Wina, panien, muzyki, kto chce melancholiki
Rozweselić; to troje wybije ze łba roje.
Więc komu dudy grają, niech mu i nogi drgają.
W taniec skoczyć nie wadzi, tym, co tańcują radzi,
Którzy radzi śpiewają, niechaj mi dolewają.
Frasunki suszą kości, trzeba zalać wnętrzności,
A młodzieńcy z pannami niech się bawią żartami.
Komu kołnierz nie stoi, niechaj żartów nie stroi.
W strojnych się dziś kochają panny i strojnym dają
Chusteczki wyszywane i pierścionki składane.
Nuż, dzieci, więc w robotę, ten Zosię, ów Dorotę
Porwi w taniec! Regały będą wam wnetki brzmiały.
Przed kim pełne dwie stoją, jedna niech będzie moją.
Bogdajżeś zdrów, sąsiedzie, każdy niech wesół będzie.
U poganów za męże żony umierały,
A dziś by na ich grobie rady tańcowały.
Nie tylko, żeby teraz zań zdrowie dać miała
Druga, ale by mu je trzykroć wziąć kazała.
Ledwie z jednego dusza, na kobiercu drugi,
Dziś wesele, jutro akt ostatniej posługi.
Prawda-ć to, że mię szczęście mieć panem nie chciało,
Atoli żebrać chleba przecie mi nie dało.
Zbiór mój słaby, skarb żaden, na lichwę nie daję,
Ale cóż więcej trzeba, gdy na swym przestaję.
Nigdy głodny nie legę, nie wstanę troskliwy,
Kłopot mi snu nie skazi, włos na głowie siwy
Z frasunku mi nie roście. Wesołe mi lata
Płyną, ani mię długi wypychają z świata.
Dobra mi myśl nie gościem, płuży mi drużyna,
Obok z książęty siadać i to nie nowina.
W mieszku, lubo niewielka, od potrzeby kopa,
Dom choć nie murowany, przecie też nie szopa.
Jest aksamit na grzbiecie, marmurek na głowie.
Dość mi Fortuna dała, byle było zdrowie,
Którego gdy posiłek w tym cugu poczuję,
Już ostatkiem i szczęście, i panów daruję.
Nie to mąż, który żołdem rycerskim się bawi,
Nie to, który nad błaznem pomstą ręce skrwawi.
Nie to, który dość serca ma i wielkość siły,
Ani też to, któremu i żywot niemiły.
Nie to, który postronki targa i podkowy
Żelazne w ręku łamie, nie to, kto stalowy
Gwóźdź kręci albo młyńskie zastanawia koło,
Albo talerz dębowy rozbija o czoło.
Nie to, który swą głową cudze drzwi wybija,
Ani ten, który garców kilka duszkiem pija,
Nie to, który szczęśliwie pojedynki stroi,
A nieprzyjaciela się żadnego nie boi.
Nie to, który duż w ręku albo na raz trwały,
Nie to, który szwank może wytrzymać niemały.
Ale ten, który mężnie Fortuny skaranie
Albo frasunku znosił, a żadnej odmianie
Tak w złym, jako i w dobrym nie podległ, takiego
Mężem zowię i dank mu daję męstwa jego.
Żołnierze do ślachcica dwaj w dom przyjechali,
Tam, skoro gospodarza z panią przywitali,
Spyta szlachcic jednego: Jak waszmości zową?"
Rzecze: "Jestem Czuryło", pochynąwszy głową.
Drugiego także spyta - "Jam jest Woroszyło!"
"Bogdajże was obu dwu powietrze ruszyło!
A długoż będziecie kpić?" - "Nie kpimy." "Cóż chcecie?
Stacyji? O wieręć, jej tu brać nie będziecie!"
Bezpieczniej jest w zielonym namiotku z dziewczyną,
Na wdzięcznej lutni grając, leżeć pod pierzyną
Niż tarcz i ostrogrotną kopiją piastować
Albo ciężką przyłbicą czuprynę prasować.
Kusy Janusz (bo Rożen tak zająca zowie)
Z tym mię do was poselstwem wyprawił, panowie,
Prosząc, byście roztyrków tych z nim zaniechali,
A więcej mu despektów żadnych nie działali.
Gotowy jest przystąpić z wami do ugody,
Chcąc słusznie, jeśli winien, ponagradzać szkody,
Albo też do pewnego wziąć przymierze czasu
I wyszedłby sam do was na traktaty z lasu.
Ale nie śmie, ażbyście glejt mu wolny dali,
A myśliwcom psy odwieść do domu kazali.
Nie chcecie li też zgody, o łaskę nie stoi,
Nogom ufa, a was się i ze psy nie boi.
A zgoła wam powiedzieć tak kazał po prostu,
Że na was lada kędy wypnie zadek z chrostu.
Trzeci raz się już żenisz - znać, że śmiała była,
Która się trzecią żoną twą być pokusiła.
O czwartej, wierę, nie myśl, choć masz odbyt na nie,
Bo się już będą bały tak panny, jak panie.
I jest czego, bo właśnie jakby żyć nie chciała,
Która by potem z tobą czwarty raz ślub brała.
Folguj więc trzeciej, radzę, bo jak byś ją stracił,
Wiecznym byś już lenistwem tej straty przypłacił.
Żeglarz, gdy w morzu płaskim wiosłem brodzi,
Podniósłszy żagle nakieruje łodzi,
Gdzie chce przypłynąć; któremu gdy w biegu
Przeciwne wiatry nie dadzą do brzegu,
Kotwice rzuca w morski grunt a stoi,
Czekając, aż się wicher uspokoi.
A jeśli większa fala następuje,
I maszt ucina, a gdy go zdejmuje
Strach w nawałnościach, rzuca i towary
Dla bezpieczeństwa Neptunowi w dary.
Albo więc żagle na szczęście podniesie,
Że go wiatr, gdzie chce, burzliwy zaniesie.
Jam żeglarz, Zosiu, miłość - morze moje,
Sternik - Kupido, towar - łaski twoje.
A Wenus, z morskiej porodzona piany,
Na wicher prawie pchnęła mię zbłąkany.
Żądza - mój okręt, serce me w nim płynie,
Port mój - chęć twoja, która gdy mię minie,
Przyjdzie mi tonąć w głębokich łzach, a ty
Co masz za korzyść z zdrowia mego straty?
Pławisz mię, pławisz w niestałej powodzi,
Serce me trapisz, a strach kto nagrodzi?
Płynę ja przecie, lub tam odwieść duszę,
Gdzie ciało ciągnie, choćbym nierad, muszę.
Chcąc swej, podniósszy żagle, uprzejmości
Dopłynąć skutkiem portu twej miłości,
Wiosłem prace swej, gdy się rozigrały
U portu swego, rozcinałem wały.
Szum popędliwej niewdzięczności twojej
Nie chce do brzegu dać galerze mojej.
Kotwicę-m rzucił statecznej nadzieje,
Przecie w niestałym łódź się gruncie chwieje.
Maszt cierpliwości mej się padać musi,
Jak go twej srogość niewdzięczności dusi.
Serce twe kamień, samaś własna skała,
O którą by się łódź ma nie strzaskała,
Nie łza, tylko swe w te niebezpieczności
Towary rzucać w morskie głębokości,
A czekać szczęścia: lub ta burza minie,
Lub gdy na mszy brzeg nawa wypłynie,
Wysiadać z łodzi, a wysiadszy z wody,
Czekać gdzie lepszej na lądzie pogody.
Nic mię nie boli, a płaczę, rzewliwy,
Nikt mnie nie więzi, a przecię teskliwy,
Łańcuch na szyjej noszę, poimany,
I w srogich pętach chodzę, okowany.
W płomieniu tonę, pałam pośród wody,
Boże, się pożal nieszczęsnej przygody!
Sam nie wiem dzisia, co się ze mną dzieje,
Straciłem wszytkich pociech mych nadzieje.
Okrutne dziewczę męstwa dokazuje
Nad tym, którego swobodą szafuje,
A przecię samej tylko, zniewolone,
Hołdować musi serce me strapione.
Płaczem się cieszę w tak ciężkiej niewoli,
Czekając takiej godziny, rychło li
Więźnia pocieszy, niewolnika swego,
Lub go przywróci do wolności jego,
Lub pożądaną ochłodą litości
Uśmierzy zapał serdecznej miłości,
A nie da skonać umierającemu
Ani się topić we łzach tonącemu.
Nie słychać pociech, miłosierdzie drogę
Zmyliło do mnie, trwogi zbyć nie mogę,
Strach mię przenika, bo się umrzeć boję,
A bez jej łaski o żywot nie stoję.
Zmiłuj się, dziewczę kochane, boć złości
Stan nie przystoi ani twej gładkości
Tyraństwo służy, nie twoja rzecz tracić
Niewinną duszę, ale, owszem, płacić
Szczyrość wdzięcznością, a miłować tego,
Który-ć się serca raz powierzył swego.
Bóg zna i karze wszytkie obłudności,
Jego się, Zosiu, bój za twe chytrości.
Ja-ć nie przestanę miłować cię z dusze,
Aż gdy odbieżeć świata z tobą muszę,
Ale ty nie w czas będziesz żałowała,
Gdy mię nie będziesz wskrzesić mocy miała.
Miłuj, nie zmyślaj obłudnej szczerości,
Bo sama szczyrość magnes prawdziwej miłości.
Twardy kamień, a przecię iskry idą z niego,
Gdy weń stalą uderzą, które gorącego
Płomienia są posłowie. Woda ogień psuje,
Z wody lód, z lodu woda. Kto się w mocy czuje,
Niechaj walczy z żywioły, a pewnie spróbuje:
Gdzie się ogień zaweźmie, wodą nie ratuje.
Nie serce, ale krzemień nosisz, panno, w sobie,
Jam też nie stal, lecz stałość mając przeciw tobie,
W ciemnej lodowni siedzę, a Wenus wskrzesała
Ciche iskry twej chęci, którymi zagrzała
Serce me zamrożone, czyniąc mi nadzieję,
Że i twoje skamiałe od ognia zmiękczeje.
Przecię-ć się w nas ta miłość nierówno żarzyła,
Ja pałam, a tyś zgasła, cóżeś uczyniła?
Bym nie zgorzał, łzy leję, woda źrenic moich
Chce we mnie płomień zgasić zdradnych chęci twoich.
I stałość we mnie topi, a ogień zalewa,
Zagrzejwa się, Zosieńku, póki nie zmarzniewa.
Krzysztof Morsztyn tu leży z Raciborska tego,
Tu żona i potomstwo pochowała jego.
Zmarł światu, ale Bogu będzie żył na wieki,
Bo się Jego na świecie dosłużył opieki.
W tym grobie zacne jego ciało odpoczywa,
Ale spraw jego sława z niebiosy zrównywa.
Ziemia ziemię, a dusza jego zasię ciebie
Do sądnego dnia czeka, martwe ciało, w niebie.
Gościu i ktośkolwiek jest w bydgoskim kościele,
Dziękuj Bogu za pokój, a depcz po tej ciele
Bezecnej nierządnice, co ją matką zwało
Skonfederowanego rycerstwa niemało.
Ta-ć nam była wyrodków takich napłodzila,
Że przed nimi szlachecka wolność łzy toczyła,
Dla tych bękartów właśnie mać ojczysta swoje
Piersi targała, patrząc na krwawe rozboje
Zgubnych potomków swoich czy na łzy ubogich
Poddanych, którym żołnierz gwałt czynił krzywd srogich.
Przez tę zapamiętałą macochę do szkody
Wielkiej to państwo przyszło i do strat swobody,
A ci, co ich przodkowie krwią jej nabywali,
A hardą nogą karki jej nadeptywali,
Prawda-ć jest, że ich wiele między nimi było,
Których cnotą ojczyźnie tak się dogodziło,
Że wżdy jako podściwi do końca synowie
Nie dali jej upadać, lecz więcej to, Bóg wie,
Takich, którzy nic na jej upadek nie dbali,
Bo się byli na własną jej zgubę udali.
Włożywszy na podściwe swe twarzy maszkarę
Pogańską, o sumnienie nie dbali ni wiarę.
Płacz ludzki za pociechę i praw znieważenie
Za prawo sobie miało to złe przyrodzenie.
Tych tu patronka leży, główna rozbójnica,
Przez ogień gardło dawszy jako czarownica.
Lecz czemu przed zapłatą dymem nie spłonęła?
Nie chciał się jej jąć płomień - bo we łzach tonęła.
Q. Czyj to grób, co z niego te zdroje łez płyną?
R. Tych to potomków matki, co krwią ludzką słyną.
Q. Czy własniż to byli koronni synowie?
R. Mieszańcy, ale spraw swych właśni wyrodkowie.
Q. A było też poczciwych co wżdy między nimi?
R. Było, ale większa część z mózgi drapieżnymi.
Q. Cóż ich do zbytkowania takiego przywiodło?
R. Na płacz ludzki i zdzierstwo poprzysięgli godło.
Q. A długo też nieszczęsną ojczyznę łupili?
R. Póki z ostatniej nici jej nie obłupili.
Q. A czemuż te na koniec spalili rozbójce?
R. Bo się bali, by piorun nie trząsł na przywódcę.