza czajka między kruki jedna,
Między tych szlachcic, zaraz na się ich pojedna:
Nie klują-ć go, ale klną dla onego snopku.
Cóż mówić o ubogim nieszczęśliwym chłopku?
Póki każdy z osobna leży z brzozy rzniętem
Dla złych ludzi karania, pręt zowiemy prętem,
Ale skoro ich w kupę kilkadziesiąt złoży,
Aż miotła, która z śmieci cały dom chędoży.
Jednak, jeżeli znowu rozsypie się drobno,
Traci przezwisko miotły każdy pręt osobno
I ni nacz się nie godzi, tylko w piec, bo suchy,
Abo więc wszywe trzepać kuśnierzom kożuchy.
Ludzie są pręty miastom; wsi, powiaty, miasta
Pospolitej Rzeczy. Z tych w jedno ciało zrasta
I w jedną miotłę, która, cokolwiek ją szpeci,
Wszelkich grzechów plugawe precz wymiata śmieci.
Jeśli się też wewnętrzną rozsypie niezgodą,
I miasto, i królestwo zginie swoją szkodą.
Sprawiedliwość w zwierzchności, statutów powaga,
Posłuszeństwo w pospólstwie, bo gdzie to przemaga,
Choćby żelazne, jakie widzimy u kotła,
Stargają się obręczy i rozsypie miotła.
Ó, jakoż tego blisko! Kto ma oczy, przyzna,
Ze się wkrótce i nasza rozsypie ojczyzna.
Przepadła sprawiedliwość, powaga urzędu,
Nie masz na prawo, nie masz i na cnotę względu.
Wolność poszła w swawolą, ani rządu, ani
Pieniędzy, bo i rządzą, i sądzą pijani.
Kto mocniejszy, ten lepszy; publiczne intraty
Nie kradzieżą, wydzierstwem idą na prywaty.
Rzekłbyś: związana miotła, kiedy się gromadą
Na sejm, na sejmik radzić o ojczyźnie zjadą,
Że z niej wymiotą śmieci i wszytko, co wadzi;
Aż skoro przy swej który prywacie zasadzi,
I sejm, i sejmik jedna rwie głowa pijana,
Rozsypie się w godzinę miotła źle związana!
Tak się zna, o głupcach to mówią i nieukach,
Jako świnia na pieprzu, na wojennych sztukach,
Na Rzeczypospolitej, na koronnym prawie.
Wżdy się przecie intruzem w każdej miesza sprawie:
Ujźrysz go posłem na sejm, na trybunał sędzią,
Choć świni komentować dosyć by żołędzia.
Nie wdając się o pieprzu w dyskurs i szafranie,
Wszytkim błaznom bogactwo za korzenie stanie.
Wszak też nie bywa zdrowe bez wina, bez pieprzu,
Na oboje pieniędzy trzeba, mięso w wieprzu.
Kontentuj się pieniądzmi swymi, błaźnie tłusty,
A nie szukaj honorów, kiedy łeb masz pusty.
Stary pies - gospodarzu, czuj o sobie! - szczeka;
Dosypiasz-li, szkoda cię, ba, zginienie czeka:
Podkopują złodzieje, zbójcy na przemiany
Do komór, domu twego rozbierają ściany,
Porwi się, biały Orle! Radź o sobie, Lachu!
Cnotę wprzód, męstwo za nią postaw na szylwachu.
Domowi, co rzecz gorsza, żeby cicho kradli,
Złodzieje i postronni zbójcy cię opadli.
Trudno ustrzec domowych, snadniej ich odprawić,
"Gwałtownikom odważnie żelazem się stawić.
Jużeś pozbył pieniędzy, stróżów pogotowiu,
Nie mając im czym płacić, przynamniej o zdrowiu
I o swej czuj wolności, którać była chlubą,
Pierwej nim pierze z ciebie do końca chlubą.
Chłopskiej przed laty kradzież natury przywarą,
Dlatego im szubieńcę naznaczono karą,
Żeby wisząc drugich swym straszyli widokiem,
Jako źle do komory cudzej chodzić mrokiem.
Panowie, urzędnicy dla dobrego mienia
Gorzej chłopów jęli się gryźć tego rzemienia,
Z pijawkami krwie, którą na ciężkie podatki
Kmiotek da, wysysając bezbożnie ostatki.
Chłop z głodu, ci na zbytki; chłop wisi za wołu,
Tym jeszcze kradzież płacą i grają do stołu,
Wynoszą ich, dziękując za chwalebne czyny,
Aż czart, choć nie kat, zepchnie do grobu z
Skąd urwawszy tysiąc lat wolałby tu kruki
Na szubieócy niż tam dzień paść piekielne su,
(Nie mają-li przy sobie obwencyjej spory,
Za psa urzędy, za psa największe honory.
Nie miele młynarz mąki ani żyta na kosz
Nasypie, póki miarki nie weźmie.
O, jakoż Nikt Rzeczypospolitej usługi nie tyka,
Nikt województwa, póki miarki nie wytyka!
Kiedyć by jeszcze miarkę wprzód brali, niż zmief
Ale się na większą z nim połowicę dzielą.
Odpuśćcie, że i na was, patrząc jak przez spary,
Pies, ojcowie duchowni, musi szczekać stary.
Przeszło mu lat siedmdziesiąt, zjadł zęby, osiwiali?
Nie żeby się stanowi świętemu sprzeciwiał.
I wyście młynarzami; niech nikt nie potwarza -
Sami niosą mu ludzie, żeby kradł - młynarza
Wkrótce wam rzeka, wkrótce wyschną wam przykopy,
Że, coście miarką, weźmie to poganin worem,
Młyn spadnie. Tenże waszym ma być sukcesorem?
A bogdaj jeszcze nie ktoś gorszy, na me zdanie,
Strzeże na wasze zbiory niżeli poganie.
Przecież nie wszyscy świeccy, nie wszyscy duchowni
Tak chciwym na pieniądze, o jakich rzecz, równi.
Kopią się do komory i na to odważą,
Kiedy im drzwi zamknięto, oknem chłopi włażą.
Ze wsi od cep, od pługu, z miasta od warsztatu
Piszą szlachcie: "Mnie wielce mościwemu bratu!"
I daleko ich więcej niż przez sejmy do tej
Wchodzi prerogatywy, starej szlachty kwoty.
Kopie do tej komory leda miejski synek,
Któremu do baranów dobry był tuzinek;
Dziś sam wdzieje aksamit, a jego maczuga
Rysiami podszywaną jupę, koral sługa.
Szlachcic ubogi, że się przed nim nie dokupi,
I sam się baranami, i żonę ujupi.
I Żydzi z kupcami tę kopią i ubożą
Komorę, kiedy srebrną monetę wywożą
Za granicę; stąd droższe we dwoje towary;
Gorsza, gdy nie donoszą gatunku i miary.
I wojskowa starszyna, cudzoziemcy zwłaszcza,
Do tej kopie komory. Kapelusza, płaszcza
Więcej Niemiec nie miawszy, za rok się spanoszy:
Jednych wymorzy, drugich żołdatów rozpłoszy,
Bierze za nich pieniądze i znowu w rekrudy,
Włócząc po naszych wioskach, bierze ciało chudy.
Wyszedszy knechtem wróci do Prus kawalerem,
Choć się z swym w pół, co wydarł, dzieli oberszterem.
Kopią też naszy właśni, gdy z tych impet biorę,
Na borg służąc, żołnierze ciągnieniem komorę.
Jakoż, pytam, w tak strasznym zniszczeniu ojczyzny
Mogą się upominać tacy gotowizny?
Jedną tylko od Ordy rzeczą różni, że ci
Wołów, krów, koni, ludzi nie bierą od kmieci,
Lecz co tylko zostanie - mówić przyjdzie z żalem -
Zagrabi i chałupę zostawi szpitalem.
Czego zapomniał pierwszy, drugi i dziesiąty
Poprawi, że piec tylko w niej a cztery kąty.
Byłoćby jeszcze o czym psu staremu szczekać,
Ale podobno i z tym przyjdzie mu uciekać.
Jednak, żeby młodszy w swej przykład brali straży,
Szczeknąć, kto tę komorę kopie, raz odważy
Sądy niesprawiedliwe i krzywoprzysięgi,
Kiedy wszelakiej cnoty stargawszy popręgi,
Na Boga i na prawo obie oczy mrużą,
Same tylko respekty, same grzywny płużą:
Jeśli człowiek ubogi, chociaż w krzywdzie jawnej,
Ma w sądzie sprawiedliwą, ale nie ma prawnej;
Nie masz-li co z niego wziąć, nie ma sędziem brata,
Zepchną na koniec abo wymażą do kata,
Że ratusza cały rok pilnując o głodzie,
Musi na poniewolnej z szkodą przestać zgodzie.
Nie pamiętają sędzię, od narodu że się
Dla niesprawiedliwości królestwo przeniesie
Do inszego narodu wedle Salamona,
A zaś sprawiedliwością mocni się korona."
Wydawszy, którzy cicho i nieodpowiednie,
Na tych, co gwałcą, szczeka pies, komorę we dnie,
Widząc, że się gospodarz domowym nie zbroni,
Że przed kim trzeba było kryć, dał klucze do niej.
Rozbierają ze wszech stron ściany źli sąsiedzi:
Śląsko i Prusy Niemcy, Inflanty mu Szwedzi,
Moskwa Kijów z Zadnieprzem krom zwady, krom bitwy
Wydarszy, jeszcze głębiej zamyśla do Litwy.
Turczyn, wziąwszy do swego Wołochy sekwestru,
W Podolu się z tej strony rozpościera Dniestru.
"Orda co rok zuchwale zagląda do Lwowa,
Niemiec na Spisz; ledwie nam zostanie połowa
Spustoszona; nie ma się kędy orzeł lągnąć,
Nie ma po co gospodarz do komory siągnąć.
Z kimkolwiek wchodzi w ligę - trzciną się podpiera,
Kiedy mu ściany każdy koligat rozbiera.
Tego złodziej i zbójca żaden nie uważa,
Że im też do komory śmierć węgły podważa
Wybierając po drzewie, co dzień kopie do niej,
Kędy, skoro ostatnia godzina zadzwoni,
Już kat gotowy czeka; gdy czas minie krótki,
Każdy nagrodę swojej odniesie robótki.
Darmo szczeka stary pies, to będzie miał zyskiem,
Że mu się wręcz abo też dostanie pociskiem.
Śpią wszyscy na obiedwie uszy jako w lesie,
Nikt nie wyńdzie, nie wyjźry; pies szczeka, wiatr niesie.
Darmo skomlą szczenięta po sejmikach młodsze,
powszednie to i w uszu gospodarskich zwiotsze.
Rozkazano synowi matkę, że źle wierzy,
Związawszy przywieść na sąd katu do obierzy,
Inaczej sam iść musi; użaliwszy syna,
Odmienia matka wiarę, zaprzawszy Socyna.
I to mu nie pomogło: żeby zdrowie zbawić,
Na okup, jedne miawszy, musiał wieś zastawić.
Więc kiedy o przyczynę dekretu się pyta,
Prawo na aryjany sędzia mu przeczyta.
"Alem ja nie aryjan!" - "Ale twoja matka
Długo w Polszcze nią żyła, aktor stawia świadka."
"Żyłać nie ze mną, z moim ojcem nieboszczykiem,
Ojcaż było i sądzić; ja bywszy. młodzikiem,
Wojnęm służył." A sędzia: "Kiedy nie masz ojca,
Idźże zań, panie synu, do wieże, do kojca
Na rok i na sześć niedziel prosto z trybunału,
Dawszy kilka tysięcy sędziom do podziału,
Tyleż delatorowi (który przed biskupem
Niedawno rewokował), a nadto okupem
Na więźniów kamienieckich tyleż dać we Lwowie,
Od dekretu zapłacić, aby Bóg dal zdrowie".
"Apeluję!" - rzecze ów. - "Dokądże?" - "Do Boga,
Że gwałt mandatom jego i naturze sroga
Krzywda dzieje: czcić kazał nie bez obietnice,
Nie wiązać na katowską śmierć, dzieciom rodzice."
Historyje łacińskie, komu to się nada,
Niechaj wierszem ojczystym językiem przekłada,
Bo łacniej tak złych, jako dobrych rzeczy skutki,
Od złych wstręt, do dobrych tam wyrazi pobudki:
Łacniej mu z historyjej napisanej prozą
Utrzymać sentencyje w wierszach polską fozą
Niż z poety, zwłaszcza kto słów się trzyma ściśli,
Próżno o tym w szczupłości mowy naszej myśli.
Im się bardziej w swój koncept i w swe słowa sadzi,
Tym bardzi łacińskiego autora szkaradzi.
Co tamten we trzech słowach zamknął, ten trzydzieści
Pisze, a sentencyja jeszcze się nie zmieści,
Która im jest źwięźlejsza i piórem, i usty,
Im krótsza, tym większe ma w uszu ludzkich gusty.
Co się we trzech poecie łacińskich słów zdarza,
Polskiemu na jego trzy trzeba komentarza.
A nuż onej szukając do składu sylaby,
Jakich w polszczyżnie bredni, jakich kaw! siła by
O tym pisać, choć długo głową je przewracam,
Sensu, dopieroż smaku w nich się nie domacam.
Historyją wierszami, żeby ją przysmaczyć,
Wiersze łacińskie prozą najlepiej tłumaczyć.
Żaden, niech mi odpuszczą, z Polaków tak wielu,
Choć się sobie podoba, nie trafił do celu.
Pisali Kochanowscy wielcy dwaj poeci
I pierwszy w naszej Polszcze, Jan z Piotrem, ale ci
Dali pokój łacińskim wierszom: Jan z Dawida
Psalmy, Piotr z Włocha Tassa tłumaczy Godfryda
Pisał Andrzej, Stanisław Morsztyn i dziś pisze,
Nie borowe zbierając po Parnazie szysze,
Lecz słowa odlewane, sentencyj wybory
Pod smoczą rwane strażą hesperyjskiej Flory
Z włoskich, francuskich tekstów; abo więc z łaciny
Przesadzają owoce w ojczyste dziardyny.
Dwu rzeczy trzeba, kto chce dokazać tej sztuki:
Słów nałożonej sterty a potym nauki.
O słowa jeszcze mniejsza, bo się z nami rodzą
I niewiasty do wierszów pisania podwędzą.
Ciężej nauka idzie: kto chce dobrze pisać,
Siła mu wprzód do głowy trzeba ksiąg wysysać.
Jeśli tylko wiersz czynią jednakie sylaby,
Takie, jako się rzekło, leda piszą baby.
Mieszają też łaciny drudzy połowice:
Nie piszą ci po polsku, lecz macaronice,
Jakby w słomianej strzesze blachą łatał dziury.
Niech słowa i naukę ma, jeśli z natury
Pochopu do pisania wierszów w sobie nie ma,
Nigdy nie będzie dobrym poetą obiema.
Póki dąb w swojej porze stoi, choć już stary,
Nic to, choć miejscem więdnie list, przeschną konary.
Póki ma korzeń zdrowy, oboje odmładza,
A co większa, i żołądź na każdy rok radzą,
Ptacy gnieżdżą po wierzchu, leży bydło w cieniu;
Niechże go wicher zegnie ku ziemi w korzeniu -
Kozy po nim tańcują; niechże z gruntu leże -
Świnia jeszcze nieźrałej żołędzi dosięże.
Jeśliż to wicher z dębem, cóż piorun nie robi?
Mało mu to obalić, na trzaski go drobi.
Taż jest człeka, co drzewa upadłego, bierą:
Z tego nie rąbiąc, kto chce, trzaski na pal zbiera -
A nad starym sirotą, skoro go obnaży
Śmierć z mężnych synów, pastwi, komu się zabaży.
We mnie masz, nie szukając daleko przykładu,
Com do takiego przyszedł na starość upadu;
Przenosząc przed kilką lat oganiste brzozy,
Dziś na pochyłe drzewo biedne skaczą kozy.
Nic to, choć zęby lecą, ręce drżą, na głowie
I brodzie włos, jako list mrozem zdjęty, płowie,
Nogi dygocą, nie znać przed karbami skóry.
Garb na karku; miałem dwa na starość kostury,
Aż śmierć, od piorunowych okrutniejsza klinów,
Wydziera z garści laski: córkę i dwu synów.
Nie masz się na czym wesprzeć: nie psu, biednej gęsi
Nie masz czym ognać, kiedy w nogę mię ukęsi;
Choćby o tym nie myślił, sama okazyja
Wzywa złego, nie widząc do obrony kija.
Nie masz cię, mój Stefanie' Nie masz cię, mój Jerzy!
Sową lata, skoro śmierć sokoła wypierzy.
Nie wątpiąc, że mu siła, że szczęście posłuży,
Wyzwał na pojedynek małego chłop duży.
Rozmyśla się ów, sile nie ufając swoi:
Nie wyniść wstyd, wyniść strach, bo się śmierci boi.
Ustąpił strach na koniec, stawszy się rozpaczą.
Wynidzie tedy miejsce gdzie sobie naznaczą.
O żywot, nie o sławę gdy mu chodzi bierą,
Gęsto szablą machając posiekł bohatera.
Jako ścisłej przyjaźni, tak z możniejszym zwady
Uboższemu nie życzę, bo oni sąsiady
Od potrzeby chowają: je tym od sług dzielę,
Że słudzy stoją, ci z nim siadają w niedzielę,
Bo ich z kościoła prosi na swój obiad z sobą.
Sług, prawda, co dzień karmi choć też i wątrobą,
Płaci im i odziewa lecie i na zimnie,
Jako zmówi którego przyjmując; tamtym nie.
Potaż, blomuz, frykazie, sztuka mięsa przy tem,
Jeden i drugi wina kieliszek ich mytem.
Za to trzeba przy jego interesach stawać,
W rzeczy się niebezpieczne narażając wdawać,
Tego lubić kogo on, z tym się nie przyjaźnić,
Zawsze mu nadskakiwać, broń Boże rozdrażnić.
Sługa pańskiej urazy może sprawić z lassu,
Sąsiad, jako przypowieść powieda, z tarasu.
Zawsze jak mysz na pudle, groch na bębnie siedzi,
Z możnym a złym sąsiadem będąc w odpowiedzi.
Trudno mu wsiadszy na koń jako słudze znikać
Od żony, dzieci, chlebu inszemu nawykać,
Bo do śmierci urazy swojej nie zapomni;
Jeśli nie wskóra lewem, prawem daleko mniej.
Ty szelągi po trzy w grosz, on czerwone złote:
Nie wiemże, kto na kogo większą liczy kwotę.
Przeproś raczej na klęczkach, a twoim przykładem
Niech klną wszyscy sąsiedzi niedzielnym obiadem.