WESPAZYJANA Z KOCHOWA KOCHOWSKIEGO
NIEPROŻNUJĄCE PRÓŻNOWANIE
OJCZYSTYM RYMEM
NA LIRYKA I EPIGRAMATA
POLSKIE ROZDZIELONE I WYDANE
W KRAKOWIE
W DRUKARNI I SUMPTEM
WOJCIECHA GORECKIEGO, SŁAW[NEJ] AKAD[EMIJEJ]
KRAKOWSKIEJ] TYPOGRAFA
R[OKU] P[AŃSKIEGO] 1674. DNIA 6 OCTOBRA
Wspomniej, Panie, na słowa Twoje, niechaj dłużéj
Nie walam się w tej sprośnej występków kałuży.
Uwiązłem w błocie grzechów, w którym dotąd leżał,
Nadzieje mi nie staje, żywot mię odbieżał.
Śmierć przed oczyma, a dom w grobowej kawernie,
A szum z grzytaniem piekła straszą mię niezmiernie.
Długoż ode dnia do dnia tak odwłóczyć będę?
Rychłoż się na poprawę prawdziwą zdobędę?
Ty, Panie, uśmierz burzą, oświeć serca radę,
Niech co prędzej z tych granic trosk świata wyjadę.
Tyś dał poznać, co dobrze, Ty daj czynić wolą,
Niech mię Twoje niezmierne dary w oczy koła.
Wyrwiej mię z tej niewoli, a nie daj w złej toni
Pastwić się; jeśli nie Ty, a któż mię obroni?
Wybaw mię od karania, a w nagrodę, proszę,
Przyjmi prace te, które codziennie ponoszę.
Ostatek zaś niech żyjąc wypłacają zmysły,
Niżli przyjdzie czas gniewu i zemszczenia przyszły.
Nawiedź mię na gościniec, niż słońce zapadnie,
Zmierzch pada, a noc zbójcom przychylna jest snadnie.
Przymuś, abym szedł, kiedy nie chcę zawołany,
Byłem nie zginął, chociaż włożysz i kajdany.
Wejrzej, Panie, zmiłuj się, posil strapionego,
Ty bowiem wiesz najlepiej troski serca mego.
Wspomniawszy na Twe dary, Boże, które widzę,
Jakoś się słusznie mieszam i niewdzięcznik wstydzę.
Odpuść moje występki, Panie dobrotliwy,
A drugie racz przebaczyć, nie widząc, cierpliwy.
Tyś obrót firmamentu, Tyś i gwiazdy nieba
Stworzył, chociaż Ci tego było nie potrzeba,
Tyś słońce, Tyś i miesiąc, noc czarną, dzień biały,
Między ciemnością, także i światłem rozdziały.
Ziemięś morzem okrążył, a źródła doliną,
Bystre rzeki niżej gór niedostępnych płyną,
Na których różne szczepy swe pożytki dają
I piękną się postacią zewsząd okrywają.
Ziołamiś upstrzył pola, a kwieciem pagórki,
Lasy liściem odziane drzew mają wierzchołki.
W fatydze odpoczynek, w upale ochłodę,
To wszytko dałeś. Panie, ludziom na wygodę;
Łaknącym wszelki owoc, pragnącym sowite
Zrzódła, do posilenia trunki rozmaite.
Morze rybami, ziemię zwierzem napełniłeś,
Na powietrzu bez liczby ptastwem zagęściłeś,
Człowiekowi te rzeczy dałeś pod rząd wszytki
I wszelkie, kochając go, dla uciech pożytki.
Tyś kształt człeka nad insze stworzenia ozdobił,
I członkiś mu porządkiem dziwnym przysposobił:
Oblicześ mu wspaniałe wzgórę uformował,
Duchaś dał, co by Stwórcę rozumem pojmował,
Przydałeś i nauki, ozdobę żywota,
I nadzieję, przez którą wniść w wieczności wrota.
Pokazałeś niemylną w przybytek Twój drogę,
Przydawszy, czego się ma warować, przestrogę.
Naznaczyłeś mu prawo, żeby go strzegł wszędy,
Jegoś, jak we zwierciedle, wszytkie widział błędy,
Gdy upadł - ratowałeś, zemdlał - utwierdziłeś,
Pośliznął się - dźwignąłeś, umarłli - wskrzesiłeś
I zawsze mi nieznośne udziałałeś dary,
Przeciw którym nie miałem w niewdzięczności miary.
Widzisz, czym Ci nagradzam! Jednak tym zawieram:
Zmiłuj się, niech bez Ciebie, Panie, nie umieram,
Nie pomniejże już więcej moich niewdzięczności,
A zbaw duszę schorzałą w ostatniej słabości.
Wałem mię obtoczyli nieprzyjaźni moi,
Koląc mię hartem grotu, a jam próżen zbroi.
Zdrętwiałem, nieszczęśliwy, bojaźnią gotową,
A strach śmierci tuż stanął zewsząd mi nad głową.
Anim się ja obejźrał, kędy słońce wschodzi,
Anim szukał ratunku tam, kędy się godzi,
Dlatego ten fundament, na którym wsparł nogi,
Obalił się i mnie wraz potkał upad srogi.
Poznałem lecąc, iże dosyć słabo stałem,
A zbójcom mym upadkiem pocieszenie dałem.
Odartego z delicjej nabytych z daleka,
Krwią własną niewinnego sposoczyli człeka.
Rany srogie zadawszy, gdy jeszcze krew pluszczy,
Nagiego mię w bezludnej zostawili puszczy,
Głowę i piersi moje haniebnie przebili,
Ale nad wnętrznościami bardziej się pastwili.
Tam rana rozjątrzona koniec życia niesie,
Tę zleczyć sam Pan może, kiedy zmiłuje się,
Żyjesz, mój Zbawicielu, i widzisz ten zbrodzien,
Wycierpiawszy te męki, którychem ja godzien,
Ulitujesz się jednak, nie gubiąc do szczątku.
Ty śmierci prawo dajesz końcu i początku,
Ty od zguby odpędzisz nieprzyjaciół rożnych,
Wyswobodziwszy zdrowo z ręku niepobożnych.
Zgubiony żywot, wiek mój opłakany,
Którym dotąd wiódł, człek zdesperowany.
Na dzień poczęcia płaczę z Jobem,
Czemuż mi matczyn żywot nie był grobem?
Czemuż mię raczej ziemia nie pożarła,
W otwartą otchłań bezdennego garła?
Zgubiony żywot, wiek mój opłakany,
Którym dotąd wiódł, człek zdesperowany.
Płaczę z prorokiem, żem się kiedy rodził,
Bo gdym ścieszkami świata marny chodził,
Pierwej na mię czart swoje pęta włoży,
Niźlim się, złośnik, miał do służby Bożej.
Zgubiony mój świat, żywot opłakany,
Którym dotąd wiódł, człek zdesperowany.
Łzy me z Dawidem własne płacząc piję,
Że im na świecie tym mizerniej żyję
Dłużej; tym większa zdejmuje mię trwoga,
Iże obrażam bez poprawy Boga.
Leć cóż to za płacz i cóż to za skrucha
W zatwardziałości zginionego ducha?
Trzyma mię zdradna rozkosz na poboczy,
Świat zarzuca wstyd pokuty na oczy,
Cielsko w śmierdzącej ulgnąwszy kałuży,
Chce mię w tym kale trzymać jak najdłużéj.
Leć cóż to za płacz i cóż to za skrucha
W zatwardziałości upartego ducha?
Jeźli łaska Twa, Panie, nie oświeci
I w sercu skruchy prawdziwszej nie wznieci,
Zginąłem; sama pomoc Twa, o Boże,
Wszytkie usiłki nieprzyjaciół zmoże.
Bo któżem ja jest? Twojej ręki dziéło,
Stwórco, stworzyć mię - cóż Ci po tym było?
Boże, mnieś stworzył, mnie, chciejże mię ze mną,
Gdy proszę, przewieść przez tę drogę ciemną,
Jeźli nie podasz ręki do zbawienia,
Zginionym ja jest człowiek bez wątpienia.
Jak się owo dziecko bierze
Rozkwilone do macierze,
Kiedy, swawolne, bojąc się chabiny,
Gniewnemu ojcu czyni przeprosiny,
Więc do matki ręce wznosi
I ratunku od niej prosi,
Pod nie się tuli, jej zakrywa szatą,
Aż je pojedna z rozgniewanym tatą;
Polsko moja, w tak złej toni,
Któż cię dźwignie, kto obroni?
Skąd ci tak wcześnie supecyje przyjdą,
Któraż cię Pallas zasłoni egidą?
Apollo swej bronił Troi,
Mars przy Rzymie mocno stoi,
Jupiter swymi opiekał się Greki,
Jako wierzyły dawno błędne wieki;
A my dokąd, bliżsi zguby,
Udamy się z swymi śluby,
Kiedy niebieski Ociec rozgniewany
Przepuścił gorsze Szwedy, niż pogany?
Pódźmy Boskiej prosić Matki,
Aza Polski te ostatki
Pożarte, wydrze z łakomej paszczeki
I nie da zginąć Sarmatom na wieki.
Pokaż się nam matką. Pani,
Prosim upadli poddani.
Broń nas zaszczytem, o Królowa, czułem,
Tym Cię na wieki Polska czci tytułem.
Ukój Ojca w gniewie srogim,
Przeproś winy nam ubogim,
Aby pamiątka w polskim była państwie:
Nie zginie, kto jest w Maryjej poddaństwie.