Pewien człowiek bogaty
W złoto, srebro, szarłaty
I zbyt kosztowne szaty,
Jadł, pił tylko, tańcował,
Dzień i noc bankietował,
Pychę w swym sercu chował.
Jak pan siedział w pokoju,
Miał dość potraw, napoju,
Nie pomniał, że brat w gnoju.
Widział, że był w ucisku
I leżał tam po blisku,
Potraw mu na półmisku,
Także ani z piwnice
Trunku, ani szklanicę
Nie wysłał na ulicę.
Pan się w krześle rozpiera,
Z potrawy usta ociera,
Łazarz z głodu przymiera.
Bogacz wiwat wykrzyka,
Dzień i noc gra muzyka,
Łazarz swe łzy połyka.
Łazarz przed wroty stęka,
W rękach, w nogach ból, męka,
Bogacz się nic nie lęka.
Władnąć sobą nie może,
Zła odzież, twarde łoże,
Tylko wzdycha: mój Boże!
Wtym bogacz idąc z pałacu,
Gdzie Łazarz na tym placu,
Twarz od niego odwraca.
Tak serca kamiennego
I umysłu pysznego,
Że nie wejrzał na niego.
Łazarz podniosłszy głowy,
Jak kaleka nie zdrowy,
Żałośnie mówił słowy:
Ach, bracie! Idziesz drogą,
Wstąp do mnie swoją nogą,
Zwiedź osobę ubogą!
Niech ci serce zaboli,
Widząc mię w tej niedoli,
Każ dać chleba i soli!
Zmiłuj się, wyśli wody
Kropelkę dla ochłody,
Widzisz rany i wrzody.
Język ledwie przerzecze,
Z wierzchu, wewnątrz ból piecze,
Bracie, dobry człowiecze!
Poczynaj sobie skromnie,
Nie zapominaj o mnie,
Rzecz miłe słowo do mnie.
Nie brzydź się, luboś panem,
Nędznym braterskim stanem,
Abyś nie był karanem.
Bogacz od niego wskoki,
Podparłszy sobie boki,
Stając na kilka kroki,
Rzekł: Psie zgniły, co gadasz?
Obok to ze mną siadasz,
Mym się krewnym powiadasz
I liczysz mi się bratem?
Nie znam cię, jak świat światem,
Kłamiesz, żebraku, zatem.
Mnie robią radła, pługi,
Mam karety, mam cugi,
Czyś ty pan taki drugi?
Mam dwory, mam pokoje,
Wirydarze, wód zdroje,
Robactwo skarby twoje.
Mam perły, mam kanaki,
Zwierzęta, różne ptaki,
Tyś człowiek lada jaki.
Mam aksamit, purpury,
Sobole i wilczury,
Na tobie łaty, dziury.
Krzeseł, stołków sowicie,
Po ścianach mam obicie
I mieszkam znamienicie.
Ty w śmieciach, bez chałupy,
Jak pies jadasz z skorupy,
A stół twój z gnoju kupy.
Gdzie u ciebie bankiety,
Marcepany, pasztety?
Ja jadam, ale nie ty,
Który leżysz o głodzie,
Ni o chlebie, o wodzie,
Nie licz mi się w mym rodzie!
Mam w skrzyniach, na ostatku,
Pieniędzy po dostatku,
Nie boję się przypadku.
Bo któż mnie z tych rozkoszy
Z majętności wypłoszy
Skarby moje rozproszy?
Ty mi osoba jaka?
Plunął na mizeraka,
Złość bogaczowa taka.
I tak z tego rankoru
Szedł czym prędzej do dworu,
Pełen pychy, humoru.
Łazarz się zalał łzami,
Wzruszywszy ramionami
W niebo pojrzał oczami.
Od wszystkich opuszczony
I od brata zelżony,
Niczym nie obdarzony.
Choć bestyje, z litości
Znosiły mu psy kości,
Żywiąc go w tej słabości,
Liżąc wrzody zropiałe,
Liżąc rany zbolałe,
Krzepiąc ciało schorzałe.
I tak Łazarz w barłogu
Oddaje ducha Bogu,
Leżąc przy brata progu.
Wielka radość, śpiewanie,
Gdy Łazarz miał skonanie,
W niebie tryumfowanie.
Z tak mizernej pościeli
Łazarza w niebo wzięli
Święci Pańscy anieli.
Posadzili na tronie,
Na Abrahamowym łonie,
W szczęśliwości koronie.
Witaj, Łazarzu święty!
Tyś od Boga przyjęty,
Twój brat będzie przeklęty.
Ty zażywasz wesela,
Są słowa Zbawiciela,
Duszy Odkupiciela.
Gdy czasu wyszło mało,
Cóż się z bogaczem stało?
Czartów gmin przyleciało,
Czyniąc wielkie napaści,
Krzycząc: Bogaczu, czas ci,
Pódź w piekielne przepaści!
Nie czyni testamentu
Z klejnotów, z dyjamentu,
Dosyć płaczu, lamentu.
Po czasie wzdycha w strachu
Widząc czartów w swym gmachu,
We drzwiach, oknach i dachu.
Kiedy go śmierć zaskoczy
Na wierzch wychodzą oczy,
Z gardła już piany toczy.
A wtym przeklęci czarci,
Jako na źwierza charci
Srogim jadem zażarci,
Porwali go czym prędzej
Od skarbów, od pieniędzy,
Do piekła wiecznych nędzy.
Tam cierpi od dnia do dnia
Ten nieszczęśliwy zbrodnia,
Język jako pochodnia.
Na głowie targa włosy,
Żałosne czyni głosy
Do Łazarza w niebiosy:
Bracie, Łazarzu święty,
Patrz na me ciężkie męki,
Zmocz w morzu palec ręki!
Zalej w uściech płomienie,
Skrop języka spalenie,
Ugaś we mnie pragnienie!
Łazarz mu odpowiada:
Bogaczu, trudna rada,
Wieczna jest twoja biada.
W złym, rzecze bogacz, stanie
Jestem, złe panowanie,
Żalić się muszę na nie.
Łazarza, brata swego,
Wzgardziłem ubogiego
I w gnoju leżącego.
Dla niepodania chleba
Bratu, gdy było trzeba,
Wydziedziczonem z nieba.
Dostatki i puchary
Przyczyną mi tej kary,
Żem nie dawał ofiary.
Za perły i łańcuchy
Krępują mnie złe duchy
I uczą w piekle skruchy.
Z aksamitu zwleczony,
W ogień wieczny wrzucony,
Palę się z każdej strony.
Ozdoba ciała spadła,
Twarz wyschła i wybladła,
Nie używa zwierciadła.
Za muzyki, śpiewania
Żałosne narzekania,
Biada! – częste wołania.
Nie masz, co pobłażali,
Rozpusty dopomagali,
W dzień, w noc bankietowali.
Sam goreję, sierota,
Wyzuty z srebra, z złota,
Tegom godzien, niecnota.
Nie masz teraz krew <...>
Źródło: Pieśni nabożne na święta uroczyste, Supraśl, Drukarnia Bazylianów (?) 1799 (?), s. 583 n.
Z powodu uszkodzenia ostatnich kart kancjonału dalszy ciąg pieśni jest nieczytelny.